W poszukiwaniu tematu. Po Europejskim Kongresie Kultury

Data publikacji: 12.09.2011
Średni czas czytania 9 minut
drukuj
W „Hamlecie” Szekspira duński książe na pytanie Horacja, co czytasz panie, odpowiada „Słowa, słowa, słowa”. I nie przywołuję tego cytatu po to, by zastanawiać się nad melancholią kultury europejskiej, której swoistym punktem dojścia jest przeczuwany przez Hamleta rozpad słów i rzeczywistości. Choć swoją drogą podwójnie ironicznym komentarzem do zakończonego w niedzielę we Wrocławiu Europejskiego Kongresu Kultury mógłby być fragment z „Listu Lorda Chandosa” Hofmannsthala, w którym młody pisarz, człowiek niezwykłego talentu i dużego uznania pisze, że spod jego pióra nie wyjdzie już żaden tekst, ponieważ słowa odkleiły się od rzeczywistości, zatarta została granica między prawdą a kłamstwem, każde słowo balansuje na granicy braku znaczenia. Ujmując rzecz inaczej można przywołać słowa Zygmunta Baumana z telewizyjnej dyskusji pokongresowej, w której stwierdził, że to, co uczestnicy kongresu uprawiają to zabawa słowo-dźwiękami, w istocie zastępująca rzetelną refleksję. Ostatecznie nie chodzi jednak ani o ironię, ani o złośliwość, nie chodzi też o to, aby wykazywać koniecznie, że kongres był imprezą średnio udaną. Niemniej jednak pytania o Kongres tuż po jego zakończeniu się nasuwają. Dla porządku warto przypomnieć, że spotkanie zostało przygotowane pod hasłem „sztuka dla zmiany społecznej”, a punktem wyjścia dyskusji miała stać się książka Baumana „Kultura w płynnej nowoczesności”. Jeśli dobrze zrozumiałam początkową intencję organizatorów, chcieli oni zaprosić uczestników Kongresu do dyskusji nad przemianami norm, instytucji, struktury społecznej, kultury w naszej postnowoczesnej epoce. Jak się zatem wydaje w centrum zainteresowania toczonych debat powinny stać pytania o to:

-jak wspierać szerokie uczestnictwo w kulturze,

-jak przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu spowodowanemu przez pochodzenie klasowe, płeć, kompetencje kulturalne, dostęp do zróżnicowanych form edukacji, miejsce zamieszkania

– jaka powinna być edukacja kulturalna

-jak nowe technologie wpływają na zmianę społeczną,

– jak powinna w przestrzeni kultury działać zasada subsydiarności,

– czym jest „europejskość”, jak ta, coraz mocniej doświadczana, kategoria kreuje nowe rodzaje wspólnotowości i elementy indywidualnych tożsamości,

– co wynika ze starcia dwóch wizji kultury: zinstytucjonalizowanego narzędzia zmiany społecznej i jej anarchistycznej, krytycznej mocy subwersyjnej.

– jakie zagrożenia wynikają z kultury traktowanej jako narzędzie zmiany społecznej sterowanej przez państwo

Wydaje się jednak, że pytania te nie zainteresowały twórców kongresowego programu. Zamiast tego usłyszeliśmy i zobaczyliśmy cykl debat, na tematy często istotne, nie połączone jednak żadną nicią przewodnią, a przez to niekonkluzywne. Kongres stał się z tego powodu przede wszystkim atrakcyjnym medialnie, interesującym promocyjnie spotkaniem znanych intelektualistów europejskich. Żadna z widzianych przeze mnie debat nie przerodziła się w rzeczywistą dyskusję, wszystkie utknęły na poziomie prezentacji poglądów własnych, nie wytwarzając możliwości znalezienia nowych rozwiązań czy choćby starcia opinii. Tym większe rozczarowanie, że wśród osób zaproszonych na debaty znaleźli się między innymi David Barrie, który w sposób niezwykle interesujący mówił o związkach kultury z ruchem spółdzielczym i zajmowaniem przez nią w ten sposób przestrzeni publicznej. Zaskakuje również nieobecność w debacie refleksji nad wydarzeniami z Madrytu czy Londynu, tym bardziej, że postawiony został temat rewolucji arabskich. Co wyniknęłoby z porównania trzech tak różnych odruchów „rewolucyjnych”, z których dwa miały miejsce w Europie, zapowiedź, jakiej zmiany społecznej jest w nie wpisana, co oznaczają one dla europejskiej wspólnoty politycznej i kulturalnej?

