Ustawienia i wyszukiwarka
Umarł artysta, niech żyje artysta? [Kultura się Liczy!]
„Śmierć artysty” obwieszcza w styczniowo-lutowym wydaniu amerykańskiego magazynu „The Atlantic” William Deresiewicz, pisarz i były wykładowca Yale University. Dokonuje on pobieżnego – jakkolwiek bardzo celnego – przeglądu postaw wobec sztuki oraz jej wytwórców, jakie przybierały na przestrzeni wieków społeczeństwa Zachodu.
Deresiewicz dzieli artystów na trzy kategorie: rzemieślników, geniuszy i zawodowców, i udowadnia, że podstawą tej klasyfikacji jest sposób opłacania twórców. Rzemieślnictwo było rodzajem quasi-feudalizmu, gdyż pracę kontrolował bezpośredni jej zleceniodawca; finansowanie geniuszy miało z kolei na celu ich ochronę przed zaprzedaniem się. Zawodowcy, argumentuje autor, stanowią kompromis pomiedzy tymi postawami.
Teraz jednak nadchodzi kolejna zmiana paradygmatu: wobec powszechnej rynkowej dominacji, artysta ma stać się auto-przedsiębiorcą, który musi zmienić swój sposób funkcjonowania, jeżeli w ogóle chce pozostać na powierzchni. Cięcia budżetów instytucji kulturalnych zmniejszają osiągnięte relatywnie niedawno – bo po II wojnie światowej – względne poczucie bezpieczeństwa, a demokratyzacja objęła nie tylko gusta odbiorców, ale również pojęcie kreatywności. Artyści przejmują więc nawyki, przynależne dotąd do obszaru czysto biznesowego: stawiają na dywersyfikację dziedzin, a nie specjalizację, ciągle kontaktują się z odbiorcami swojej pracy. Dziesięć tysięcy godzin, spędzonych na szlifowaniu umiejętności zastępowane zostaje przez dziesięć tysięcy kontaktów – twierdzi Deresiewicz.
Wiele spośród obserwacji autora „The Atlantic” stanowić może przyczynek do bardzo cennej analizy procesów, jakich doświadcza zmodyfikowana przez auto-przedsiębiorczość sztuka. Wykonywanie pięciorga czy sześciorga zawodów na przestrzeni życia będzie dotyczyło również artystów – nawet, jeśli zawody te pozostaną w ich polu. Również nacisk na sztukę jako doświadczenie, inherentny element konkretnej postawy konsumenckiej niczym nie musi się różnić od habitusów, jakie posiadają konkretne grupy społeczne – segmentów sztuki, jakimi są one zainteresowane czy sposobów, w jakie tę sztukę traktują.
Nie może jednak nie dziwić konkluzja Deresiewicza, jakoby za tą zmianą miała przyjść śmierć sztuki w ogóle, w dodatku – upraszcza ona raczej poprzedzające ją argumenty. Deresiewicz poddaje współczesną sytuację społeczno-ekonomiczną artystów pod analizę bazując na neoliberalnych przesłankach, w wyniku których wystarczy jedynie wsłuchać się bardziej w potrzeby klientów – nie odbiorców właśnie – oraz w jak najbardziej precyzyjny sposób sformatować komunikat, tak, by idealnie przylegał do ich oczekiwań. Jednocześnie zupełnie pomija jakościową analizę sztuki, tworzonej przez artystów: konstruuje więc opis procesu, zapominając o jego sednie. A to sprawia, że mimo największych chęci trudno jest uwierzyć w proroctwo Deresiewicza.