One size fits all? O amerykańskich zwolnieniach podatkowych w kulturze

Data publikacji: 09.07.2014
Średni czas czytania 9 minut
drukuj
U podstaw amerykańskiego systemu ulg podatkowych dla filantropów stoi logika odmienna od europejskiej. Na Starym Kontynencie obywatele przywykli do płacenia wysokich podatków w myśl reguł, którymi rządzi się państwo opiekuńcze. Ameryka to kraj tworzony przez uciekinierów, których ze starego lądu przegoniły między innymi wysokie obciążenia podatkowe. Dlatego nie tyle podatki, a zwolnienia podatkowe stanowią tu podstawę wspierania kultury przez państwo.

W ubiegłotygodniowym artykule na temat filantropii kulturalnej w USA mowa była o tym, jak bardzo amerykańskie instytucje kultury polegają na prywatnych portfelach. Wydaje się, że państwo, które taki układ uznaje niewątpliwie za wygodny, powinno ten system wspierać. Podczas, gdy w państwach europejskich głównym mechanizmem finansowania kultury jest bezpośrednie przekazywanie dotacji przez ich centralne lub lokalne agendy (ang. direct aid), w Stanach Zjednoczonych rząd wspiera kulturę przede wszystkim poprzez wprowadzanie ulg podatkowych dla organizacji kultury oraz ich darczyńców (ang. indirect aid). Należy zaznaczyć, że w Europie rządy również umożliwiają odliczanie darowizny od podstawy opodatkowania, w USA zaś przyznawane są subsydia bezpośrednie. A jednak, to w USA w dużo większym stopniu niż w Europie zadanie finansowania kultury zostało wydelegowane obywatelom, dla których zachęty podatkowe stanowią jeden z czynników mobilizujących do wspierania kultury.

Na ile ulgi podatkowe stanowią motywację dla „strony obywatelskiej”, przez którą należy rozumieć zarówno osoby prywatne, jak i biznes, stanowi kwestię sporną. Różne zdanie na ten temat mają eksperci. Peter Inkei, dyrektor Budapest Observatory, argumentuje, że przepisy podatkowe stanowią formę zachęty tylko do pewnego stopnia, czynnikiem decydującym o udziale Amerykanów w finansowaniu kultury ma zaś tradycja filantropii ukształtowana przez pierwszych miliarderów, gromadzących swe niebotyczne fortuny pod koniec dziewiętnastego wieku. Kwestię tę przenikliwie analizuje Frédéric Martel, wskazując na purytański etos pracy i wysoki standard aktywności obywatelskiej, nakazywane przez protestantyzm.

Eksperci amerykańscy wydają się przypisywać ulgom podatkowym większe znaczenie. Robert A. Schanke we wstępie do książki Angels in the Americal Theater: Patrons, Patronage and Philanthropy stwierdza, od momentu ustanowienia przez Kongres ulg podatkowych od podarunków dla organizacji non-profit w 1917 roku „nawet najwięksi skąpcy” zaczęli z zapałem wspierać szczytne cele, by dzięki odliczeniom podatkowym uniemożliwić rządowi federalnemu przejmowanie ich ciężko zarobionych pieniędzy. Wykładowca Massachusetts Institute of Technology, J. Mark Schuster z jednej strony nie zgadza się, że system amerykański może być receptą dla innych krajów według zasady „one size fits all”, a jednak twierdzi, że ulgi podatkowe są znaczącym krokiem, które rządy państw powinny podjąć w celu ożywienia filantropii kulturalnej. W końcu Tyler Cowen, zwolennik decentralizacji w polityce kulturalnej (decentralizację rozumie po amerykańsku, czyli jako przekazywanie zadań finansowania kultury w ręce sektora prywatnego) w swojej książce Good & Plenty: The Creative Success of American Arts Funding podkreśla, jak wielką zazdrość odczuwa obecnie Europa w stosunku do amerykańskiego systemu finansowania pośredniego, który w znacznym stopniu odciąża sektor publiczny. Cowen ma rację, jeśli brać pod uwagę lata dziewięćdziesiąte i początek XXI wieku – wówczas rzeczywiście wiele publicznych dyskusji na temat prywatnego wspierania kultury odwoływało się do Ameryki jako wzorca. Dziś, gdy w Europie zmęczonej kryzysem ekonomicznym popularność odzyskuje model socjaldemokratyczny, nie na miejscu stało się przywoływanie USA jako źródła dobrych praktyk,  szczególnie w zakresie interwencjonizmu państwa.

