Stadion - przestrzeń kultury czy przestrzeń komercji?

Data publikacji: 17.08.2011
Średni czas czytania 24 minut
drukuj
Gdy ich klub nie miał pieniędzy, a potrzebował modernizacji stadionu do spełnienia wymogów, kibice trzecioligowego Unionu Berlin po prostu budowali trybuny sami. Studenci korzystali z przerw w nauce, zatrudnieni brali urlopy. Codziennie na budowie pojawiało się kilkadziesiąt, czasem kilkaset osób. Wspólnie wykonali pracę wartą miliony euro, choć nie musieli – ich ukochana drużyna w najgorszym wypadku musiałaby grać na stadionie lokalnych konkurentów. Cóż takiego ma w sobie Union Berlin, że ludzie są w stanie poświęcać się za darmo, by zespół grał na własnym stadionie? Dla nich ten stadion to nie tylko miejsce meczu, ale też punkt spotkań, z których bodaj najbardziej niezwykłym jest klubowa wigilia. Tysiące ludzi – rodziny z dziećmi i grupy przyjaciół – przychodzą co roku 23 grudnia ubrani w klubową czerwień, ze świecami i śpiewnikami. Wspólnie kolędują, rozmawiają, piją grzane wino, a dopiero później rozchodzą się przeżywać Boże Narodzenie w domowym zaciszu. Poczciwy stadion Alte Forsterei jest centrum ich społeczności. Miejscem, które połączyło obcych sobie ludzi wokół wspólnej idei – Unionu Berlin. Tekst Michała Karasia, redaktor portalu stadiony.net

Taki magnetyzm ma w sobie nie tylko Union, lecz rozgrywki klubowe w ogóle. Dzięki nim narodziły się ruchy kibiców zróżnicowane pod względem kulturowym, etnicznym czy nawet pod względem orientacji seksualnej. Powstały specyficzne stadionowe media, jakimi są doping, flagi, szaliki, koszulki, graffiti, wlepki i szeroko pojęte choreografie. Przekazy w nich zawarte są zróżnicowane, niezwykle aktywnie wykorzystują i trawestują kulturę popularną. To wszystko zdobycze czasów rewolucji przemysłowej, kiedy futbol w wydaniu klubowym rozkwitł i miał dobre warunki do rozwoju, będąc dla wielu ludzi źródłem tożsamości w nowym środowisku. Jej częścią są stadiony i podobnie jak sam futbol, tak kibicowanie i architektura sportowa ulegają zmianom.

Dzięki powstawaniu nowych obiektów na Euro 2012 możemy na własne oczy dostrzec, jak stadiony stają się areną festiwali, wernisaży, konferencji, bankietów i innych wydarzeń z życia społecznego, nierzadko oderwanych od futbolu czy sportu w ogóle. Ten rozwój wiąże się nierozerwalnie z komercjalizacją futbolu. Wielofunkcyjność to wielość okazji na dodatkowe dochody w wyścigu o wyższe budżety i lepsze wyniki. W ciągu 15 lat od otwarcia pierwszej w pełni wielofunkcyjnej areny w Amsterdamie dodatkowe przestrzenie i pozasportowe imprezy jako źródło zysków stały się normą. W Anglii czy Niemczech nawet w drugiej lidze trudno już znaleźć obiekt, który nie dysponowałby pomieszczeniami do użytku komercyjnego i organizacji wydarzeń okazjonalnych. Dziś to już nie wystarczy – zmienia się też podejście do projektowania obiektów sportowych. Ponieważ ich prestiż jest coraz wyższy, wyższa jest też jakość architektury i infrastruktury. 20 lat temu goły, zresztą niekoniecznie dobrej jakości beton, nie był niczym zaskakującym. Ale też 20 lat temu na stadionach liczba miejsc dla najzamożniejszych i najbardziej wpływowych gości była liczona w dziesiątkach, czasem setkach. Dziś na Wembley jest ich 25 tys., a UEFA i FIFA regularnie podnoszą wymogi w kwestii właśnie infrastruktury dla zamożnych gości. Profil widza zmienia się z klasy robotniczej w kierunku coraz wyższych warstw społecznych, a wraz z nim zmianom ulega architektura.

