Sport a wartości wspólnotowe i „wzniosłe”

Data publikacji: 01.09.2011
Średni czas czytania 17 minut
drukuj
Debata, która ma miejsce na portalu „Kultura się liczy” pokazuje, że przemiany we współczesnym sporcie, w zjawisku kibicowania wywołują wiele emocji i żywą dyskusję. Jako socjologa zajmującego się sportem, fakt ten niezmiernie mnie cieszy. Z różnych bowiem przyczyn, ta dziedzina ludzkiej aktywności jest wśród moich koleżanek i kolegów po fachu raczej „niemodna”. Jest to bardzo ciekawa okoliczność chociażby dlatego, że przecież sport to zjawisko skupiające uwagę milionów widzów, wywołujące skrajne emocje, a czasem dosięgające świata wielkiej polityki (czy ekonomii). Wystarczy przecież wspomnieć Igrzyska Olimpijskie w Berlinie w 1936, określane czasem jako „Nazi Games”. Polityka wdarła się też na igrzyska w Monachium (porwanie i zamach na izraelskich sportowców) w 1972. Pamiętamy także bojkot przez niektóre państwa igrzysk w Moskwie w 1980, czy – w odpowiedzi – igrzysk w Los Angeles cztery lata później. Debatę o relacjach sportu i kultury podsumowuje Radosław Kossakowski. To są nieliczne przykłady znaczenia sportu dla świata. Sport właściwie zawsze miał istotne znaczenie w życiu pewnych grup społecznych, czy całych narodów. W moim przekonaniu, stwierdzenie „wzniosłe, wspólnotowe, ponadczasowe”, którego używam w odniesieniu do pierwszych olimpiad w starożytnym świecie, nie jest wcale „nadmiernym idealizowaniem”, jak stwierdza Łukasz Zaremba. Przywołajmy słowa niemieckiego historyka, Ludwiga Deubnera: „Igrzyska Olimpijskie były igrzyskami świętymi, urządzanymi w świętym miejscu, jako sakralny festiwal; były one religijnym aktem ku czci bóstwa. Ci, którzy brali w nich udział czynili to, by służyć bogu, a nagrody, które zdobywali pochodziły od boga. Ponieważ kiedy wieniec utkany z gałązki oliwnej był umieszczany na głowie zwycięzcy, to nadawało mu to właściwości związane z obdarowaniem życia, które drzewo ze sobą niosło. Igrzyska Olimpijskie mają swoje korzenie w religii” (za: Scambler 2005: 11). Drzewo oliwne pochodziło od jednego z bogów, a zatem wieniec z jego gałęzi na głowie zwycięzcy symbolizował obecność boga.

Sama idea igrzysk, i ich cykliczność (która przetrwała bez przerwy ponad tysiąc lat, startując od roku 776 przed Chrystusem) nawiązywała oczywiście do świata boskiego. Idea rywalizacji i jej powtarzalności była odwzorowaniem rywalizacji boskiej, z inicjatorem, Heraklesem na czele. Samo miejsce odbywania się igrzysk – Olimpia, miało dużo wspólnego ze „świętym miejscem”. Sportowcy rywalizowali wokół takich miejsc, jak ołtarz Demeter, ołtarz Hery czy świętego drzewa oliwnego. Centralnym miejscem gaju był oczywiście ołtarz wzniesiony na cześć Zeusa, przed którym znajdowała się linia kończąca sportową rywalizację. Na ołtarzu składano również wielką ofiarę, do czego dochodziło tuż po pełni księżyca, w połowie (lub w trzecim dniu) trwania festiwalu.
