Kultura w ręce samorządów?

Data publikacji: 14.01.2015
Średni czas czytania 12 minut
drukuj
Czego uczy nas prof. Marcin Król w swojej niedawno wydanej książce „Słownik demokracji samorządowej”? Tego, że władza samorządowa, bliższa obywatelom od władzy państwowej, jest bardziej skuteczna i z natury bardziej demokratyczna. Czy zatem powinno się wszystkie instytucje kultury oddać w ręce samorządów?

Marcin Król jest zwolennikiem demokracji samorządowej, którą nierozłącznie kojarzy z kooperatyzmem, wspólnotowością i solidarnością. Szansą samorządu terytorialnego lub lokalnego jest „możliwość uprawiania (…) prawdziwej polityki demokratycznej, to znaczy możliwie najdalej idącej współpracy wybieralnych władz samorządowych z wyborcami oraz podejmowanie decyzji w zgodzie ze stanowiskiem mieszkańców.”. Zagrożeniem dla demokracji samorządowej jest obojętność wyborców oraz dominacja władzy centralnej. Król chce, aby samorządy cechowała jak największa samodzielność i niezależność. W charakterystycznym dla siebie stylu historyk idei twierdzi, ze wolności ta musi iść w parze z odpowiedzialnością. Wójt, burmistrz, czy prezydent są, w ramach obowiązującego prawa, odpowiedzialni tylko przed wyborcami i Panem Bogiem. Tym bardziej powinni oni jednak właściwie z tej wolności korzystać i działać na rzecz wspólnoty lokalnej. Działanie to powinno polegać przede wszystkim na mobilizacji ludności lokalnej do wzajemnego wspierania się, aktywności woluntarnej i międzyludzkiej pomocy. Król – komunitarysta postrzega społeczność lokalną jako rodzaj więzi i współzależności, której przetrwaniu we współczesnym świecie zagrażają indywidualizm, brak zainteresowania najbliższym otoczeniem i chęci wzięcia odpowiedzialności za los własny i sąsiadów. Władza samorządowa jest po to, aby odmienić ten stan rzeczy i skierować uwagę obywateli na społeczność, w której żyją.


Tyle w kwestii idealnego modelu. Aby przyjrzeć się praktycznej stronie demokracji samorządowej w interesującym nas obszarze, czyli w kulturze, sięgnijmy do badań empirycznych. W ostatnich latach istnieje wyraźna tendencja do prowadzenia badań w perspektywie lokalnej. Przykładem są badania Narodowego Centrum Kultury związane z programem Dom Kultury+, ale również działania Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które w ramach programu Obserwatorium Kultury wyraźnie promuje badania w obrębie województw, gmin wiejskich, badania spółdzielni socjalnych, domów i centrów kultury. Ministerstwo w 2010 r. uruchomiło program Kultura+, którego celem jest poprawa funkcjonowania bibliotek publicznych w Polsce. W wyniku takiej polityki ministerstwa dysponujemy dość licznymi raportami i danymi. Nie sposób wymienić tu większości z nich, ale warto zwrócić uwagę na niektóre, m.in. publikację NCK  „Stan i zróżnicowanie kultury wsi i małych miast w Polsce”, badanie Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej i Małopolskiego Instytutu Samorządu Terytorialnego i Administracji, czy „Diagnozę kultury w perspektywie miejskiej…” Stowarzyszenia Kreatywne Podlasie.

Badacze biorą na warsztat różne aspekty kultury na poziomie regionalnym i lokalnym. Podstawowe wnioski są jednak wspólne, a konkluzja taka: samorządowa polityka kulturalna znacznie odbiega od idealnego modelu propagowanego przez Marcina Króla. Po pierwsze, w raportach zwraca uwagę brak poczucia odpowiedzialności za kulturę i edukację kulturalną po stronie władz samorządowych. Przejawia się ono jednak nie tyle brakiem zainteresowania lokalnymi instytucjami kultury. Wręcz przeciwnie, według Moniki Grzywy samorządy pragną wpływać na programy merytoryczne domów kultury, bo traktują je jako sposób na promocję gminy. W ten sposób imprezy sportowe, pikniki i dożynki stają się głównym elementem działalności instytucji kultury. Nie byłoby nic złego w organizowaniu wspólnych pikników, jeśli ich forma wynikałaby z potrzeb i inicjatywy mieszkańców i prowadziła do budowania więzi sąsiedzkich. Tymczasem w rozumieniu władz samorządowych działalność kulturalna oznacza organizowanie rozrywkowych imprez, których miarą sukcesu jest nie jakość artystyczna, a frekwencja. Samorządowcy prześcigają się więc w sprowadzaniu kreowanych przez media gwiazd estrady, a synonimem życia kulturalnego miasteczka stają się koncerty Radia Eska.

Można tłumaczyć tego rodzaju politykę samorządową próbą zadowolenia mieszkańców i działania zgodnie z ich wolą. W końcu czemu za pieniądze podatników miałyby być realizowane wydarzenia ambitne, ale ich nie interesujące? Marcin Król twierdzi, że samorządowiec powinien działać w imię pewnej misji i wizji. Często ważniejsze okazują się oportunizm i doraźne zabieganie o względy wyborców. Paradoksalnie okazuje się jednak, że myśląc w ten sposób samorządowcy wcale nie zyskują na popularności. Według badań Stowarzyszenia Kreatywne Podlasie, mieszkańcy negatywnie oceniają schematyczną politykę kulturalną opartą na obchodach dni miasta, biesiadowaniu i piknikowaniu. Imprezy w myśl zasady „bawta się, pijta, róbta co chceta” nie mają, według mieszkańców, nic wspólnego z kulturą. Jednocześnie poziom uczestnictwa w wydarzeniach tego typu jest dość wysokie, ale tylko dlatego, bo gmina niczego innego nie oferuje.

