Opowieść o chwalebnych zmartwychwstaniach ludu polskiego albo dzieje pewnego stadionu

Data publikacji: 07.08.2011
Średni czas czytania 19 minut
drukuj
Przy porannej kawie człowiek lubi sobie zajrzeć na serwisy gazetowe. Zawsze odwleka to w czasie nieprzyjemną konieczność zabrania się za jakąś konkretną pracę. Świat powoli przestaje się emocjonować spektakularnym przedawkowaniem narkotyków przez znaną piosenkarkę. W najlepsze trwa medialny serial grozy pt. „Tragedia w Nowergii”.

Artykuł Alberta Jawłowskiego to kolejny z cyklu artykułów na  temat kultury i polityki futbolowej na blogu Kultura się liczy. Towarzyszy on projektowi Europejski Stadion Kultury – platformie współpracy kulturalnej, społecznej oraz artystycznej związanej z  organizacją Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012.

Inauguracja projektu: 12-14 sierpnia w Rzeszowie.

Więcej informacji oraz program: www.stadionkultury.eu

W Polsce spokój. Mącą go trochę deszcze i wezbrane rzeki. Politycy wzięli głębszy wdech i zbierają siły przed zbliżającym się festiwalem performensów wyborczych. Cisza nie będzie trwać bez końca. Jesteśmy na przednówku wielkich wydarzeń i to wcale nie tylko wyborczych. Dokładnie za rok o tej samej porze – jak to powiedziała pani z telewizora – piłkarskie mistrzostwa Europy przejdą do historii. Patos sportowej celebry niemal zawsze przekracza granice groteski. Tak jak treny ku pamięci zmarłej piosenkarki. Dla każdego coś miłego. Dla jednych epickie zmagania olimpijskich herosów, dla innych, sprawiające pozór realności, opowieści z życia wzięte o tych, co umarli piękni i młodzi.

Zresztą obydwa przypadki są zarazem realne, do bólu poważne a jednocześnie trywialnie rozegrane, demolujące przez to jakąkolwiek powagę. Widowisko sportowe uwznioślające zabawę, toczoną „nie naprawdę” grę – zamieniające jej konwencjonalną umowność w poczucie bezpośrednio doświadczanej realności – daje być może większe poczucie bezpieczeństwa niż informacyjne markowanie rzeczywistości, banalizujące fakty i zamieniające je w fluorescencyjny – narracyjnie perfekcyjny, a przez to nierzeczywisty, wodewilowy totentanz. Potem zostaje już tylko absmak i cyniczna kpina na widok nowo namaszczonego demona zła, który bardziej niż Lucyfera przypomina aktora z  filmu  soft – porno i wygadującego śmiertelnie poważne głupstwa nabzdyczonego, emerytowanego milicjanta, obsadzanego teraz w roli eksperta od eliminowania chwastów zanieczyszczających zdrową społeczną glebę.

Prasa donosi z satysfakcją, że nowo powstający Stadion Narodowy w Warszawie odwiedziło aż 75 000 chętnych. Malkontenci zareagują jak zazwyczaj, nie bez racji, pytając z przekąsem: no i po co nam ten stadion? Kto i za co będzie go utrzymywał? Wieszczą, że będzie z tego tylko problem. Niektórzy nawet cieszą się, ledwie skrywając złośliwe uśmiechy. Będzie klapa. I ogrom wyrzuconych w błoto pieniędzy.

Bardzo możliwe. Tyle, że przeliczanie sensu tego typu budowli na pieniądze, bilansowanie zysków i strat, choć z oczywistych względów konieczne, nie przybliża do odpowiedzi na pytanie: do czego społeczeństwu potrzebny jest ten stadion? A przecież nie pojawił się w tym miejscu wczoraj. Na fali powszechnego uniesienia – zarówno optymistycznych ekscytacji cywilizacyjnym skokiem z piłką pod pachą jak i kasandrycznych proroctw upadku mitu Euro 2012 – niemal wszyscy zdają się zapominać, że stadion stoi tu już od ponad pół wieku. Co więcej, jego funkcje aż tak bardzo się nie zmieniły. Przyglądając się historii stadionu narasta poczucie niepokojącego deja vu. Niepokojącego, bo przecież budowanie prostych paraleli między PRL – em, a III, IV, a może już V RP (wybaczcie, trochę się już w tej numeracji gubię) byłoby skrajnym idiotyzmem.