Dlatego już sama forma obiektu powinna budzić podziw. Mamy więc efektowne iluminacje, symboliczne nawiązania, innowacje technologiczne, coraz droższe i bardziej oryginalne materiały. Czy wspomniane już Wembley potrzebowało monumentalnego łuku o wysokości drapacza chmur, widocznego z odległości kilku kilometrów? Konstrukcyjnie oczywiście nie. Ale obiekt powstał w Londynie, światowej stolicy przemysłu rozrywkowego. Musi pracować na swój wizerunek i musi stać się jednym z punktów orientacyjnych metropolii, by zyskać rozpoznawalność. W Londynie funkcjonuje jeszcze jeden wielki stadion, ale kto poza miłośnikami rugby zna Twickenham? Liczba imprez pozasportowych jest tam znacznie mniejsza. Po części dlatego, że jest gorzej położony i ma uboższą infrastrukturę. Ale też, po prostu, nie jest Wembley. Obecnie stadiony stają się produktem, który trzeba umieć sprzedać tak organizatorom wielkich imprez, jak osobom płacącym za bilety na te imprezy. Areny mają swoje logotypy, budżety na pozyskiwanie klientów, mają politykę kreowania wizerunku. Zresztą już samo słowo „arena” jest częścią takiej polityki. Kojarzy się z nowoczesnością rodem z Monachium czy Amsterdamu. W interesie operatorów leży więc możliwie dobra architektura, infrastruktura, ale i dobra prasa.

Kto tworzy tożsamość stadionu?

W wymiarze ekonomicznym oczywiście każdy obiekt powstaje dla właścicieli i dzierżawców, więc to oni mają decydujący głos. Jednak w szerszym kontekście odpowiedź nie jest jednoznaczna i wątpliwości pojawiają się już na etapie projektowania. Mamy bowiem coraz bardziej efektowne wizje architektów z jednej strony, ale z drugiej niechęć stowarzyszeń kibiców – przyszłych użytkowników stadionów. Sytuacja wydaje się absurdalna, bowiem niezadowolenie wyrażają ci, którzy mają docelowo pojawiać się na stadionie najczęściej, więc też ci, bez których jego działanie może być nierentowne. W Gdańsku fani Lechii oprotestowali zaproponowaną przez architektów niemieckiej pracowni RKW kolorystykę krzesełek. Podobny scenariusz powtórzył się w Gdyni, a wcześniej w Krakowie. Nie jest to zresztą polska specyfika – obecnie we Francji trwa kampania kibiców pierwszoligowego Lille, którzy żądają instalacji czerwonych siedzisk na nowym stadionie zamiast szarych, neutralnych. Prozaiczna rzecz, jaką jest w kontekście nowoczesnej areny odcień fotelików, może stać się źródłem konfliktów. Przyczyna jest prosta. Fani traktują stadion jako miejsce niezwykłe, prawie święte. Dla nich budowa nowej areny ma sens tylko wtedy, gdy będzie to arena ich klubu i będzie przedłużeniem ich wspólnej tożsamości. Dlatego stadion pozbawiony klubowej symboliki – w tym również na krzesełkach – nie ma dla nich racji bytu. W każdym z wymienionych przypadków apele odniosły skutek i barwy ostatecznie zmieniono, nadając obiektom tożsamość bliższą tej oczekiwanej przez fanów.

Nie brakuje sytuacji, w których pragnienia zgłaszane przez kibiców są nie tylko uwzględniane, ale wręcz decyzję o pewnych cechach stadionów pozostawia się wprost kibicom. Przykładem może być proces społecznych konsultacji prowadzonych w 2009 roku przez architektów firmy Populous i klub piłkarski Bristol City. Fani mogli podczas spotkań wyrazić swoje uwagi i dopiero po ich uwzględnieniu projektanci zaczęli pracę nad finalną koncepcją. Dzięki temu zyskała akustyka, warstwa symboliczna, a przez to w przyszłości najpewniej również atmosfera – o tym przekonamy się, gdy nowy obiekt zostanie otwarty.

