Kultura fizyczna i polityki futbolu

Data publikacji: 06.08.2011
Średni czas czytania 15 minut
drukuj
Temat związków polityki i futbolu – do pewnego czasu kojarzony w Polsce z jednej strony z Wojną Futbolową Kapuścińskiego (czytaną często jako opowieść o odległych krajach i szalonym przywiązaniu do sportu, a nie choćby o piłce nożnej jako katalizatorze konfliktu), z drugiej zaś z sympatią pewnych przedstawicieli władzy ludowej do konkretnych klubów – nie tak dawno, być może po raz pierwszy z taką intensywnością i na tak długo, znalazł się w centrum debaty publicznej. Z jednej strony to przeniesienie futbolu z ostatnich stron gazet na pierwsze z pewnością nie służy wizerunkowi tego sportu, reprezentowanego dziś częściej przez kominiarkę stadionowego „kibola”, niż twarz boiskowego idola. Z drugiej jednak sztuczną wydaje się próba oddzielenia tego, co na murawie, od tego, co na trybunach. Nie trzeba chyba przypominać, że „niesportowe” wydarzenia z rzadka dotykają w Polsce inne sporty (może poza hokejem). Ani też, że, choć w ostatni weekend polscy żużlowcy zdobyli po raz trzeci z rzędu mistrzostwo świata, żużel, którego popularność w średnich i małych miastach domaga się socjologicznej analizy, walczy zaledwie o miano sportu numer dwa w kraju, gdzie „sportem narodowym”, od tysiąca lat, jeśli nie dłużej, jest futbol.

Artykuł Łukasza Zaremby towarzyszy projektowi Europejski Stadion Kultury – platformie współpracy kulturalnej, społecznej oraz artystycznej związanej z  organizacją Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2012.

Inauguracja projektu: 12-14 sierpnia w Rzeszowie.

Więcej informacji oraz program: www.stadionkultury.eu

Pozostawiając psychologom społecznym karkołomne próby wyjaśnienia, co takiego futbol daje Polakom, chciałbym zwrócić uwagę na to, co umyka nieco z prowadzonej ostatnio debaty o piłce, chuliganach, kibolach, kibicach, hasłach, symbolach i transparentach, a co w pewnym sensie znajduje się w samym centrum tej dyskusji. Chodzi o przestrzeń konfliktu, ale nie o przestrzeń abstrakcyjną, czy metaforyczną przestrzeń przekazów medialnych, ale o stadion piłkarski. Przypomnienie związków tej przestrzeni z rozumianą tradycyjnie polityką natychmiast uruchomia setki kontekstów, w których stadiony służą jako miejsca schronienia podczas konfliktów zbrojnych albo jako miejsca rzezi i planowych egzekucji; miejsca wojskowych i sportowo narodowych parad oraz umacniających władzę olimpiad, itd. Obecność polityki i polityczności na piłkarskich stadionach można jednak wskazać na kilku innych przenikających się poziomach, a pewne ich objawy przybrały pozór neutralnych i są wspólnie przyjmowane (i pomijane) przez wszystkie strony trwającego konfliktu.

W tym kontekście wystarczy przypomnieć (jak można by zapomnieć o konstrukcji tak spektakularnej) o nowym Stadionie Narodowym w Warszawie, dominującym za sprawą swojego rozmiaru w krajobrazie wschodniego brzegu Wisły, a swoją dosłownością wołającym o architektoniczną interwencję, która jakoś przesłoni cyrkowy namiot w biało czerwonych barwach1. Dodać należy: o stadionie budowanym za państwowe pieniądze z myślą o kibicach reprezentacji narodowej, który też wydaje się dumą zarówno twórców jak i części odbiorców. Nie będę pierwszym, który zwraca uwagę na niezwykłą urbanistyczną operację, która miejsce nie tylko reprezentujące, ale i wcielające w życie ideę wielokulturowości, zmieniła w miejsce afirmowania narodowej dumy w spektaklu, w którym pierwszym przeciwnikiem miały być oczywiście Niemcy (dlaczego nie zagramy z drużyną Wietnamu?).

