Skąd wiadomo, że coś jest śmieszne?

Data publikacji: 25.02.2015
Średni czas czytania 15 minut
drukuj
Klub Komediowy, zlokalizowany pod Pl. Zbawiciela jest nie tylko zagłębiem stołecznej sztuki komediowej, ale również miejscem niekonwencjonalnych związków sztuki i biznesu. Z Krzysztofem Wiśniewskim, jednym ze współzałożycieli teatru improwizowanego Klancyk rozmawia Kamila Lewandowska.

Warszawa ma kilkanaście teatrów publicznych i znacznie więcej prywatnych. Skąd pomysł na stworzenie kolejnego miejsca teatralnego – Klubu Komediowego?

Klub rozwijał się etapami. Jego historia na pewno łączy się z założeniem Teatru Improwizowanego Klancyk, który założyliśmy jako studenci. Robiliśmy warsztaty, ale była to działalność w dużej mierze eksperymentalna, bo nikt do końca nie wiedział, czym jest teatr improwizowany. Minął rok, zanim wyszliśmy na scenę. Zaczęliśmy się podobać i występować coraz częściej. Gdzieś w okolicach piątych urodzin pierwszy raz głośno powiedzieliśmy, że dobrze by było znaleźć miejsce, w którym moglibyśmy pokazywać nie tylko siebie, ale również inne grupy prezentujące podobny rodzaj żartu i wrażliwości. To się zbiegło z utratą przez Chłodną 25 (gdzie do tej pory mieliśmy regularne występy) koncesji na alkohol. Grzegorz Lewandowski (właściciel Chłodnej) zaczął szukać nowego modelu biznesowego i razem z Michałem Sufinem (Klancyk) wpadli na pomysł otwarcia wspólnego miejsca, klubu na modłę amerykańsko-zachodnią. Na Chłodnej udało się stworzyć mocny program komediowy, m.in. występował tu Rafał Rutkowski oraz bardzo wówczas eksperymentalny Pożar w Burdelu. Szybko się okazało, że mimo silnego programu nie jesteśmy w stanie wypełnić całej sali na tyle, aby finansowo spiąć to przedsięwzięcie.

Nie myśleliśmy o klubie jak o teatrze. Mamy za duży szacunek do słowa „teatr”. To, że nazywamy się teatrem improwizowanym jest grą słowną, pozwalającą na ominąć słowo „kabaret”. Połączenie naszej działalności z knajpą, miejscem kawiarnianym było dla nas bardzo naturalne. Po ostatecznym zamknięciu Chłodnej 25 trochę tułaliśmy się po różnych miejscach. Pod koniec 2013 r. że miasto ogłosiło nową pulę lokali dla kultury i stanęliśmy do konkursu. Dostaliśmy lokal koło Placu Zbawiciela. Wnętrze było w opłakanym stanie, bo wcześniej mieściła się tu wietnamska knajpa. Wyburzyliśmy cześć ścian, przez trzy, cztery miesiące się remontowaliśmy. Zebraliśmy pieniądze m.in. przez polakpotrafi.pl.

Mówisz, że chcieliście zrobić klub na modłę zachodnio-amerykańską. Na kim się wzorowaliście?

Najbliższa jest nam działalność klubu iO Chicago (ImprovOlympic), do którego jeździliśmy na warsztaty. Tego typu kluby stanowią off kultury amerykańskiej, a jednocześnie funkcjonują na zasadzie mocno komercyjnej. Model biznesowy w dużej mierze opiera się o przychody z restauracji lub barów, w przestrzeni których na dużych scenach odbywają się codziennie występy stand-up’erów i teatrów improwizowanych. Taki model od samego początku był nam instynktownie bliski. Klub iO Chicago wyróżnia dodatkowo to, że funkcjonuje jak instytucją kultury, bo zajmuje się szeroko rozumianą edukacją w zakresie różnych rodzajów sztuki. Jest też sporo przestrzeni do działań eksperymentalnych.

Czy coś takiego jak „teatr improwizowany” w Polsce przed Wami istniało?

Uważamy się za pionierów takiego impro, jakie dominuje w Stanach, tzn. jest to osobny rodzaj sztuki, ale również droga do innej działalności rozrywkowej. Zdolnych improwizatorów szybko zagarnia telewizja, programy typu Saturday Night Live, czy sitcomy. Improwizacja jest bardzo częstym sposobem pisania seriali komediowych, tzn. spotyka się czterech improwizatorów,  a scenarzysta obserwuje ich i zapisuje ciekawsze momenty z ich występów. Impro uczyliśmy się w Stanach i na amerykańskim modelu bazujemy najbardziej. Tylko w tym miesiącu mieliśmy już trzy premiery: monodram, musical improwizowany, sketch show – formy w Polsce zupełnie nowe. Nasz program cechuje ogromna różnorodność.