Religijne znaczenie pierwszych igrzysk opisuje również Giorgos Papantoniou: „Od swych początków w prehistorycznych czasach, igrzyska celebrowane w Olimpii były oparte na religijnych tradycjach wspólnoty i formowały integralną część religijnych uczuć i praktyk jednostki. W czasie, gdy religia była nieodłącznie związana z każdym aspektem społecznej ewolucji, było czymś naturalnym, że religijne emocje powinny wpływać na rywalizację i że organizacja walk powinna być zintegrowana z rytualnym systemem religijnych praktyk. Ten silny religijny element starożytnych igrzysk stworzył fundamenty dla ich ożywienia (od 776 BC i dalej) oraz pomógł im przetrwać przez wiele wieków” (2008: 32). Mówimy o czasach, w których świat bogów odciskał silne piętno na codziennych aktywnościach ludzi. Igrzyska były w naturalny sposób odniesieniem do „wzniosłego” świata bogów, który był przecież „ponadczasowy” dla jego wyznawców. A przy okazji, wiara w bogów i funkcjonowanie w ramach społeczeństwa „zanurzonego” w ówczesnym „świętym kosmosie” miała także swoje konsekwencje „wspólnotowe”.
Oczywiście, możemy dzisiaj spoglądać z przymrużeniem oka na starożytny świat bogów. Kto dzisiaj oddaje cześć Zeusowi? Kto uważa, że złoty medalista igrzysk olimpijskich uosabia boskie cechy? Owszem, niektórzy sportowcy wydają się posiadać zdolności „post-ludzkie”, czy „post-biologiczne”, gdy przekraczają kolejne szczeble wytrzymałości na ból, czy łamiąc barierę rekordów czasowych. Ale, żeby od razu nazywać ich bogami? Oczywiście, żyjemy w innych czasach. Czasach, w których świat religii nadal funkcjonuje, choć jest w dużym stopniu sprywatyzowany. Społeczeństwa zachodnie nie są oczywiście społeczeństwami zsekularyzowanymi, co znakomicie pokazał Jose Casanova. Są raczej religijnie sprywatyzowane, w tym sensie, że ich członkowie dobierają sobie właściwy w swym mniemaniu system wierzeń i praktyk. Można zatem skonstatować banalny w istocie fakt, że religii w naszym kręgu kulturowym jest coraz więcej – ludzie w tym zakresie wykonują iście „patchworkową” robotę – „doszywają” swoje codzienne znoje do idei, które uznają w danej chwili za ważne.
Stąd już nie tak daleko do analizy zachowań ludzi, którzy za największy dyshonor dla siebie, czy swojej grupy uważają zabór „świętego” mienia, np. flagi z herbem klubu. Kibice sportowi potrafią wszcząć za to nie małą awanturę, a w swoim kręgu szczycić się „skrojeniem” „świętej” flagi kibicom innej drużyny. Tak, jak wyznawcy Allaha podnieśli larum po słynnych karykaturach umieszczonych w duńskiej gazecie, tak zdarza się, że kibice potrafią zmieszać z błotem np. piłkarza, który sprofanował (w ich mniemaniu) koszulkę ze „świętym” logo. Czasem nie przebierają w środkach w wyrażaniu swej dezaprobaty. Każdy, kto bywa na stadionie, doskonale wie o co chodzi. Pytanie w tym miejscu jest zasadnicze: czyj system wierzeń jest „poważniejszy”, a zatem uzasadniający sprzeciw wobec profanowania danego symbolu? Skrajny relatywista może podpowiedzieć, że żaden, albo iż oba są równie doniosłe.
Można także uciec od relatywizmu i przyjrzeć się niektórym definicjom religii, aby dostrzec, że religią jest, czy może być, nie tylko system wierzeń odnoszący się do Boga. Niektóre definicje pozwalają zaliczyć do sfery religijnej zjawiska, które z pewnością niektórym osobom nigdy z religią by się nie skojarzyły. Ale niejednoznaczność teoretyczna i definicyjna stwarza luki, które pozostawiają szerokie pole do interpretacyjnego popisu. Można przeto uznać, że wykorzystanie np. teorii „niewidzialnej religii” Thomasa Luckmana do analizy zjawiska kibicowania (co uczynili Dominik Antonowicz z Łukaszem Wrzesińskim) jest nadużyciem, ale z drugiej strony: czy nie jest to możliwe? Nie wydaje mi się, byśmy byli w stanie jednoznacznie i autorytatywnie stwierdzić, że jest to nieuzasadnione. Wydaje się to po prostu sztuką przyjmowania pewnych założeń dotyczących natury świata. Dlatego, jedni odrzucą taką interpretację widząc po prostu ludzi ubranych w specyficznych barwach i wyśpiewujących takie, a nie inne „pieśni”, czasem zachowujący się wulgarnie i jak „barbarzyńcy”. Inni dostrzegą w tym specyficzny rytuał, który odnosi się do jakiejś idei. W socjologii posługujemy się często zasadą „współczynnika humanistycznego”, która zaleca, by analizować ludzkie działania z uwzględnieniem znaczenia, jakie one mają dla aktorów działających. Dlatego staramy się zrozumieć tych, którzy widzą w „hardcorowych” kibicach jedynie dość prymitywną subkulturę oddającą się chuligance i pijaństwu. Ale staramy się także zrozumieć, o co chodzi, gdy ta subkultura wypisuje na „sektorówkach” hasła w rodzaju „Oddam życie za swój klub”, etc. Nie da się oczywiście ukryć, że i nam, socjologom, trudno uprawiać naukę „wolną od wartościowania”, postulat neutralności poznawczej bywa (mniej lub bardziej świadomie) tylko postulatem.
