Miasto nie wymagające od nas niczego, pełne obcych ludzi jest dobre na wakacje lub na te momenty w życiu, kiedy potrzeba przestrzeni, żeby spojrzeć na swoje działania z dystansu. Ale, tak jak zbyt długie wakacje męczą, a nadmierny dystans z czasem może powodować poczucie samotności, tak też anonimowość wielkiego miasta na dłuższą metę raczej uprzykrza niż uprzyjemnia życie.Tekstem Joanny Erbel inicjujemy blok tekstów poświęconych sąsiedztwu.
Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób zaczyna doceniać lokalność, poszukiwać jej w mieście, a w przypadku braku – tworzyć ją.Jedną z cech i przywilejów wielkich miasta jest anonimowość i towarzysząca jej wolność od duszących konwenansów tradycyjnych wspólnot lokalnych, tak bardzo ceniona przez osoby opuszczające małe miejscowości. Brak zobowiązań i wielość możliwości, które tylko czekają, żeby je zrealizować dodaje skrzydeł i powoduje przyjemne poczucie podniecenia. W wielkim mieście można bez obaw o wrogie spojrzenia tworzyć swoja tożsamość, nie oglądać się na innych (przynajmniej pozornie). Jednak, jak przekonuje nas rzesza urbanistów/urbanistek i socjolożek/socjologów (oraz często również własne doświadczenie), anonimowa przestrzeń może na chwilę jest miłą odmianą od dusznej wspólnoty tradycyjnej, ale w dłuższej perspektywie okazuje się miejscem nie do życia. Miasto nie wymagające od nas niczego, pełne obcych ludzi jest dobre na wakacje lub na te momenty w życiu, kiedy potrzeba przestrzeni, żeby spojrzeć na swoje działania z dystansu. Ale, tak jak zbyt długie wakacje męczą, a nadmierny dystans z czasem może powodować poczucie samotności, tak też anonimowość wielkiego miasta na dłuższą metę raczej uprzykrza niż uprzyjemnia życie. Nic więc dziwnego, że coraz więcej osób zaczyna doceniać lokalność, poszukiwać jej w mieście, a w przypadku braku – tworzyć ją.
Zwrot ku lokalności odbywa się na wielu poziomach: zarówno codziennych praktyk, zmiany obszaru działania miejskich aktywistek/aktywistów, jak i strategii promocyjnych prowadzących do powstania alternatywnych przewodników jak „Zrób to w Warszawie”[1] oraz „Zrób to w Poznaniu”[2], gdzie można spojrzeć na miasto z perspektywy związanych z kulturą mieszkańców i mieszkanek Warszawy lub Poznania. Zainteresowanie przestrzenią najbliższą jest kolejnym etapem obserwowanym i przeżywanym od kilku lat wzrostem popularności tematyki miejskiej. Rzesze miejskich aktywistów i aktywistek, które (zwłaszcza w Warszawie) początkowo interesowały się „miastem w ogóle”, teraz coraz częściej skupiają się na swojej własnej okolicy organizując święta, zakładając organizacje o zasięgu lokalnym, czy skupiając się na tworzeniu lokalnej (dzielnicowej albo osiedlowej) tożsamości. Ta zmiana jest nie tylko zmianą skali, ale istotną zmianą jakościową: o ile poruszając się na poziomie problemów „całego miasta” możemy debatować i szukać nowych rozwiązań w gronie osób podobnych do nas, to na w momencie zejścia na poziom lokalny (wciąż jeszcze mimo postępującej homogenizacji tkanki miejskiej) zmuszeni jesteśmy stykać się ludźmi innymi od nas. W osiedlowym sklepie czy na zebraniu wspólnoty łatwiej jest poznać perspektywę innych grup społecznych niż na spotkaniu w klubokawiarni czy zainteresowanej kwestiami miejskimi instytucji sztuki.
Dobre sąsiedzkie relacje nie tylko uprzyjemniają mieszkanie w danym miejscu, ale również wpływają na nasze bezpieczeństwo niezależnie od tego, czy mieszkamy w „złej” czy „dobrej” dzielnicy. Im mniej elitarna okolica, tym silniej działa zasada, że „swoich” się dba, a nie się ich atakuje. Silne więzi sąsiedzkie to również większe bezpieczeństwo. Jak podkreśla amerykańska urbanistka, Jane Jacobs[3], silne więzy sąsiedzkie przedefiniowują również kwestię poczucia bezpieczeństwa, które przestaje być utożsamiane z zewnętrznym nadzorem, ale ze społeczną kontrolą o wspólne dobro i lokalną wspólnotę. Jesteśmy bezpieczni nie dlatego, że chroni nas zewnętrzna firma ochroniarska, ale dlatego, że możemy liczyć na czujne oko sąsiada i sąsiadki.