Po drugie, ideał demokracji deliberatywnej, wychwalany przez Marcina Króla, nadal w polityce kulturalnej samorządu pozostaje w sferze marzeń. Według Króla dyskurs, debata, rozmowa, czy jakiekolwiek inne formy deliberacji są oznaką realizowania demokracji w pełni. Zachęca on do organizowania spotkań w celu wymiany myśli, ale również do wykorzystywania w tym celu Internetu. Nie obawia się w tym przypadku nawet anonimowych hejterów, bo w małych społecznościach wszyscy się znają i tożsamość autora agresywnych komentarzy szybko wyjdzie na jaw. A jednak władzom samorządowym nie zależy na podnoszeniu poziomu partycypacji, ale podobnie same instytucje kultury nie wykazują w tym zakresie aktywności. Badanie FRDL i Małopolskiego Instytutu Samorządu Terytorialnego i Administracji pokazuje, że prawie żadna instytucja kultury nie jest odcięta od korzystania z Internetu, ale wykorzystanie tego narzędzia do komunikacji z otoczeniem pozostawia wiele do życzenia. Mniej niż 10% instytucji kultury (badanie w województwach:  małopolskim, lubelskim i pomorskim) umożliwia jakikolwiek kontakt z pracownikami przez Internet, mieszkańcy nie mogą zapisywać sią tą drogą na zajęcia lub zgłaszać swoich propozycji dotyczących funkcjonowania ośrodków. Wykorzystanie kanałów tradycyjnych, tj. plakatów, ogłoszeń w prasie itp. również wskazuje na komunikację jednokierunkową góra-dół i nie ma nic wspólnego z próbą identyfikowania potrzeb mieszkańców oraz uwzględniania ich opinii w formułowaniu programów instytucji. Autorzy badania podkreślają, że szczególnie w czasach współczesnych, gdy technologie dają nieograniczone możliwości ekspresji twórczej i dystrybucji dóbr kultury, instytucje powinny otworzyć się na odbiorcę i pozwolić mu nie tylko korzystać ze skomponowanej przez dyrektora ośrodka oferty, ale realizować się artystycznie w wybrany przez siebie sposób. Te nowe kanały animacji kulturalnej instytucje na obszarach wiejskich wykorzystują w bardzo małym stopniu.

Po trzecie, Król chce, aby samorządy dbały o to, by lokalni i regionalni przedsiębiorcy działali na rzecz swojego otoczenia. Ci, którzy już odnieśli sukces powinni odpłacić się społeczeństwu, bo także dzięki niemu (lub jego kosztem) osiągają swój zysk. W kontekście kultury należałoby oczekiwać od prywatnych przedsiębiorców, że będą wspierać przedsięwzięcia kulturalne. Jaka jest rzeczywistość, każdy wie: to, czy przedsiębiorstwo przekazuje środki na kulturę zależy przede wszystkim od tego, jaki stosunek do kultury ma jego prezes. Ta zasada obowiązuje zwłaszcza w mniejszych, lokalnych, rodzinnych firmach. Ale obowiązuje ona w taki sam sposób na szczeblach władzy samorządowej. Jeśli burmistrzowi sukces gospodarczy regionu leży dużo bardziej na sercu niż dbanie o jego kulturalne zasoby, nie będzie wywierać presji na przedsiębiorcy i obciążać go „balastem” prospołecznej aktywności.

Marcin Król chce władzy blisko obywateli, a jednocześnie by władza ta była niezależna od centrum. Podobna wizja uniezależnienia samorządowych instytucji przyświeca Jerzemu Hausnerowi, który w znanym wywiadzie dla Gazety Wyborczej postuluje, by Ministerstwo Kultury przestało wspierać instytucje. Hausner twierdzi, że prowadzi to do „recentralizacji”. A jednak, tylko dzięki wsparciu ministerstwa mogą istnieć Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu, Teatr Wybrzeże w Gdańsku, czy Ośrodek Praktyk Teatralnych Gardzienice. Problemem jest nie tylko niewydolność finansowa samorządów, ale również konflikty między urzędnikami i dyrektorami instytucji, które ministerstwo w takich przypadkach wspiera finansowo.

Model demokracji samorządowej opisywany przez Marcina Króla jest modelem wymarzonym dla każdego kto wierzy, że w społeczeństwie powinny górować takie wartości jak współpraca, solidarność, wzajemne wsparcie. Pozostanie on jednak tylko romantyczną wizją, jeśli za sterami władzy samorządowej nie będą zasiadać odpowiedni ludzie. To banał, który jednak warto powtarzać. Samorządowcem powinna być osoba, która posiada wizję i chęć, by ją realizować, ale także potrafi wsłuchiwać się w swoje otoczenie. Ale samorządowcem dbającym o kulturę będzie tylko ten, dla kogo kultura jest ważna, dlatego potrzebujemy edukacji i animacji kulturalnej. Jakie dzisiaj mamy domy kultury, takich jutro będziemy mieć wójtów i burmistrzów.

dr Kamila Lewandowska