Bolączką toczonych debat było również to, że nie wychodziły one często poza ogólne stwierdzenia, mające dziś już charakter powszechny i oczywisty. W rozmowie o „masach kultury” jak mantrę powtarzano, że kultura dziś to nie tylko artefakty pozamykane w muzealnych gablotach, ale przestrzeń potencjalnych możliwości autoprezentacji i kreacji. Sytuacja ta idealnie odzwierciedla paradoks naszej rzeczywistości – wszyscy mówimy o kreatywności, kulturze jako narzędziu budowania kapitału społecznego, wykluczeniu społecznym etc. Jednak w sytuacji, kiedy trzeba podjąć jakieś działania organizujemy Kongres za ponad 10 milionów. Brzmi populistycznie? Może, ale za taką kasę nie dostaliśmy uczciwej refleksji. Kultura to nie tylko przestrzeń debaty, ale również działania. Niby wszyscy wiedzą. Tylko co z tego?

Komentarzem do debat miały stać się wydarzenia artystyczne – spektakle, pokazy filmowe, wystawy, performance, koncerty. W felietonie podsumowującym EKK Dorota Jarecka zauważa: „W przemówieniu otwierającym EKK przewodniczący parlamentu europejskiego Jerzy Buzek zadeklarował, że choć anarchia w życiu społecznym nie jest sprawą pożądaną, od sztuki należy jej oczekiwać, podobnie jak radykalizmu. Ironizując można powiedzieć, że szanse na anarchię mają już tylko ci artyści, którzy nie zostali tu zaproszeni…” Czy sztuka nawet znacznie anarchizująca nie staje się w ramach takiego kongresu/festiwalu zdarzeniem bezpiecznym? Czy takie spotkania nie oswajają sztuki, nie pozbawiają jej mocy krytycznej? Pytania stare jak świat. Kongres, który miał dyskutować o zmianie społecznej i na te pytania nie przyniósł odpowiedzi. Choć może ironicznym komentarzem do tego jest klapa spektaklu Lupy i srebrne poduszki Kudliczki, która zamiast wznieść się do góry, smutno zalegały w centrum kongresowego placu.

Kongres jako impreza o wymiarze europejskim aż prosił się o to, by w jego ramach zorganizować cykl spotkań i warsztatów dla pracowników NGO, instytucji kultury z kontynentu. Byłaby to doskonała okazja do konfrontacji doświadczeń, modeli „pracy w kulturze”, wypracowania rekomendacji do szeroko zakrojonej współpracy, nawiązania kontaktów.

Jaki zatem był cel EKK? Po Kongresie Kultury Polskiej w Krakowie ukonstytuował się Ruch Obywateli Kultury, który wywalczył Pakt dla Kultury. Czy teraz możemy liczyć na Europejski odpowiednik tego dokumentu? I kto miałby go po Kongresie przygotować, jakie postulaty wpisać? Trudno powiedzieć.

Na koniec wisienka na torcie. Oczywiście trudno mieć do organizatorów Kongresu o to pretensje, ale nie sposób nie odnotować. W niedzielne popołudnie TVP2 nadała program o clintonowskim tytule „Kultura, głupcze”. Rozmowa, nazwana debatą miała stanowić podsumowanie Kongresu. Pan dziennikarz zaprosił do niej bodaj sześciu panów. I zawsze i jak zwykle okazało się, że kulturę w Polsce reprezentuje biały, heteroseksualny mężczyzna o pewnym siebie i wszystkowiedzącym spojrzeniu (z ironicznego kontekstu proszę wyłączyć prof. Baumana). Nie pozostaje nic innego, jak zakrzyknąć – zmiana społeczna, głupcze; kultura, głupcze. A poza tym niech wszystko trwa, jak trwało.

Ola Ratajczak