O pismach kulturalnych robionych dla kulturalnych. Bo w sumie po co?

Data publikacji: 11.02.2011
Średni czas czytania 3 minuty
drukuj
W ostatnim numerze tygodnika „Wprost” ukazał się wywiad Piotra Najsztuba z prof. Pawłem Śpiewakiem. Wywiad jak wywiad, natomiast dwa ostatnie pytania, w zasadzie odpowiedzi na nie udzielone jakoś od poniedziałku mnie zastanawiają. Jak as z rękawa wyciągnięty pojawiła się kultura.

Koniec rozmowy między panami dotyczył zatem kultury, a w zasadzie ubóstwa polskiego życia intelektualnego, jeśli chodzi o czasopisma i zapewne refleksję dotyczące kultury. Cóż diagnoza jak diagnoza. Jej kulminacją było stwierdzenie, że mamy tylko pisma ilustrowane zamiast poważnych periodyków poświęconych literaturze, muzyce etc., a w ogóle to źle się dzieje, bo wszechobecna polityka zalała i przestrzeń tak niewinną i czystą jak kultura.

Chyba jednak nie jest ani tak dobrze ani tak źle. Są przecież „Zeszyty Literackie”, gdzie Adam Zagajewski od dwudziestu przeszło lat drży w cudzym pięknie, gdzie drukuje się subtelne eseje i rozprawy i gdzie, bez ironii, można znaleźć wciąż wydobywane z archiwów teksty Czapskiego, Jeleńskiego, Stempowskiego. Z trochę innej rzecz ujmując strony mamy i „Okolicę poetów” i bydgoski „Akant”, i „Konteksty”, które są może bardziej pismem antropologicznym, mamy internetowy „Dwutygodnik”.

Nie miejsce tu by tworzyć listę. Problem bowiem nie tyle w braku, ale w sposobie. Wydaje się, że pisma tego rodzaju mają dziś charakter środowiskowy, cóż podobno kultura dziś jest federacją nisz. W Polsce jak się okazuje bardzo niszowych nisz. Może też być tak, że rolę owych pism przejęły inne media – internet, kanały tematyczne, stacje radiowe, nowoczesne centra kultury?

Może kultura przestała być dla kogokolwiek palącym problemem, przestrzenią sporu, a stała się po prostu przedmiotem takiego samego marketingu jak każdy inny produkt, wtedy nie trzeba ani „Po prostu” ani dawnej „Twórczości”, repertuar z „Co Jest Grane” świetnie wystarcza. Kto inny i gdzie indziej kreuje życie kulturalne, co się liczy, a co nie wskazuje gust zbiorowy sprytnie sterowany przez badania konsumenckie i reklamę.

Trudno w związku z tym orzec, czy rację ma rozmówca Piotra Najsztuba, gdy dostrzega największe zagrożenie dla kultury od strony wszechobecnej polityzacji. Może też etos kultury wysokiej, tak skrzętnie kultywowany przez „Zeszyty Literackie” nie jest wart tak ogromnej tęsknoty. W końcu nawet Adorno pomylił się co do jazzu. Może kulturze zagraża nie polityka, nie rozrywka, ale zupełna obojętność, brak jakichkolwiek upodobań, gustów i oczekiwań?