Prace nad projektem Stadionu X – lecia Manifestu Lipcowego, tak bowiem brzmiała jego pełna nazwa, rozpoczęły się już na początku lat 50 – tych. W 1954 roku zapadła decyzja o przyznaniu stolicy Polski przywileju organizacji V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów. Oto podnosząca się z ruin Warszawa miała zorganizować ogromną, prestiżową  międzynarodową imprezę. Machina propagandowa od razu uderzyła w podniosłe tony. Okazało się, że świat patrzy właśnie na nas. Wyzwanie jest poważne, ale damy radę, zdążymy, w odpowiednim momencie będziemy gotowi by godnie podjąć gości z całego globu. Po zniszczeniach i wojennej traumie niezwyciężone miasto nad Wisłą, a wraz z nim cała ojczyzna, podnosi się z kolan by pokazać światu swoją nowoczesną i radosną twarz.

Tuż po ogłoszeniu brzemiennej w symboliczne konotacje decyzji, prace nad budową stadionu nabrały zawrotnego tempa. Jeszcze tego samego roku na praskim brzegu Wisły wbito w ziemię pierwszą łopatę. Już rok później, dokładnie 22 lipca, w jedenastą rocznicę uchwalenia Manifestu PKWN, na nowo powstałym stadionie rozegrano pierwszy mecz piłkarski. Reprezentacja Stalinogrodu (ówczesna władza tak nazwała sobie Katowice) pokonała reprezentację Warszawy. Rozgrywki piłkarskie poprzedziło monumentalne widowisko propagandowe utrzymane w przaśno – podniosłej stylistyce ludowej.

Wkrótce po tym wydarzeniu stadion stał się wizytówką socjalistycznego trudu modernizacyjnego, rodzącego się nowego, wspaniałego świata, który mogli podziwiać uczestnicy zlotu młodzieży. W miejscu dotychczas zarośniętym chaszczami, pośród których stały tu i ówdzie drewniane, butwiejące domki wyrosła potężna arena widowiskowa wzniesiona, dosłownie, z gruzów starego, przedwojennego świata. W ten sposób dokonywało się symboliczne zmartwychpowstanie uciemiężonego ludu polskiego, którego widomym znakiem miał być odtąd rozwój i dobrobyt realizujący się także poprzez święta i sukcesy sportowe.

Prócz meczów piłkarskich, na stadionie odbywały się m.in. zawody lekkoatletyczne czy legendarne finisze etapów kolarskiego Wyścigu Pokoju, jednego z najistotniejszych i najpopularniejszych sportowych rytuałów konfirmujących jedność obozu socjalistycznego. Ale sam sport to zdecydowanie za mało. Stadion stał się areną masówek, centralnych dożynek, czy innego typu świąt państwowych. Był miejscem odprawiania pochwalnych świeckich nabożeństw sakralizujących peerlowski system. Przerywanych niekiedy desperackimi manifestacjami niezgody, by wspomnieć o Ryszardzie Siwcu i jego akcie samospalenia, tragicznej próbie rozegrania własnego, samobójczego przedstawienia w samym centrum sceny teatru władzy.

W latach 80 – tych stadion z roku na rok popadał w coraz głębszą ruinę. System chylił się ku upadkowi, a wraz z nim ginęły jego sakralne przestrzenie. Wreszcie, w przełomowym 1989 – tym roku, arena zamienia się w największy w Europie bazar. Przypomnijmy, że Plac Defilad rozłożony w centrum Warszawy u stóp Pałacu Kultury i Nauki, peerelowskiego axis mundi, w tym samym momencie również zamienia się w wielkie targowisko. Na stadionie nastały dwie dekady smuty, kupczenia pirackim oprogramowaniem, alkoholem, papierosami z przemytu, a nawet bronią i narkotykami. Szacuje się, że nielegalne obroty z handlu na stadionie mogły osiągać w tym okresie nawet do 12 miliardów złotych rocznie. Nazwę obiektu sportowego oficjalnie przemianowano na „Jarmark – Europa”. W końcowej fazie swojego istnienia bazar przez chwilę funkcjonował jako Centrum Hurtowo Detaliczne „Stadion”.

6 września 2008 roku oficjalnie zamknięto ten dziki przeżytek  transformacji ustrojowej. Drzewiecki wygłosił wówczas epickie zdanie: „Nadszedł czas aby napisać nową historię stadionu”. Rok wcześniej Polska do spółki z Ukrainą otrzymała możliwość zorganizowania piłkarskich mistrzostw Europy. W zasadzie, o czym często się zapomina, rzeczywistym organizatorem tych rozgrywek jest międzynarodowa korporacja UEFA. Ale dla tzw. atmosfery nie jest to zbyt istotne. Grunt, że wszystko zdarzy się u nas. I cały świat znów będzie patrzył właśnie na nas.