Polityczny wymiar sąsiedztwa
Kwestie lokalne są polityczne w inny sposób niż ponadlokalne, a próba ich zrozumienia sprawia, że jesteśmy znacznie więcej zrozumieć na temat realiów polityki miejskiej. Jako aktywistki/aktywiści czy badaczki/badacze w swojej najbliższej okolicy jesteśmy również mieszkankami/mieszkańcami, sąsiadkami/sąsiadami, więc jesteśmy bezpośrednimi odbiorcami i odbiorczyniami skutków naszych działań (zarówno pozytywnych, ale również negatywnych). Jesteśmy też w pewien sposób zobowiązani wobec naszych sąsiadek i sąsiadów, których spotykamy wychodząc z mieszkania lub domu albo w pobliskim sklepie. Nie jesteśmy bezstronnymi ekspertkami/ekspertami, ale jedną ze stron sporów i negocjacji. Sprawia to, że trochę inaczej się myśli o modelu miasta i z innej pozycji proponuje architektoniczne i społeczne rozwiązania. Działając we własnym sąsiedztwie z jednej strony mamy możliwość lepiej rozumieć i odpowiadać na lokalne problemy, z drugiej zaś związane jest to z większą odpowiedzialnością za skutki tych działań.
Spojrzenie z perspektywy lokalności to nie tylko inna perspektywa poznawcza, ale również dobre wyjście dla lokalnej polityki nakierowanej na rozwiązywanie miejskich problemów poza ideologicznymi różnicami obecnymi w kwestiach światopoglądowych. W ostatnich wyborach samorządowych wiele bezpartyjnych komitetów wychodzących od problemów dnia codziennego jak na przykład: warszawski komitet matek Mamy-Ursus, Ochocianie czy Nasz Ursynów. Jak pisze Joanna Kusiak na portalu Kultury Liberalnej ten tym politycznego zaangażowania, z którym mamy do czynienia na poziomie samorządowym dodatkowo daje nadzieję na wypracowania nowych standardów walki o wspólne dobro i zawierania sojuszu pomiędzy przedstawicielami i przedstawielkami zwalczających się ugrupowań. Taki lokalny sojusz nie musi ograniczać się tylko do rozwiązywania lokalnych problemów, ale jak pokazuje przykład Stowarzyszenia My Poznaniacy i stworzony przez nich portal być podstawą tworzenia ponadlokalnej polityki miejskiej.
Lokalność potrzebuje miejskiej infrastruktury
Lokalność i więzy sąsiedzkie, które mogą stać się postawą polityki miejskiej rodzą się na klatce schodowej, po drodze do kiosku, w sklepie czy w pobliskiej kawiarni. Czasami okazji do spotkań dostarcza kurier albo Poczta Polska. W mojej kamienicy na warszawskim mokotowie długo okazji do poznania sąsiadów dostarczał mi listonosz, który notorycznie mylił skrzynki podrzucają mi cudze listy i awiza. Wprawdzie gubiące się listy nie są niczym przyjemnym, to często jest to nie tyko bardzo skuteczny, ale również jedyny sposób na nawiązanie nowych znajomości. Jednak, aby lokalne więzi mogły się dobrze rozwijać potrzebna jest przyjazna mieszkańców infrastruktura miejska: lokalne sklepy, kioski, parki z odpowiednią ilością ławek, niesieciowe kawiarnie. O ile po kilku zakupach w sklepie spożywczym sprzedawczynie już wiedzą, czego szukamy, a od czasu do czasu zapytają o zdrowie, to bardzo trudno takie relacji (nawet w małym) supermarkecie, który wymusza szybkie zakupy, a każda próba pogawędki z kasjerką grozi jej reprymendą ze strony menadżera.
Ponadto, wspieranie lokalnych kawiarni, sklepów czy targowisk to nie tylko troska o miejska infrastrukturę sprzyjającą spotkaniom, ale również skuteczna metoda na to, żeby lokalny kapitał pozostawał w dzielnicy. Lokalni sprzedawcy płacą podatki lokalnie – sklepy sieciowe zwykle płacą jest tam, gdzie zarejestrowany jest zarząd firmy, więc każdy sieciowy market, mimo, że pozornie może być opcją „oszczędnościową” dla mieszkanek i mieszkańców danej okolicy, pozbawia dzielnice wpływów z podatków, co się później przekłada na jakoś infrastruktury. Ponadto indywidualne sklepy to również małe biznesy i miejsca pracy naszych sąsiadów. Dlatego myśląc o sąsiedztwie powinniśmy nie tylko mieć na względzie naszych sąsiadów jako współmieszkańców, ale również jako pracownice/pracowników, właścicielki/właścicieli drobnych businessów. I zachęcać władze miasta, żeby wspierały lokalne inicjatywy – zarówno kawiarnie i centra kultury (jak to się dzieje obecne) jak i małe sklepy.
[1] Zrób to w Warszawie 2010/Do It in Warsaw 2010, Agnieszka Kowalska, Łukasz Kamiński (red.), Warszawa 2010, Wydawnictwo Agora. Patrz również blog Agnieszki Kowalskiej.
[2] Zrób to w Poznaniu!/Do It in Poznań!, Michał Danielewski, Natalia Mazur, Radosław Nawrot i Michał Wybieralski (red.), Wydawnictwo Agora, Poznań 2010.
[3] Jane Jacobs, The Death and Life in Great American Cities, w: „Common Ground?, A.M. Orum, Z. P. Neal (red.), s. 18-31.