Miałem parę lat, gdy pierwszy raz w życiu, nie umiejąc jeszcze mówić po polsku, przyjechałem z moją matką na ślub mojej ciotki Pułaskiej do Polski, w Kaliskie. Ojciec z braćmi moimi, Tadeuszem i Stefanem, został w Paryżu. Mgliste obrazy tej po raz pierwszy widzianej ojczyzny pozostały mi na zawsze w aureoli dziwnego jakiegoś uroku. Po gwarnym, pełnym ruchu, światła i co najwyżej błotnym w zimie Paryżu, nic dziwnego, że pierwszy raz widziana piękna, mroźna i śnieżna zima w obrazach tych przeważa. Więc ciche, wielkie lasy, okryte okiścią, korowody sań pełnych ciepłych futer i troskliwych rąk, tulących mnie przed mrozem, wielkie oświecone dwory z kolumnami, w nich mnóstwo pań w balowych strojach i kandelabrów z jarzącymi się świecami. Olbrzymie stoły w ogromnych salonach, srebrne serwisy i zastawy.
Jak później zrozumiałem, były to przyjęcia w rodzinie i w sąsiedztwie z okazji wesela. Moja tak wyjątkowo piękna matka ze swoim małym paryżaninem była najmilszym gościem, więc może dlatego ta pierwszy raz widziana Polska pozostawiła mi wrażenie jakiejś cudnej białej krainy, gdzie wszyscy są bardzo dobrzy, a cukierków i legumin ogromnych więcej niż w Paryżu. […]
Wkrótce potem poznałem moją ojczyznę lepiej, tym razem jako krainę smutku i przygnębienia. Rodzice moi opuścili Paryż w przededniu styczniowego powstania, aby osiąść w Warszawie. Dom, w którym zamieszkaliśmy, pamiętny jest dla mnie tak silnymi wrażeniami, że do dzisiaj jeszcze chwile te żyją w pamięci. Dom ten stoi jeszcze w niczym nie zmieniony, pomimo że leży w centrum Warszawy[1]. To ta żółta kamienica w stylu Cesarstwa na rogu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Ile razy przechodzę tamtędy, zawsze spoglądam na zardzewiały balkonik, z którego dziećmi, z Tadeuszem, moim bliźniakiem, rozszerzonymi ze zgrozy oczyma przypatrywaliśmy się tragicznemu życiu ówczesnej Warszawy. […]
Czarne suknie, przytłumione rozmowy, ostrożności ustawiczne, czy kto nie podsłuchuje, ulice tak puste, że turkot dorożki wieczorem już wywoływał niepokój.
Rodzice wyszli. Dzień ciepły, kwietniowy, gdy raptem od placu Trzech Krzyży doszedł nas jakiś dziwny hałas: tętent koni po bruku i przeciągłe jakieś wrzaski, skandowane wystrzałami. Wybiegamy na balkon. Pusty przed chwilą Nowy Świat pełen, aż het ku Wiejskiej, jakichś dziwnych jeźdźców. Na głowach olbrzymie baranie papachy, różnokolorowe żupany, maleńkie, krótkonogie konie. Na kulbakach skórzane poduszki czynią sylwetę odrębną, koń mały tuż przy ziemi, a kabardyniec gdzieś wysoko. Pędzą po bruku co konie wyskoczą, jedni szaszkami machają, trzymając w wyszczerzonych zębach kindżały, drudzy palą z pistoletów.
Od świetnej, pełnej galanterii armii francuskiej Drugiego Cesarstwa, której jeszcze pełne były nasze oczy, kontrast tej jazdy utkwił mi tak w pamięci, że pisząc to, zaledwie chcę wierzyć, że nie miałem więcej nad pięć lat, gdy to widziałem. Sotnia po sotni grzmi pod naszym balkonem, ogromna chorągiew biało – żółta łopoce nad nimi. Polecieli ku Krakowskiemu Przedmieściu.[2]
c.d.n.
za: W. Kossak, Wspomnienia, Warszawa 1971 r. s.52 – 58
komentarz do ilustracji: w 1891 r. już jako uznany malarz batalista, Wojciech Kossak namalował obraz Wspomnienie z lat dziecinnych, inspirowany wydarzeniami sprzed 30 lat.
Za obraz otrzymał nagrodę z fundacji P. Barszczewskiego w Akademii Umiejętności w Krakowie. Uszkodzony w czasie pożaru obraz, został w 1929 r. przez autora częściowo przemalowany. W 1912 r. artysta namalował replikę dzieła.
[1] W. Kossak rozpoczął spisywanie wspomnień w 1911 r., drukiem ukazały się w 1912 r.
[2] Kilkadziesiąt lat później W. Kossak namalował obraz Wspomnienie lat dziecinnych przedstawiający szarżę kozaków na ulicach Warszawy. Wdg. Zofii Kossak wydarzenie to dotyczy pierwszych działań Nikołaja Suchozaneta, namiestnika Królestwa Polskiego, po jego przybyciu do Warszawy i miało miejsce w maju 1861 r. (Dziedzictwo, t. II s. )