W artykule o szwajcarskiej demokracji pisałam o zjawisku „popytu opcyjnego”, czyli popytu na dobra publiczne, którego nie można zmierzyć przy pomocy licznika sprzedanych wejściówek. Ludzie cenią pewne dobra nawet wtedy, jeśli bezpośrednio z nich nie korzystają – ze względu na ich wartość dla danej wspólnoty lub przyszłych pokoleń, aspekty edukacyjne itp. Względy te bierze się pod uwagę przy ekonomicznej wycenie dóbr publicznych. Ekonomiści kultury traktują popyt opcyjny jako jeden z elementów takiej wyceny.
Jak to – ekonomiczna wycena dóbr publicznych? Czy dobra publiczne można wycenić? W czasach prosperity wystarczającym argumentem za finansowaniem teatrów lub muzeów jest immanentna wartość sztuki. Ale w momentach recesji, gdy każdą złotówkę przed wydaniem ogląda się dwa razy, nawet najwięksi idealiści spuszczają z tonu. Przewagę negocjacyjną zaczyna mieć nie ten, kto opanował sztukę retoryki do perfekcji, ale ten, kto ma w ręku odpowiednie dane. Dziedzina nauki zwana ekonomiką kultury powstała właśnie po to, aby nas w takie dane wyposażać. Można więc niespecjalnie sympatyzować z pomysłem stosowania ekonomicznych kwantyfikatorów w sferze intelektualno-duchowej, jaką jest sztuka. Można też zarzucać ludziom kultury przechodzenie na ciemną stronę mocy i niczym faustowski Mefisto za pomocą złej siły „dobra czynienie”. Prawda jest jednak taka, że nie mają oni innego wyboru.
Na czym polega ekonomiczna wycena dóbr publicznych? Jedną jej częścią jest szacowanie wartości opcyjnej. Inną jest społeczna wycena dobra publicznego. W uproszczeniu chodzi o empiryczny test, na ile dana społeczność ceni na przykład użytkowany przez nią park publiczny lub publiczną galerię sztuki. Takiej społecznej wyceny dokonuje się w kategoriach monetarnych, a więc pozwala on określić bardzo konkretną wartość społeczną danego dobra. Za pomocą metod ekonomicznych mamy dowiedzieć się, ile naprawdę warta jest kultura.
Czego chce obywatel?
Metody społecznej wyceny dóbr publicznych, w tym dóbr kultury mają ukazywać preferencje obywateli – a więc to czego i w jakim stopniu życzą oni sobie od państwa. Przypomnijmy, że preferencje te są ukazywane w kategoriach monetarnych. Wyobraźmy sobie, że miasto wydaje 100 mln złotych na utrzymanie miejskich galerii sztuki. Jeśli za pomocą metody społecznej wyceny dóbr publicznych wykażemy, że mieszkańcy miasta „wyceniają” obecność w mieście tych instytucji na 150 mln złotych, to oznacza, że korzyści społeczne przekraczają koszty utrzymania placówek. Według ekonomistów oznacza to, że finansowanie instytucji jest nie tylko uzasadnione, ale także nie nadąża za preferencjami obywateli.
W jaki sposób dokonywana jest społeczna wycena dóbr kultury? Metod jest kilka, omówię tutaj dwie.
Najbardziej chyba znana jest metoda wyceny warunkowej (contingent valuation method). Bazuje ona na preferencjach deklarowanych – respondenci za pomocą kwestionariuszy deklarują, jak zachowaliby się w hipotetycznych sytuacjach, to znaczy – ile byliby gotowi zapłacić za dobro publiczne, gdyby było ono dostępne na wolnym rynku. Celem tej metody jest zmierzenie społecznej gotowości do zapłaty (willingness to pay) za dobro udostępniane społeczności za darmo. Wycena za pomocą gotowości do zapłaty pozwala zweryfikować, jak realne wydatki państwa na dane dobro mają się do tego, ile chcieliby na nie wydawać obywatele.
Na czymś innym polega tzw. metoda kosztu podróży. Zamiast brać za podstawę preferencje deklarowane, ekonomiści opierają się na realnych kosztach, które obywatel ponosi w celu skorzystania z danego dobra – kosztach transportu, kosztach związanych z czasem dotarcia do miejsca wydarzenia oraz kosztach wstępu (jeśli występują, co w przypadku dóbr publicznych nie jest takie oczywiste). Ta metoda jest postrzegana jako bardziej wiarygodna niż poprzednia, bo wykorzystuje informacje na temat prawdziwych, a nie deklarowanych zachowań. Zakłada się, że koszt podróży, który użytkownik ponosi, odpowiada temu, na ile ceni on dane dobro.