Banałem jest twierdzenie, że sport był (i jest) odbiciem przemian społecznych. Dlatego łatwiej przychodzi nam zrozumieć, że w starożytnej Grecji miał on religijne konotacje, ale w czasach Cesarstwa Rzymskiego już niekoniecznie. Dziś, patrząc z perspektywy lat, uznaje się, że w czasach rewolucji przemysłowej, na terenie wiktoriańskiej Anglii, ówczesne elity traktowały aktywność fizyczną i rywalizację sportową, jako środek doskonalenia charakteru i rozwijania moralności. Amatorski sport (w wyższych sferach gardzono rywalizacją za pieniądze, zakazując np. z czasem walk komercyjnych, w których występowali ludzie z nizin społecznych) mógł przygotowywać przedstawicieli klas dominujących do odgrywania ważnych ról społecznych, a klasę robotniczą „ucywilizować”. Sport traktowano w kategoriach „celu samego w sobie”, a nie tylko jako środka. Zapewne i dzisiaj zdarzają się sportowcy, którzy kroczą torem wyznaczanym tą maksymą, choć doskonale wiemy, że – zrośnięty z ekonomią i medialnym kreowaniem osobowości – sport współczesny jest dla wielu środkiem do zdobycia sławy, ogromnego majątku. Sportowcy bywają celebrytami, ale wciąż potrzebują do tego zwycięstw, które są rezultatem ciężkiej pracy i odpowiedniego talentu.
Gdy czyta się książkę autorstwa ks. Jarosława Wąsowicza „Biało – Zielona Solidarność. O fenomenie politycznym kibiców gdańskiej Lechii 1981-1989”, dostrzec można jeszcze inny przykład „wspólnotowości” i specyficznej „wzniosłości”. Jeden z meczów wyjazdowych, wspomina kibic Lechii, Tadeusz Duffek: „Z Gdańska do Poznania przyjechało wtedy ok. 7 tys. ludzi, ale są i tacy, którzy mówią, że wtedy było nas ok. 10 tys. Ja jechałem z Sopotu i już tutaj cały pociąg był nabity Lechistami. W Poznaniu przywitało nas drugie tyle gdańszczan, którzy zawitali tu wcześniej. W każdym razie ten tłum z dworca poszedł na rynek i cały czas skandowaliśmy przeciw komunie: ‚Solidarność – Lechia Gdańsk’, ‚Lech Wałęsa’, ‚Nie ma wolności bez Solidarności’. Reakcja ludzi w Poznaniu była natychmiastowa. Otwierali wszędzie okna i pozdrawiali nas. To był przecież rok 1984 i komuna wszędzie jeszcze była silna. Zatrzymywali nas i pozdrawiali podniesioną ręką z ‚victorią’ – znakiem zwycięstwa. Myśleli, że to co zobaczyli jest niemożliwe. Pytali nas skąd jesteśmy. Babcie wynosiły kanapki na poczęstunek. Rzucali się nam w ramiona, ściskali nas. Po prostu ogólny szok. Na rynku wielu ludzi do nas przyłączyło. Tam też były przemówienia. Pamiętam, że mówił wtedy kolega ‚Teheran’ w imieniu kibiców Lechii do poznaniaków, że trzeba bronić ‚Solidarności’ i o nią walczyć, kultywować to, co nam zostawiła. Że musimy to zrobić razem, cała Polska”.