Jednocześnie to powiązanie stadionu z określoną społecznością w fazie projektowania jest dopiero początkiem drogi do nabierania znaczeń i wartości przez stadion. Najstarsze „piłkarskie świątynie” są dziś pomnikami dokumentującymi historię klubu, miasta, czasem regionu lub kraju. Chodzi tu nie tylko o muzea znajdujące się coraz częściej pod trybunami, lecz przede wszystkim o upamiętnianie najbardziej istotnych dla społeczności wydarzeń. Przed trybunami stawiane są pomniki, wmurowywane tablice pamiątkowe, obiektom lub trybunom nadawane są patronaty zasłużonych piłkarzy, trenerów, czasem też zasłużonych kibiców czy miejscowych bohaterów. W Polsce stosunkowo częstymi patronami są zasłużeni przywódcy wojskowi, w Turcji kilkanaście stadionów nosi imię wielkiego wodza Ataturka, w Wielkiej Brytanii zwykło się z kolei nazywać stadiony na podstawie ich adresu (nawet jeśli ten istniał w XIX wieku i nie przetrwał do dziś) – stąd Anfield Road, Goodison Park, Stamford Bridge, czy White Hart Lane. Czy to ważne? O tym jak bardzo, przekonali się właściciele dwóch z wymienionych tu angielskich stadionów. Gdy okazało się, że dalsza rozbudowa Goodison Park w Liverpoolu jest niemożliwa, działacze Evertonu zaczęli szukać działki pod zupełnie nowy, większy i lepszy obiekt. Mimo intensywnej kampanii promującej zmianę lokalizacji prawie połowa kibiców wystąpiła przeciw planom własnego klubu, wybierając mniejszy i gorszy stadion. Podobnie działo się w 2010 roku w Londynie, gdy Tottenham poinformował sowich kibiców, że zamierza przenieść się na stadion budowany z myślą o Igrzyskach Olimpijskich 2012, w innej części miasta. Wtedy nie tylko wielu kibiców potępiło plany i zapowiedziało bojkot, ale wręcz zagrożono klubowi odebraniem jego nazwy w sądzie, bowiem ta pochodzi od dzielnicy, którą chciał porzucić. Tottenham to też okolica uboga, w której klub piłkarski jest od lat najważniejszym źródłem rozrywki, dużym pracodawcą i najzwyczajniej źródłem identyfikacji.

Wielu kibiców odmówiło więc wspieranemu przez siebie klubowi prawa do rozwoju ekonomicznego w imię jego pozostania na dotychczasowym miejscu. Ta ziemia dla nich stała się czymś znacznie więcej niż przyciasnym stadionem z niezbyt nowoczesnym zapleczem. Dlatego równie ważne, a być może ważniejsze od tych oficjalnych są znaczenia nadawane architekturze przez samych kibiców. W końcu trybuna The Kop w Liverpoolu stała się znana na całym świecie nie tylko dzięki ogromnej pojemności 30 tys. osób, lecz dzięki pasji, z jaką przez 60 lat te 30 tys. ludzi wspierało z niej zawodników. Jej nazwa wywodzi się od wzgórza w RPA, ale w kulturze popularnej The Kop nie funkcjonuje jako miejsce bitwy Brytyjczyków z Burami, lecz najbardziej znana trybuna świata. Odpowiednik takiej trybuny istnieje w niemal każdym klubie. W Anglii nazwa Kop funkcjonuje na wielu obiektach. W Brazylii nazywa się torcida lub geral, we Włoszech curva, w Polsce może być młynem, żyletą, kotłem. Ale w każdym z tych przypadków jest przede wszystkim sercem dopingu i miejscem szczególnie ważnym dla kibiców.

Przestrzeń konsumpcji, przestrzeń konfliktu

Dla fanów chodzących od lat na mecze przemiany związane z postępującą komercjalizacją wiążą się ze zmianą kulturową – nawyków, oczekiwań oraz zachowań, nawet tych podstawowych. Inwestycje w stadiony piłkarskie niosą za sobą zmianę w modelu przeżywania meczów. W latach 90. większość widzów w Polsce korzystała z miejsc stojących lub ławek. Na początku XXI wieku powszechne były plastikowe krzesełka. Po dekadzie możemy obserwować, że o ile na trybunach wciąż instalowane są „plastiki”, to są to modele droższe kilka, a czasem nawet kilkanaście razy. Mają być wygodne, bo widzowie płacą coraz więcej za bilety, a na trybunach jest coraz więcej osób, które nie chcą wstawać. To część nowego produktu, jakim są mecze piłkarskie. Produkt ten konsumuje się inaczej niż stary, mało warty i tym samym mało interesujący dla bogatszych obywateli mecz oglądany na zardzewiałych blaszanych ławkach. Jeszcze kilka lat temu trudno było sobie wyobrazić, by ktokolwiek przymuszał kibiców do siedzenia, jak to ma miejsce w Anglii od lat 90. Dziś największe kluby w Polsce mają już wpisany do regulaminów stadionowych zakaz wstawania z miejsc, a na meczach spiker i stewardzi pouczają fanów, że nie wolno oglądać meczu na stojąco poza sektorami dla tzw. „najzagorzalszych”.

