Ustawienia i wyszukiwarka
Powrót do archiwów
„Niczego nie można wymazać, litery wygasają powoli” – mówi Wojtek Ziemilski w swoim spektaklu Mała narracja. Przywołuje on topos szkoły czy klasy, który dobrze jest zadomowiony w polskiej tradycji, a ostatnio głośno został przypomniany tekstem dramatu Tadeusza Słobodzianka oraz jego scenicznymi realizacjami. W przeciwieństwie jednak do Naszej klasy, opowieść Ziemilskiego nie ma ambicji, by w zgrabnej metonimii zawrzeć losy całej społeczności, a na dodatek z pedagogicznym zacięciem wyłożyć zakręty polskiej historii, w tym tzw. kwestii polsko-żydowskiej. Wręcz przeciwnie, nie ma tu chóru (chyba że mieliby go wirtualnie stworzyć „smutni panowie”), a tworzona tu narracja i konstruowane archiwum są właśnie „małe”. Wykonuje je, w formie określanej jako wykład performatywny, bohater, narrator i autor w jednej osobie. Choć przywołuje i instytucję szkoły, i instytucję archiwum, to całość przedstawienia dotyczy jego historii osobistej – jest próbą konstrukcji tożsamości – w kontekście podróży, nauki i pracy w Portugalii i Ameryce, oraz wobec publicznego ujawnienia tego, że znany dziadek autora, Wojciech hr. Dzieduszycki był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Pytanie: „Kiedy to się zaczęło?” (to „ja”) jak refren wraca w wypowiedzi/wykładzie, mieszającym czasy, ale przede wszystkim rozpiętym w tych dwu porządkach – opowieści o własnej drodze artystycznej oraz historii oskarżenia dziadka i reakcji na nie, a potem jego śmierci. W tle minimalistycznej scenografii, na ekranie projektora – niczym na tablicy, niczym argumenty w dowodzie naukowym – ukazują się wypisy z O pewności Ludwiga Wittgensteina oraz wyniki sieciowych poszukiwań autora związanych zarówno z ważnymi dla niego spektaklami i performerami, jak i ze „sprawą Dzieduszyckiego”. Do kogo należy historia?” – pyta Ziemilski, z wyraźną złością, wskazując na zakleszczenie egzystencji między presją instytucji jako instrumentem dominacji a jednoczesną chęcią i niemożnością ogarnięcia rzeczywistości za pomocą czytelnych śladów, których nie zadepcze nagle wyjawiony trop śledczych lub nie zamaże niepamięć. Odwołuję się do tego przedstawienia, ponieważ niezwykle wyraziście ukazuje ono skomplikowanie relacji między pamięcią i archiwum, doświadczeniem (ciałem) i historią, rzeczywistością i nieuchronnym niepowodzeniem wszelkich prób jej ogarnięcia w skończonej formie. W Małej narracji przywoływane są ślady i dokumenty o różnym statusie, pochodzące z różnych zasobów: z archiwów rozumianych dosłownie – jak Instytut Pamięci Narodowej – i metaforycznie – jak internet. Ze względu na temat spektakl wpisuje się oczywiście w polityczną dyskusję, która właściwie nieprzerwanie toczy się w Polsce od początku lat dziewięćdziesiątych, nie zajmuje w niej jednak stanowiska, nie jest ani pro-, ani antylustracyjny. Pyta raczej o sposób konstruowania, wyinterpretowywania „ja” wobec historii i wobec archiwum, które zachowuje jej ślady; ukazuje meandryczność i niestabilność procesu ustanawiania tożsamości, do którego zmusza cały ten splot instytucji i pojęć (ze wstępu Iwony Kurz).