Prowadzicie własną szkołę impro?

Improwizatorzy Klancyka prowadzą warsztaty i jest to działalność dodatkowa Klubu. Otwarte warsztaty odbywają się raz w tygodniu, poza tym organizujemy wieczory jam dla studentów, do czego również zainspirowało nas iO Chicago. Uważamy, że to jest fajny sposób, aby rozmawiać z ludźmi.

Mówisz o komercyjnym funkcjonowaniu zachodnich teatrów impro. A jak jest u Was – czy Klub to dla Was sposób na życie, czy raczej zajęcie po pracy?

Klub tworzy obecnie ok. 50 osób i oczywiście nie ma szans, aby wszyscy z tego żyli. To jest miejsce pracy dla niektórych założycieli Klubu, ale reszta zarabia na swoje utrzymanie w inny sposób. Mimo to, Klub stara się stwarzać coraz więcej możliwości zarabiania dla artystów: na warsztatach, występach komercyjnych…

W takim razie jak się utrzymujecie? Czy dostajecie publiczne dotacje?

Nie dostajemy. Rodzajem pomocy publicznej są dla nas preferencyjne stawki najmu, które przysługują nam jako działalności kulturalnej w przestrzeni publicznej. Klancyk ma też w swojej historii trzy wygrane konkursy na spektakle, ale teraz szkoda nam czasu na pisanie grantów.

Nasze źródła przychodów to przede wszystkim bar, biletowanie spektakli oraz warsztaty i występy dla biznesu. Chcielibyśmy pozyskać sponsora tytularnego, który stale by nas wspierał. Bardzo istotnym elementem przychodów jest bar, niestety mamy problem z uzyskaniem pełnej koncesji. Co do biletów, to nie chcemy podnosić cen, bo wśród naszej publiczności jest sporo osób, które przychodzą do nas kilka razy w tygodniu. Mamy obawy, że poprzez podniesienie cen biletów stracilibyśmy środowiskowy charakter tego miejsca.

Na czym polega mariaż waszej działalności z biznesem?

Współpraca z biznesem opiera się na trzech filarach. Pierwszy filar to barter, który zawarliśmy z jedną z sieci budowlano-dekoracyjnych. Ówczesny prezes bardzo nas lubił, przychodził na nasze występy i zaoferował, że podaruje nam materiały do remontu lokalu. Nasz „dług” spłacamy w ten sposób, że firma może robić zamknięte imprezy na terenie Klubu, czy korzystać z organizowanych przez nas warsztatów. Drugim filarem są warsztaty kreatywne dla firm. W tej sferze mamy już bogate doświadczenie, coraz więcej firm zgłasza się do nas z zapotrzebowaniem na tego rodzaju usługi. Firmy coraz bardziej doceniają potencjał kreatywności, który mogą kształcić dzięki naszym zajęciom. Często pracujemy nad rozwiązaniem konkretnego problemu w firmie, np. zrobiliśmy warsztat dla banku, który miał problem z integracją i pracą w grupie. Dzięki pracy z nami poprawiła się komunikacja w grupie.

Trzeci filar jest ściśle związany z naszą działalnością komediową. Lubimy angażować się w wspólne akcje z biznesem. Na przykład razem z Comedy Central zrealizowaliśmy projekt czysto partnerski, tzn. Blue Monday, który polegał na serii działań komediowych dla widzów w najbardziej depresyjnym dniu roku. Wymyśliliśmy program, poprowadziliśmy profil na Facebook, a potem wspólną imprezę w klubie. Tego typu współpraca jest dla nas bardzo atrakcyjna, bo jest spójna z naszym programem i nie musimy się naginać do życzeń drugiej strony.

A jak jest w przypadku biznesu, czy organizując warsztat musicie „naginać się” do oczekiwań klienta, czy to Wy proponujecie formułę spotkania?