Kultura opłaca się bogatym

Ulgi w obszarze kultury należy rozpatrywać dwutorowo. Z jednej strony obejmują one osoby prywatne, często posiadające własne fundacje, a także przedsiębiorstwa, które przekazują dary pieniężne i rzeczowe na ręce organizacji non-profit. Warto podkreślić, że znaczną część (ok. 75% – Martel) środków darowanych przekazują nie korporacje (jedynie ok. 5% darów), ale właśnie osoby fizyczne. Wsparcie indywidualne zawsze było fundamentem amerykańskiej filantropii. Zupełnie inne podejście dominuje na terenie kontynentalnej Europy, gdzie to w biznesie upatruje się szansę na prywatne finansowanie kultury. W USA taki model wydaje się być nie do pomyślenia, nie tylko ze względów historycznych, ale również ideologicznych, kształtowanych przez wpływowe postaci amerykańskiej szkoły ekonomicznej, takie jak Milton Friedman. Ów noblista i jeden najsłynniejszych ekonomistów liberałów ubiegłego wieku twierdził, że filantropia powinna być realizowana przez szlachetnych indywidualistów, ale w żadnym razie jako działalność charytatywna korporacji. Zdaniem Friedmana jedyną „społeczną odpowiedzialnością” biznesu jest pomnażanie zysku.

Filantropia kulturalna stanowi jedynie około 10% amerykańskiej filantropii. Głównymi celami, na które Amerykanie przekazują darowizny są stowarzyszenie religijne, uniwersytety i szkoły, a także służba zdrowia. Jednocześnie badania pokazują, że co prawda znacznie więcej z nich wspiera kościół niż kulturę, a jednak środki na kulturę przekazuje więcej gospodarstw domowych o wysokich rocznych dochodach. Przypisać temu można oczywisty fakt: bogatsi obywatele zawsze interesowali się kulturą w dużo większym stopniu niż osoby uboższe i słabiej wykształcone. Innych przyczyn dopatrują się Feld, O’Hare i Schuster, autorzy książki Patron Despite Themselves: Taxpayers and Arts Policy. Autorzy ci twierdzą, że osoby o wyższych dochodach przekazują na kulturę więcej, bo dzięki temu zmniejszają kwotę podlegającą opodatkowaniu, a tym samym i wysokość płaconego podatku. W skrócie system odliczeń można przedstawić tak: darujący może przekazaną kwotę odjąć od swego rocznego dochodu. Jednocześnie, im wyższa stopa opodatkowania, tym większe odliczenie podatkowe. Załóżmy, że darujący, który podlega stopie podatkowej na poziomie 35% (najwyższa stopa podatkowa w USA) przekazał na muzeum 100 dolarów. Pod koniec roku zapłaci on 35 dolarów mniej podatku federalnego. Jednocześnie osoba o niższych dochodach, objęta opodatkowaniem na poziomie 15%, zapłaciłaby tylko 15 dolarów mniej. Tym samym bogatym przedstawicielom społeczeństwa bardziej opłaca się przekazywać środki na cele społeczne.

Należy zauważyć, że w powyższych rozważaniach w ogóle nie pada kwestia sponsoringu kultury. Wspieranie kultury uważane jest za filantropię. W jej zakresie obdarowany nie jest zobowiązany do żadnych roszczeń wobec darującego, właśnie dlatego to nie firmy, a majętni obywatele stanowią głównych wspierających. Filantropia nie stanowi narzędzia marketingowego, jest bowiem uważana za akt dobrej woli, za który obywatel jest nagradzany odliczeniami podatkowymi. W Europie zaś sponsoring kultury uważa się za element marketingu, a mimo to oczekuje zwolnień od podatku.  Trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza w kontekście nieustannych argumentacji, że biznes w Polsce nie wspiera kultury, bo nie doczekaliśmy się korzystnych przepisów podatkowych dla sponsorów.

dr Kamila Lewandowska

Zdjęcie: Some rights reserved by 401(K) 2012