Stać czy siedzieć – to kolejne z pozoru proste pytanie, na które nie ma jednej odpowiedzi. Angielskie przepisy wprowadzone przez Football Licencing Authority stwierdzają, że stanie jest bardziej niebezpieczne od siedzenia i tym motywowany jest zakaz używania miejsc stojących w ligach zawodowych. Z kolei niemiecki związek piłkarski wprowadził jako jedyny na świecie nakaz przeznaczenia co najmniej 10% pojemności stadionu na miejsca stojące. W ten sposób próbuje się u naszych zachodnich sąsiadów pogodzić oczekiwania zarówno tych chcących komfortowo oglądać na siedząco, jak i tych śpiewających, machających flagami i skaczących na meczach. Te dwa kierunki mają licznych naśladowców – polskie przepisy zmierzają droga brytyjską, a w krajach skandynawskich, Holandii, Japonii czy nawet USA bardziej powszechny jest model niemiecki, uwzględniający oczekiwania osób stojących.

Już od najbardziej podstawowej kwestii, jaką jest pozycja oglądania meczu, rozpoczyna się konflikt starego z nowym. Według nowego modelu ogrodzenia powinny być niskie lub nie powinno ich być wcale – by nie budzić złych emocji. Zamiast nich bezpieczeństwo mają gwarantować monitoring i szybka egzekucja przepisów. Służby ochrony mają być uprzejme, a na trybuny wprowadza się stewardów, którzy – jak w kinie – pomogą znaleźć miejsce, odpowiedzą na pytanie i rozwiążą napiętą sytuację zanim dojdzie do aktów przemocy. W dużym skrócie – mecz ma być doświadczeniem przyjemnym na tyle, na ile to możliwe. Warszawska Legia produkt o nazwie „Nowy Stadion Legii” reklamowała pokazując pieszczoty fizyczne i informując w sloganie, że „o takim marzyłeś”.

I choć pieszczoty były tylko metaforą, są serwowane bywalcom stadionów w coraz większej liczbie. W Gdańsku otwarto pierwszy polski stadion, na którym nie używa się gotówki. Wszystko można, a nawet trzeba opłacić specjalną kartą. Kibic staje się więc jednocześnie klientem banku i operatora systemu, w zamian otrzymując szybszą, ale też droższą niż dotychczas usługę w postaci np. cateringu. Im szybciej dokona zakupu, tym więcej zdąży kupić w krótkim czasie, który spędza poza swoim krzesełkiem. Im więcej kupi, tym będzie szczęśliwszy. Jego „matchday experience”, jak nazywają to specjaliści od obsługi widzów, będzie lepszy, a wpływy do kasy wyższe. Jeśli nic nie kupuje w przerwie meczu – może zagrać na konsoli. Tak jest na Stamford Bridge, stadionie londyńskiej Chelsea. A kiedy wróci na swoje krzesełko, może pobrać aplikację pokazującą powtórki z meczu na telefonie komórkowym, jak na innym londyńskim stadionie – Emirates Stadium. Przed meczem lub po wyjściu może odwiedzić sklep klubowy i w mgnieniu oka kupić koszulkę z nadrukowanym nazwiskiem – oczywiście własnym. Arsenal sprzedaje ich co mecz ok. tysiąca.