7 października 2009 roku na ruinach Stadionu X – lecia dokonano aktu wmurowania kamienia węgielnego pod nowy Stadion Narodowy. Udział w tym doniosłym wydarzeniu wzięli politycy, przedstawiciele odpowiednich organów administracyjnych oraz kapłani największych religii i związków wyznaniowych zarejestrowanych w Polsce, no i oczywiście, rzesza dziennikarzy. Rozpoczęła się kolejna wielka budowa.

O ile Stadion X – lecia Manifestu Lipcowego był areną łże – demokracji ludowej, a potem chaotycznym, szemranym bazarem, Stadion Narodowy rośnie jako arena demokracji najprawdziwszej i dojrzałej. Skądinąd to niezwykle interesujący zbieg okoliczności. Stadion X – lecia, scena ancien regime’owego spektaklu, stał się podziemnym, wypartym, przysypanym przez nowoczesne koparki cieniem Polski współczesnej. Fundamentem nowoczesnego Stadionu Narodowego wznoszonego na miarę 40 – sto milionowego europejskiego narodu. Obydwie sportowe areny mają głęboko zakodowaną eschatologiczną wizję spełnienia „marzeń pokoleń Polaków”. To z tego miejsce Polska i Polacy mieli i ponownie mają unieść się w przestworza szczęśliwości w dotychczasowej historii nieosiągalnej.

Imaginacjami o modernizacji i postępie zachłyśnięto się już niemal w tym samym momencie, w którym Michel Platini ogłosił, że to właśnie nasz kraj będzie gościł najlepszych piłkarzy Europy. Modernizacja nastąpi w każdym wymiarze. Powstaną stadiony, drogi, dworce, metro, lotniska, systemy monitoringu i kontroli. Czekają nas także nieodwracalne mentalne i duchowe przemiany. Tak jak przepędziliśmy ze swych dusz szczwanego, eurazjatyckiego handlarza, tak wyegzorcyzmujemy z nich kibolską toksynę. Od dziś Polak zdejmie dres i założy sweterek z H&M, by zamiast bluzgać i miotać sztachetami, rozsiąść się z rodziną na wygodnych, nowoczesnych krzesełkach Stadionu Narodowego. I konsumować profesjonalnie przyrządzony spektakl. Zasłużył na to po 40 – stu latach upodlenia i kolejnych 20 – stu niełatwej transformacji, którą przeszedł koncertowo, na piątkę wzbudzając aplauz wolnego świata. Jeszcze tylko jeden próg – musimy wyprawić huczne święto obfitości dla całej Europy, której, bądź co bądź, teraz przewodzimy. Bal na cześć naszego powrotu w granice cywilizacji. Dobra, starczy może już tych sarkazmów. Kto by w tej chwili nie rządził, i tak śpiewał by tę samą pieśń.

Czy zatem chodzi tu tylko o wyzłośliwianie się nad władzą, która nie jest w stanie przestać uprawomocniać system używając wciąż tych samych trików i symbolicznych klisz? Czy może chodzi raczej o ciosanie kołków na głowach niczego nie podejrzewających ludzi, niezmiennie dających się tumanić podobnie brzmiącym bajaniem? Raczej nie. Być może chodzi więc znów o ten sam wniosek – nie nowy i w gruncie rzeczy dość oczywisty. Bez spektaklu, rytuału i quasi mitologii żadne społeczeństwo nie przetrwa pięciu minut. Można to oczywiście kontestować, ośmieszać, nie lubić itd. Tak jak nie lubi się żartów wujka Heńka, czy porannego dźwięku budzika. Ale nic się na to nie poradzi.

Od zawsze istnieją specjalne, konwencjonalne, nużąco do siebie podobne rytualne działania i przestrzenie do takowych działań przeznaczone. Miejsca, w których na kanwie zabawy i gry produkuje się pełne powagi znaczenia. Stadiony z łatwością stają się przejściami, które otwierają rozrywce drogę od ludycznego rozigrania do uświęconej powagi uznanych norm i wartości społecznych. To na stadionie można bodaj najpełniej doświadczyć umowności i płynności tego co jest poważne, a co nie. Z kolei media ze swą nieudolnie odgrywaną powagą nader często wydają się otwierać tę drogę w przeciwnym kierunku. Powaga realnych wydarzeń rozpływa się tam w czystą rozrywkę i błazeński korowód.