Ta opowieść (Wąsowicz przywołuje ich więcej) nie oznacza, że wszyscy kibice ówczesnej Lechii byli niepoprawnymi idealistami i nonkonformistami. Takie stwierdzenie byłoby nadużyciem. Niemniej jednak, jest to w jakimś stopniu kolejny dowód, jak sport, kibicowanie, „sprzęgają” się z atmosferą danej historycznej chwili. W sporcie odbijają się przemiany społeczne, niektórzy ludzie wykorzystują sport do  wyrażenia celów politycznych, obywatelskich, ekonomicznych. Niektóre z tych sytuacji są bez wątpienia „wzniosłe”, gdy dotyczą wartości, które mogą być za takie uznane. Inne jeszcze generują specyficzne wspólnoty, których nie da się zredukować do prostej sumy poszczególnych jednostek. To dzisiaj może wydawać się anachronizmem, zwłaszcza, że kontekst kulturowo – historyczny ustanawia współcześnie „pępkiem” świata. I w tej sytuacji również sport odbija swój czas. Czas konsumeryzmu, w którym potrzeby jednostki są wyniesione na piedestał, skutkują ewolucją widowisk sportowych w stronę rozrywki dla poszczególnych konsumentów. Ortodoksyjni kibice, z tej perspektywy, zdają się być „konsumentami z usterką”, niechętnie witanymi przez właścicieli multifunkcjonalnych aren sportowych budowanych przez konsorcja z myślą o finansowych zyskach. Inwestorzy kierują się racjonalnymi pobudkami, nie potrzebują do realizacji swoich zamierzeń idei „wzniosłych”, „ponadczasowych” i „wspólnotowych”. Inne czasy, inny sport.
Logika rynku ustanawia opozycje i swoiste subkultury w zachowaniu i mentalności. Stąd, istnienie takich przypadków, jak opisywani przez Michała Karasia kibice Unionu Berlin, którzy spotykają się w licznej grupie, by razem spędzić wigilię na stadionie. Jest to jakiś dowód, że pewne „wspólnotowe” aspekty nadal funkcjonują w świecie kibiców. Być może są w mniejszości, a większością są po prostu indywidualni kibice traktujący wydarzenie sportowe jako rozrywkę, po której udają się do domów. Niemniej jednak, takie wspólnotowe zachowania cały czas mają miejsce. To nie musi oznaczać uznania, że sport jest oderwany od innych dziedzin życia: ekonomi, polityki, etc. To nie musi oznaczać, że w świecie kibiców nie ma patologii, które wskazuje Łukasz Zaremba. To tylko oznacza, że obok niewątpliwych anachronizmów w myśleniu („Wenta, nigdy nie będziesz Polakiem”), bandytyzmu czy „szemranych” interesów, wokół sportu nadal gromadzą się ludzie, którzy szukają wokół niego takich wspólnotowych doświadczeń, które – być może – uznają za doniosłe i przełamujące banalność ich codziennej egzystencji.
A nam pozostaje tylko czekać i obserwować, jak przemiany społeczne, które się dokonują, będą przeobrażać sport i kibiców w najbliższej przyszłości.

Bibliografia:

Papantoniou, Giorgos. 2008. Religiosity as a main element in the ancient Olympic Games. „Sport and Societyh nr 1, s. 32-43.
Scambler, Graham. 2005. Sport and Society. History, Power and Culture. Maidenhead: Open University Press.
Wąsowicz, Jarosław. 2006. Biało – Zielona Solidarność. O fenomenie politycznym kibiców gdańskiej Lechii 1981-1989. Gdańsk: FINNA.

Radosław Kossakowski – doktor socjologii, adiunkt w IFSiD Uniwersytetu Gdańskiego. Prowadzi badania nad przemianami sportu i zjawiska kibicowania w Polsce i w Europie.