Możliwość takiej konsumpcji meczu jest korzystna tak długo, jak w oczach kibica jest możliwością, a nie narzuconym z góry wymogiem. Tymczasem regulacje państwowe, UEFA/FIFA, krajowego związku piłkarskiego i samego klubu znacząco ograniczają swobodę wyboru. Wyrabiając obowiązkową kartę kibica trzeba podać dane, zgodzić się na ich przetwarzanie, na bycie monitorowanym, przeszukiwanym, legitymowanym i posłusznym każdej decyzji służb porządkowych. Na zostanie klientem banku, na korzystanie z usług finansowych, na niewstawanie z miejsca, na nieopuszczanie go bez zgody ochrony, itd. Na stadion nie można wnieść flag na drzewcach, nie można eksponować treści niezwiązanych z meczem, nie można używać słów wulgarnych, materiałów pirotechnicznych, nie można zasłaniać twarzy, itp. Wszystkie te zakazy i nakazy wprowadzane są niezwykle restrykcyjnymi przepisami. Za użycie wulgarnego słowa na ulicy można zapłacić mandat. Za zrobienie tego samego na stadionie można trafić do aresztu na trzy doby, zapłacić grzywnę w wysokości nie mniejszej niż 2 tys. złotych, otrzymać zakaz wstępu na wszystkie imprezy masowe w okresie kilku lat i mieć wyrok w życiorysie do końca życia, wraz z opinią chuligana. Ta druga sytuacja spotkała jednego z kibiców Odry Wodzisław w minionym sezonie. Osoby niepasujące do nowego modelu są tym samym eliminowane. W Wielkiej Brytanii parokrotnie dochodziło do kuriozalnych sytuacji, w których przed sąd trafiały osoby oskarżone o głośne nawoływanie do dopingu czy użycie słowa „gej”.

Z takim porządkiem walczy część widzów. Czy to w Polsce, w Niemczech, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii – na każdym stadionie są enklawy, w których widzowie nie podporządkowują się narzuconym zasadom. To sektory dla przyjezdnych oraz opisane już wcześniej „młyny”. Egzekucja przepisów w tych miejscach jest niemożliwa, ponieważ spowodowałaby konieczność natychmiastowego usunięcia kilkuset lub nawet tysięcy osób. Dlatego funkcjonują nieformalne porozumienia, na mocy których kibice chcący przeżywać mecz w inny sposób godzą się nie naruszać pewnych zasad w zamian za swobodne łamanie innych.

Na stadionach trwa nieustanny konflikt starego i nowego modelu przeżywania meczu. Przybiera skrajnie zróżnicowane formy – od spontanicznych demonstracji, przypadków wandalizmu, przez zorganizowane inicjatywy na trybunach, po szerokie kampanie informacyjne. W lipcu 2011 kibice tureckiego Galatasaray, które od pół roku ma nowy stadion, wyłamali podczas meczu kilkaset krzesełek po prostu stając na nich. Tak robili na starym stadionie, gdzie inny model siedzisk wytrzymywał podobny nacisk. Na nowym widownia nie jest dostosowana do tej pozycji, a część kibiców nie godzi się na nakaz siedzenia. Z kolei fani szwajcarskiego FC Zurich przynieśli na mecz śrubokręty i odkręcili siedziska, informując na transparencie, że wolą po prostu stać. Zadbali jednak by żadne krzesełko nie zostało w jakikolwiek sposób uszkodzone. Natomiast w Wielkiej Brytanii miłośnicy futbolu prowadzą kilka zorganizowanych kampanii edukacyjnych poza stadionami. W ciągu kilku lat udało im się zdobyć poparcie dla powrotu miejsc stojących ze strony niemieckich władz piłkarskich, dwóch brytyjskich partii politycznych, pracowników naukowych, a w czerwcu 2011 również wśród specjalistów do spraw bezpieczeństwa na stadionach.

Podobnie jak w kwestii miejsc stojących, kibice preferujący dawną atmosferę ścierają się z nowymi zasadami też na innych płaszczyznach. W ostatnich latach niektórzy z nich mają swoje sukcesy – w Austrii i Norwegii udało się osiągnąć kompromis w sprawie legalnego używania pirotechniki na niektórych stadionach. W chwili pisania tego artykułu w finałową fazę wkraczają negocjacje między kibicami ponad 50 niemieckich klubów a władzami federacji piłkarskiej w tej samej sprawie.

Nie ma wątpliwości, że podobne porozumienia nie odwrócą ogólnej tendencji. Niewykluczone jednak, że walczącym z nowym porządkiem kibicom uda się zachować na stadionach to, co jest dla nich cenne.

Literatura:

Antonowicz Dominik, Wrzesiński Łukasz. 2009. Kibice jako wspólnota niewidzialnej religii. „Studia Socjologiczne” nr 1:115–150.

Pilz Gunter A., Wölki-Schumacher Franciska. 2010. Przegląd zjawiska kultury Ultra w krajach członkowskich Rady Europy w 2009 roku. „Kibicowanie jako uniwersalny język”.

Football Licensing Authority. 2002. „Standing in Seated Areas At Football Grounds”.