Stadion X-lecia, Jarmark Europa stanowił być może jedyny widoczny w przestrzeni publicznej znak różnorodności etnicznej i kulturowej Warszawy. Ale, o czym momentami zapominali nawet jego obrońcy, Stadion był również miejscem realnych działań, finansowych transakcji, był przykładem radzenia sobie w „czystej” gospodarce kapitalizmu przełomu tysiącleci. Zdolność do taktycznych działań w sferze gospodarki, która okazała się wspólna dla obecnych tu Polaków, Rosjan, Ukraińców, Wietnamczyków i przedstawicieli wielu innych narodów (co nie znaczy, że panowała tam zgoda i wzajemna miłość), została odrzucona na rzecz nowoczesnego stadionu, „który ma na siebie zarabiać” (a podstawowym zmartwieniem wielu jest ostatnio to, czy firma od której stadion przyjmie nazwę, będzie opierała się na polskim kapitale). Przestrzeń bazaru zastąpiła uporządkowana, choć docelowo podzielona na nierówne dwie części (goście i gospodarze) architektura stadionu.

Te rozpoznania prowadzą z kolei do pytań jeszcze bardziej podstawowych – o ideologiczne, również cielesne, reżimy stadionu, przyjmowane nieświadomie, uznawane za naturalne, motywowane względami bezpieczeństwa, tradycją lub niewymagające motywacji (jak choćby to, że piłka nożna to „męski” sport, w różnych najdziwniejszych znaczeniach tego słowa).

Pierwszy Gejowski Fanclub Polskiej Reprezentacji Narodowej w Piłce Nożnej, który projektem Tęczowa Trybuna na stadionach Euro 2012 walczy o widzialność i słyszalność homoseksualistów w sferze publicznej, pośrednio zwraca uwagę na ujednolicające działanie trybun, na narzucanie pewnego wzorca kibica i jego tożsamości2. Krytycznym bywalcom i bywalczyniom stadionów przypomina zaś o tym, jak cienka jest granica pomiędzy zjednoczeniem – we wspieraniu drużyny i przeżywaniu widowiska, a podporządkowaniem się temu wzorcowi, przyjęciem określonych postaw i okrzyków, przejawów światopoglądu, a nawet wyglądu (okazjonalni, piknikowi – czytaj: nieprawdziwi – kibice nazywani na stadionie Legii „paziami” są rozpoznawani wizualnie: po ubraniu, a zwłaszcza fryzurze). Tego typu dylematy towarzyszące stadionowemu kibicowaniu, które w Polsce bardzo często jest kibicowaniem zorganizowanym i hierarchicznie ustrukturyzowanym, wydają się w tej chwili nieuniknione3.

Nie chodzi jednak o to, by ulec pokusie ideologicznej dekonstrukcji, a w konsekwencji pokusie odrzucenia doświadczenia uczestnictwa w meczu zawodowej piłki nożnej (całego sportu?!) na stadionie, jako opartego na konflikcie i utwierdzającego czy współkształtującego konflikty, ujarzmiającego jednostki i wpajającego określone ideologie. Wręcz przeciwnie, w punkcie wyjścia chodzi w gruncie rzeczy o obronę piłki nożnej jako elementu kultury.

W szokującym tekście pod tytułem „Zdelegalizować piłkę nożną”, reprezentującym jednak dobrze radykalizację postaw społecznych w dyskusji o chuliganach/kibolach/kibicach dziennikarka Ewa Wanat pisze:

Jaką kulturotwórczą, edukacyjną, rozwojową, modernizacyjną rolę spełnia piłka nożna? W czym piłka nożna jest lepsza, ważniejsza, bardziej znacząca dla demokracji, dla rozwoju cywilizacyjnego Polaków w porównaniu z teatrem, filharmonią, festiwalem, uniwersytetem, instytutem badawczych? Ponieważ sport jest ważny, bo sport to zdrowie? Owszem – ale sport, który się samemu uprawia, a nie sport, który się ogląda.4

Czy na prawdę trzeba powtarzać rozpoznanie dostępne licealistom, że „kultura” ma dwa znaczenia i oprócz tzw. kultury wysokiej (teatru, filharmonii, festiwalu itd.) oznacza również między innymi codzienne praktyki, sposoby zachowania, realizowane wartości? Mecze piłkarskie to cześć naszej kultury, która nie składa się, jakby chciała zapewne dziennikarka, z samych instytutów badawczych i teatrów. Co za tym idzie, stadion to nie teatr, filharmonia czy aula festiwalowa i trudno oczekiwać od ludzi tam przychodzących zachowań do stadionu po prostu nieprzystających5.

Nie oznacza to jednak, że należy uznać stadion piłkarski za miejsce wyjęte spod prawa, na którym w ciągu dwóch godzin, przeważnie raz w tygodniu, mówić, pisać i krzyczeć wolno wszystko6. Tym, co chciałbym podkreślić, broniąc, jak sądzę piłki nożnej i stadionowego kibicowania, nie jest (jak się okazuje nieoczywista dla żadnej ze stron konfliktu) konieczność przestrzegania prawa, ale konieczność przyjrzenia się niektórym stadionowym postawom, które niebezpiecznie radykalizują się w ostatnich latach, a których siła rośnie w otwartej wojnie z premierem i częścią mediów.