To zależy, kto jest głównym organizatorem. Jeśli warsztaty są częścią imprezy organizowanej przez agencję eventową, to proponujemy bardziej uniwersalny program – bardziej zabawę i integrację niż naukę konkretnych umiejętności. Jeśli jednak to firma przychodzi do nas z prośbą o wypracowanie sposobu na rozwiązanie konkretnego problemu, to wiele czasu poświęcamy na poznanie klienta. Jakiś czas temu prowadziliśmy warsztat dla sklepu internetowego, który wszedł na zagraniczne rynki i w związku z tym do zespołu dołączyły osoby obcojęzyczne. W sześćdziesięcioosobowym zespole nagle pojawiło się dwadzieścia osób mówiących w innych językach, co stworzyło problemy komunikacyjne. Wymieszaliśmy Polaków z obcokrajowcami, zrobiliśmy warsztaty po angielsku, ale również bez użycia języka, tzn. uczestnicy musieli się porozumiewać przy pomocy dźwięków. Bardzo długo dopracowywaliśmy program sześciogodzinnych zajęć i następującego po nich występu. Dużo czasu spędziliśmy na poznaniu firmy, słuchaniu pracowników, którzy opowiadali o swoich kolegach z zespołu.

Zupełnie inny rodzaj zajęć przygotowujemy dla ludzi z branży marketingowej. Bardzo ciekawy program udało się zrealizować dla domu mediowego, którego jeden z pracowników przychodził do nas codziennie i oglądał spektakle, a potem usiadł z nami i zapytał: „Słuchajcie, co to znaczy, że coś jest śmieszne?”. Zaczęliśmy mu opowiadać o teorii żartu. Korzystając z naszej wiedzy teatrologicznej wyjaśnialiśmy mu, np. dlaczego, gdy ktoś się poślizgnie na skórce od banana to jest śmieszne, ale jeśli przydarzy się to Twojej matce, to już śmieszne nie jest. Taka wiedza jest w tej branży potrzebna, bo pracownicy domów mediowych  muszą umieć ocenić propozycje reklam przygotowanych dla ich klientów. Problem w tym, jak na podstawie storyboardu określić, że coś jest śmieszne? Wymyśliliśmy więc warsztat dla ludzi z domu mediowego i ich klienta, podczas którego na przykładach udanych i nieudanych kampanii tłumaczyliśmy na czym polega sukces dobrych reklam. Wyłożyliśmy „teorię dramatu”, mówiliśmy gdzie jest puenta, gdzie punkt kulminacyjny, kim musi być bohater, abyśmy mogli się z nim utożsamić.  Uczestnikom bardzo się podobało.

Warsztaty odbywają się na terenie firm czy są elementem, np. wyjazdów integracyjnych?

Bardzo różnie. Coraz częściej robimy je w firmach, choć moim zdaniem ważne jest wyjście z miejsca pracy, bo to pozwala zmienić rodzaj skupienia.

Jaka jest przyszłość tego rodzaju działań artystycznych dla biznesu w Polsce?

Myślę, że takie warsztaty mają duży potencjał rozwoju, szczególnie, że kształcenie kompetencji miękkich cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Poza tym, cechą warsztatów kreatywnych jest to, że się nie kończą, że zawsze można rozwijać cos nowego. Współpraca z biznesem nie jest dla nas wyłącznie sposobem na przetrwanie, ale przede wszystkim formą rozwijania się. Chciałbym, żeby w wyniku pracy z nami biznes otrzymywał narzędzia, których naprawdę potrzebuje.

Jak sobie wyobrażasz Klub za dziesięć lat?

Chciałbym, żebyśmy wyszli poza Warszawę. Nie interesuje mnie po prostu egzystencja Klubu, bardzo chciałbym, żeby Klub się rozwijał. Biznes jest siłą napędową tego miejsca, jednocześnie jesteśmy w stanie udowodnić biznesowi, że zyska przez pozwalanie nam na bycie sobą. Oczywiście my też musimy się zmieniać, lepiej rozumieć publiczność, ale to nie powinno iść w stronę masowości odbioru. Reprezentujemy pogląd, że jak robisz coś dobrego, to to prędzej czy później spodoba się szerszemu gronu. Rozmawiamy obecnie z partnerami medialnymi o realizacji projektów w Internecie, a myślę, że w przeciągu roku będziemy mogli pojawić się w telewizji. Nie interesuje nas robienie tego, co teraz jest w telewizji, jednak mamy nadzieję, że znajdzie się taka nisza, która pozwoli nam robić to, co chcemy.

Jeżeli jesteśmy w stanie udowodnić, że nasz sposób rozumienia rozrywki jest wartościowy, to coraz więcej osób będzie chciało ją z nami robić. Publiczność, która do nas przychodzi również się zmienia i myślę, że z czasem będzie to nam dawało wymierne efekty, również na polu biznesowym.