Ustawienia i wyszukiwarka
Wykluczeni z kultury - Beata Stasińska
Statystyczny Polak kupuje rocznie mniej niż pół książki.
Statystyczny Polak kupuje rocznie mniej niż pół książki. Ta niechlubna tendencja utrzymywała się od początku lat 90., by w roku 2008 bardziej się pogłębić. W ciągu ostatnich dwudziestu lat Polska stała się krajem, gdzie można kupić światowe bestsellery, a trudno dostać klasykę literatury. Krajem, w którym z roku na rok rośnie wolumen wydawanych tytułów i wolumen książek przecenianych po dwóch latach od ich wydania. Jedne i drugie z trudem znajdują nabywcę i z czasem są mielone. Od dwudziestu lat likwidowane są małe księgarnie ku uciesze monopolizujących rynek wielkich sieci handlowych, a i te obecne są tylko w dużych miastach. Księgozbiory bibliotek nie są regularnie uzupełniane, a bibliotekarze od lat żebrzą u wydawców o darmowe egzemplarze. Polskie wsie i miasteczka to miejsca, gdzie zwykle trudno znaleźć książkę. A spacer po głównych ulicach wielkich miast nasuwa cudzoziemcom myśl, że Polacy to sami klienci banków i telefonii komórkowych, bo księgarń jak na lekarstwo, człowieka z książką takoż.
Polska kultura odnosi sukcesy poza Polska, a w kraju albo przestaje być obiektem pożądania, albo jest niedostępna. Zwłaszcza książka, zwłaszcza literatura, które wymagają czasu, skupienia i zrozumienia, dając w zamian klucz do innych dziedzin kultury i życia.
Nauczyciele akademiccy potwierdzają zjawisko wtórnego analfabetyzmu wśród studentów. Badania Instytutu Książki i Czytelnictwa ujawniają drastyczny spadek czytelnictwa w grupie absolwentów uczelni wyższych, zatem w grupie, z którą można by wiązać największe nadzieje.
Kolejne rządy albo ignorują ten problem, albo ograniczają się do kampanijnych akcji, mających przede wszystkim uspokoić sumienie aktualnego ministra kultury czy edukacji. Sytuacja jest wbrew sile spokoju polityków groźna i wymaga niezwłocznego działania. Coroczne komunikaty mediów o kryzysie czytelnictwa (mediów, które zresztą ochoczo spychają kulturę do jednej kolumny w gazecie albo do programów nocnych) nie diagnozują problemu. Mamy do czynienia z dwudziestoma latami zaniechania działań politycznych, w tym ustawodawczych. A tylko one są w stanie wyprowadzić nas z tego impasu. Nie czas bowiem ubolewać nad tym, że dorosły Polak nie czyta i nie odczuwa potrzeby kontaktu z książką. Te pokolenia są dla książki stracone i pocieszać się jedynie możemy, że ich nieznaczna część stanowi chlubny wyjątek od reguły i czyta coraz więcej. Student, który nie czyta albo nie posiadł sztuki czytania ze zrozumieniem, sam z siebie nie zacznie czytać. Daremne, spóźnione o przeszło dziesięć lat żale.
Jedyne, co nam teraz zostało, to działać skutecznie, a mianowicie: ratować najmłodsze i kolejne pokolenia, ułatwić im kontakt z książką i wychowywać je do książki i czytania. Nie musimy po raz kolejny odkrywać Ameryki i debatować na ten temat, aż zmieni się kolejny rząd, a z nim priorytety. Uczmy się od innych społeczeństw, które się z tym problemem zmierzyły (Francja, Niemcy, kraje skandynawskie) lub mierzą (Stany Zjednoczone), które zmieniły system edukacji początkowej, odbudowały sieć bibliotek szkolnych i publicznych oraz sieć małych księgarń, pełniących często role minicentrów kultury.
Wprowadźmy w życie obliczony na lata narodowy program promocji czytelnictwa i przekonajmy któregoś z prezydentów czy premierów III Rzeczypospolitej do zostawienia po sobie takiego właśnie pomnika (jestem pewna, że będzie ładniejszy od tych, które w ostatnich dwudziestu latach wyrosły w polskich miastach). Program taki musiałby obejmować w pierwszej kolejności zmianę systemu nauczania początkowego, polegającą na wprowadzeniu stałej w skali miesiąca liczby książek do przeczytania i skomentowania przez dziecko, wprowadzenia godzin bibliotecznych, które poświecone by były dyskusji dzieci o książkach, prowadzeniu listy ulubionych tytułów i pisarzy pod okiem przygotowanego do tego nauczyciela. Rodzic miałby obowiązek przeczytać dziecku jedną książkę miesięcznie. W przypadku, gdy dziecko nie mogłoby liczyć na rodzica, obowiązek ten przechodziłby na opiekuna szkolnego. Książki dla dzieci i młodzieży powinny być objęte systemem zakupów do bibliotek szkolnych. Skąd pieniądze na ich zakup? Z puli pieniędzy wydawanych na podręczniki, kupowanych dziś dla każdego dziecka przez rodziców i praktycznie więcej nieużywanych. System zakupów szkolnych i wypożyczeń kolejnym uczniom pozwala zaoszczędzić pokaźne sumy (vide: amerykańskie biblioteki szkolne). Na efekty takiego programu musimy czekać kilkanaście lat.