Przywołany powyżej cytat, jak i cały felieton Ewy Wanat, niebezpiecznie dzieli (na lepszą i gorszą) nie tylko kulturę, ale również społeczeństwo, prowadząc ku zamknięciu elit w teatrach i na uniwersytetach, i zignorowaniu tych, którzy się tam (z różnych przyczyn) nie mieszczą… Współgra z retoryką niektórych mediów budujących jednorodny obraz „kibola” (stadionowego kibica w ogóle?) jako przestępcy, który na co dzień handluje narkotykami lub wymusza haracze, a w sobotę idzie na mecz. (Z kolei inne media właśnie tych, którzy mają problem z prawem starają się przedstawić jako prześladowanych przez policję). Nie chcę powiedzieć, że tacy przestępcy nie przychodzą na stadion i nie odgrywają na nim ważnych ról. Z pewnością nie oni jednak zapełniają stadiony i nie ich gardła wykrzykują od czasu do czasu antysemickie hasła tak głośno, by usłyszano je z Łazienkowskiej na Konwiktorskiej, z Alei Unii na Alei Piłsudskiego, czy z Reymonta na Kałuży. Tych kilkudziesięciu przestępców może wyłapać odpowiedni monitoring, sprawne działanie policji i służb ochrony, gdy tylko zaczną oni wyłamywać ogrodzenie… Co jednak z tymi, zwłaszcza z młodzieżą (również dziewczynami), która od starszych, bardziej poważanych, zamożniejszych uczy się zachowań, haseł i etosu? Z tymi, którzy zjawią się na stadionie na 2 godziny przed meczem, by zając miejsca pod gniazdem w środku młyna, z którego oprócz wspaniałego dopingu, wykrzyczą kilka razy w kierunku kibiców gości „Żyd” lub „pedał”, a następnie „pozdrowią braci za kratami”, choć wielu z nich przestępcę widziało tylko wtedy, gdy ktoś okradał ich na przystanku autobusowym pod szkołą.

Z pewnością można uznać, że problem stadionów jest sztucznie nagłośniony i że istnieje wiele ważniejszych kwestii i konfliktów społecznych. Można jednak również zastanowić się, w jakim stopniu chodzi tu o problem ograniczający się do stadionów, a w jakim stadiony piłkarskie stanowią jedynie katalizatory społecznych konfliktów. Warto pytać więc na początek po pierwsze o to, co stałoby się z kibicami z młynów na polskich stadionach, gdyby zrealizowano szalony pomysł „zdelegalizowania” piłki nożnej (czy na prawdę zniknąłby w kraju problem antysemityzmu i przemocy werbalnej?), po drugie, czemu polskie stadiony tak bezrefleksyjnie przyjęły prawicowe i nacjonalistyczne, a nieraz również wprost rasistowskie hasła, oraz czemu nikt nie oferuje i, jak się wydaje, nigdy nie oferował im innych?7

 

Łukasz Zaremba – doktorant w Instytucie Kultury Polskiej UW,  redaktor „Małej Kultury Współczesnej„, kibic Legii, od 15 lat regularnie chodzi na mecze Ekstraklasy.

 

3Tęczowa Trybuna jednak to projekt nieudany z punktu widzenia polityki tożsamości – gej jest tu zawsze po pierwsze gejem, po drugie kibicem, a bycie gejem stanowi jego istotę; i z punktu widzenia partycypacji i doświadczenia – gej nie uczestniczy w widowisku sportowym w tym samym trybie, co pozostali kibice, zamyka się w bezpiecznej klatce. Pozostaje pytanie, czy projekt ten może jednak okazać się wywrotowy, czy ma szansę odsłonić to, że geje są kibicami, że, chcesz tego, czy nie geje są na stadionach, są „braćmi”, z którymi wspólnie „śpiewamy” i wspólnie „świętujemy” zwycięstwo.

6 Por. Hermann Bausinger, Małe święta na co dzień: piłka nożna [w:] Antropologia widowisk. Wybór tekstów, red. W. Dudzik, M. Kanabrodzki, L. Kolankiewicz, A. Chałupnik, Warszawa 2005.

7 Przykładu zupełnie odmiennych ideologii panujących na stadionie dostarczają znani na całym świecie kibice FC Sankt Pauli, członkowie ruchu antyfaszystowskiego i punkowego.