Ludzie oczywiście nie są do końca bezwolni i bezbronni wobec widowiska. Co rusz próbują przebijać się ze swoimi spektaklami. Kwestionować, kontestować i niszczyć otaczające ich dekoracje. Niektórzy będą zgrabnie manipulować dostarczanym widowiskiem dla własnych potrzeb. Inni sprytnie dekonstruować nie tylko znaczenia widowiska, ale i w ogóle sens jego istnienia. Ale żeby udało im się w ten sposób nie poprzestać na prostym ich zdezawuowaniu, przemontować je na dłużej i uprawomocnić? Ho, ho. To już jest poważniejsza sprawa. Kontestacja i opór również bezwiednie zamieniają się w cyklicznie odtwarzany rytuał wszelkich manif, dziarskich marszów ku pamięci, pikiet za i przeciw. Bez powtarzania, powolnego, konsekwentnego wbijania innowacji do ludzkich głów i to w czytelny dla nich sposób daleko się nie zajedzie. Nie chodzi, wbrew pozorom, o implantowanie do mózgów spójnych kawałów kontrolowanej wiedzy, czy objęcie stuprocentową kontrolą takiego czy innego systemu znaczeń, bezbłędnie nauczenie na pamięć jedynie słusznej interpretacji. Takie numery możliwe są chyba tylko w Korei Północnej – i to też nie na pewno.

Poddane zabiegom perswazyjnym umysły ludzkie i tak będą pamiętać w sposób fragmentaryczny, interpretować zgodnie z własnymi doświadczeniami, które zazwyczaj są nazbyt nieuporządkowane. Agencje reklamowe prawdopodobnie świetnie zdają sobie sprawę z tego, że mogą wydawać tyle pieniędzy ile się da na badania semiotyczne, ale i tak sukces kampanii najczęściej zależeć będzie nie od tego czy odbiorcy dobrze, czyli zgodnie z intencją nadawcy, zrozumieją przekaz tylko od tego czy zagra on na odpowiednich emocjach lub stworzy fabularny pozór zaspokojenia egotycznych potrzeb. Swoją drogą Kim Dzong Il też wie o tym doskonale. Chodzi więc raczej o to, żeby konsekwentnie wydeptywać ścieżki w umysłach odbiorców, stawiać tam płoty między którymi ich myśli mogą się bezładnie przelewać, a jednocześnie nie wydostawać się na zewnątrz. Świat powinien dawać się zrozumiale i logicznie opowiadać. A nie konsekwentnie znaczyć – spójnie i raz na zawsze. Możecie sobie być kibolami tego czy innego światopoglądu, ideologii, gazety, modelu maszynki do golenia, drużyny piłkarskiej. To nieważne. Grunt żeby sensy w waszych głowach układały się w zgrabne i znajome sekwencje.

Twórcy znaczących przekazów też tkwią w tym po uszy. Wcale nie są aż tak demonicznie świadomi w swych manipulacjach, jak im się to często i niesłusznie przypisuje. Najczęściej bezrefleksyjnie poddają swój przekaz narracyjnej, rytualnej obróbce, ponieważ ma on się dawać z łatwością opowiadać. Dlaczego? Bo tak się robi i już. Ciekawe jednak, że za każdym razem kiedy z pod dywanu wyłazi konstatacja, że np. „czwarta władza” wcale nie zajmuje się przekazywaniem faktów, tylko przerabianiem rzeczywistości na rytualne widowisko, sprawnie opowiedzianą historyjkę o wciąż tej samej strukturze, wielu ludziom robi się jednak trochę nieswojo.

No i co dalej? Jutro podobno ma przestać padać deszcz, chociaż na północy i wschodzie kraju mogą jeszcze wystąpić przelotne burze. Smuda niedługo roześle powołania na mecz z Niemcami. I już nam lepiej. W razie czego z pomocą nadciągną konsultanci Link 4. Szkoda tylko, że Amy Winehouse nie żyje. Ale może zaprosił ją do siebie Elvis Presley i teraz we dwoje ukrywają się przed światem w małym domku pośród gór.

 

Albert Jawłowski – Socjolog kultury. Adiunkt w Zakładzie Metod Badania Kultury ISNS UW. Autor i redaktor książek „Święty Ład. Rytuał i mit mundialu”, „Dawno temu w Galaktyce Popularnej”. Fan Diego Maradony, Krecika i Lorda Vadera.