Alternatywa jest żałośnie prosta: albo zatrzymamy proces wykluczania z kultury (na własne życzenie czy z powodu złego urodzenia), albo pozostanie nam zgodzić się z przekonaniem o polskiej klasie politycznej, która woli mieć wyborcę głupiego i składającego z trudem literki.
Polska kultura odnosi sukcesy poza Polska, a w kraju albo przestaje być obiektem pożądania, albo jest niedostępna. Zwłaszcza książka, zwłaszcza literatura, które wymagają czasu, skupienia i zrozumienia, dając w zamian klucz do innych dziedzin kultury i życia.
Nauczyciele akademiccy potwierdzają zjawisko wtórnego analfabetyzmu wśród studentów. Badania Instytutu Książki i Czytelnictwa ujawniają drastyczny spadek czytelnictwa w grupie absolwentów uczelni wyższych, zatem w grupie, z którą można by wiązać największe nadzieje.
Kolejne rządy albo ignorują ten problem, albo ograniczają się do kampanijnych akcji, mających przede wszystkim uspokoić sumienie aktualnego ministra kultury czy edukacji. Sytuacja jest wbrew sile spokoju polityków groźna i wymaga niezwłocznego działania. Coroczne komunikaty mediów o kryzysie czytelnictwa (mediów, które zresztą ochoczo spychają kulturę do jednej kolumny w gazecie albo do programów nocnych) nie diagnozują problemu. Mamy do czynienia z dwudziestoma latami zaniechania działań politycznych, w tym ustawodawczych. A tylko one są w stanie wyprowadzić nas z tego impasu. Nie czas bowiem ubolewać nad tym, że dorosły Polak nie czyta i nie odczuwa potrzeby kontaktu z książką. Te pokolenia są dla książki stracone i pocieszać się jedynie możemy, że ich nieznaczna część stanowi chlubny wyjątek od reguły i czyta coraz więcej. Student, który nie czyta albo nie posiadł sztuki czytania ze zrozumieniem, sam z siebie nie zacznie czytać. Daremne, spóźnione o przeszło dziesięć lat żale.
Jedyne, co nam teraz zostało, to działać skutecznie, a mianowicie: ratować najmłodsze i kolejne pokolenia, ułatwić im kontakt z książką i wychowywać je do książki i czytania. Nie musimy po raz kolejny odkrywać Ameryki i debatować na ten temat, aż zmieni się kolejny rząd, a z nim priorytety. Uczmy się od innych społeczeństw, które się z tym problemem zmierzyły (Francja, Niemcy, kraje skandynawskie) lub mierzą (Stany Zjednoczone), które zmieniły system edukacji początkowej, odbudowały sieć bibliotek szkolnych i publicznych oraz sieć małych księgarń, pełniących często role minicentrów kultury.
Wprowadźmy w życie obliczony na lata narodowy program promocji czytelnictwa i przekonajmy któregoś z prezydentów czy premierów III Rzeczypospolitej do zostawienia po sobie takiego właśnie pomnika (jestem pewna, że będzie ładniejszy od tych, które w ostatnich dwudziestu latach wyrosły w polskich miastach). Program taki musiałby obejmować w pierwszej kolejności zmianę systemu nauczania początkowego, polegającą na wprowadzeniu stałej w skali miesiąca liczby książek do przeczytania i skomentowania przez dziecko, wprowadzenia godzin bibliotecznych, które poświecone by były dyskusji dzieci o książkach, prowadzeniu listy ulubionych tytułów i pisarzy pod okiem przygotowanego do tego nauczyciela. Rodzic miałby obowiązek przeczytać dziecku jedną książkę miesięcznie. W przypadku, gdy dziecko nie mogłoby liczyć na rodzica, obowiązek ten przechodziłby na opiekuna szkolnego. Książki dla dzieci i młodzieży powinny być objęte systemem zakupów do bibliotek szkolnych. Skąd pieniądze na ich zakup? Z puli pieniędzy wydawanych na podręczniki, kupowanych dziś dla każdego dziecka przez rodziców i praktycznie więcej nieużywanych. System zakupów szkolnych i wypożyczeń kolejnym uczniom pozwala zaoszczędzić pokaźne sumy (vide: amerykańskie biblioteki szkolne). Na efekty takiego programu musimy czekać kilkanaście lat.
Alternatywa jest żałośnie prosta: albo zatrzymamy proces wykluczania z kultury (na własne życzenie czy z powodu złego urodzenia), albo pozostanie nam zgodzić się z przekonaniem o polskiej klasie politycznej, która woli mieć wyborcę głupiego i składającego z trudem literki.