Metody społecznej wyceny dóbr kultury są wykorzystywane miedzy innymi w Wielkiej Brytanii. W 2005 roku oszacowano w ten sposób korzyści społeczne wynikające z korzystania z Biblioteki Brytyjskiej na 363 miliony funtów, co w porównaniu do otrzymywanej dotacji (83 miliony funtów) okazało się sumą astronomiczną. W Polsce tego rodzaju rozwiązania są w zasadzie nieznane, co będzie się jednak prawdopodobnie zmieniać dzięki prekursorce ekonomicznej wyceny dóbr kultury, Aleksandrze Wiśniewskiej. W swojej pracy badawczej, zaprezentowanej niedawno w Teatrze Powszechnym podczas debaty „Kto zapłaci za kulturę?” (relację można obejrzeć online) posłużyła się metodą kosztu podróży w celu weryfikacji, czy obecny poziom dotacji dla teatrów w Warszawie jest zgodny z preferencjami mieszkańców. Badanie przeprowadzone na 1700 warszawiakach pokazało, że wyceniają oni obecność teatrów w mieście na 380 mln złotych (dotacja publiczna wynosi obecnie 226 mln). Aleksandra Wiśniewska konkluduje: „dyrektorzy teatrów w Warszawie mogą spać spokojnie”.
Kto za to zapłaci?
Metody ekonomicznej wyceny dóbr kultury z jednej strony prezentują się przekonująco, ale z drugiej budzą wątpliwości. Wątpliwości te są dwojakiego rodzaju, bo dotyczą zarówno metodologii, jak i ich praktycznego zastosowania.
Ekonomiści nie ukrywają, że mają z tymi metodami spore problemy, zarówno natury filozoficznej, ja i technicznej. Te pierwsze wynikają z wiary w indywidualną racjonalność obywatela. U podłoża ekonomicznej wyceny dóbr publicznych leży przekonanie, że jednostka najlepiej wie, co jest dla niej dobre i jest w pełni świadoma konsekwencji własnych wyborów. Jak wiemy, takie założenie to utopia, co już nawet sama ekonomia (a raczej jeden z jej działów zwany ekonomią behawioralną) wielokrotnie udowodniła. Ponadto, wycena dóbr kultury wyłącznie z perspektywy indywidualistycznej jest błędna – jak zauważ David Throsby wartość muzyki Bacha nie składa się z agregacji wartości, jaką przypisują jej poszczególni słuchacze, ale powinna być ona rozumiana szerzej – jako element bogactwa ludzkości.
Trudności techniczne polegają przede wszystkim na tym: jak pytać? Przypisywanie wartości dobrom takim jak park czy biblioteka wydaje się nienaturalne. Nie ulega wątpliwości, że pytanie o wycenę musi zawierać dokładny opis wycenianej rzeczy, ale i to nie rozwiązuje wszystkich trudności. Stosowanie metody wyceny warunkowej w przypadku „zwykłych” dóbr, takich światła uliczne lub krajobraz naturalny łatwiej sobie wyobrazić niż w przypadku kultury, na którą zapotrzebowanie jest ściśle związane z jej „użytkowaniem” w przeszłości. Kolejnym problemem są wysokie koszty przeprowadzenia metod społecznej wyceny, a także ograniczenia natury psychologicznej, na przykład to, że ludzie zwykle wyceniają wyżej niż normalnie rzecz, o którą są aktualnie pytani.
Inny rodzaj wątpliwości dotyczy praktycznego zastosowania. Właściwie – co nam mówi wycena społeczna i czy (oraz w jaki sposób) miałaby wpływać na wysokość dotacji? I to, co dla nas, obywateli, najważniejsze – czy wnioski z takiej wyceny miałyby bezpośrednio wpływać na wysokość płaconych przez nas podatków? Wydaje się, że sami ekonomiści nie mają na to pytanie jasnej odpowiedzi. O tych, i innych wątpliwościach będę na łamach kulturasieliczy.pl za tydzień rozmawiać z Aleksandrą Wiśniewską.
Kamila Lewandowska
Zdjęcie: Some rights reserved by Incase