Settings and search
Niebezpieczne nekrologi
Niebezpieczne były nawet nekrologi
Najprawdopodobniej nie poznalibyśmy tak łatwo zaleceń władz PRL, dotyczących interpretacji zbrodni katyńskiej, gdyby w marcu l977 roku nie uciekł z kraju Tomasz Strzyżewski, zatrudniony wcześniej przez dwa lata w krakowskiej Delegaturze Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. I gdyby „pan Tomek” – jak powszechnie nazywano go w Pałacu Prasy przy ul. Wielopole 1 w Krakowie – oprócz służbowego kreślenia w artykułach dziennikarzy krakowskiej prasy codziennej i tygodniowej nie przygotowywał sobie przez dłuższy czas do wywiezienia z PRL najciekawszych spośród niedostępnych dla innych dokumentów, z jakich korzystał podczas każdego dyżuru na swoim stanowisku pracy cenzora.
„Uświadomiwszy sobie ogrom niszczycielskich możliwości i zasięg destrukcyjnego wpływu cenzury na kulturę narodową oraz świadomość społeczną Polaków - napisze pewnego dnia przebywając już w szwedzkim Lund - zdecydowałem się wydostać i ujawnić opinii światowej możliwie najobszerniejszą i dobraną w najbardziej reprezentatywny sposób część dokumentacji tajnej GUKPPiW.”
Z kilku tysięcy „zapisów” – bo tak w peerelowskim żargonie nazywane były decyzje o ingerencjach w artykuły, książki i ..klepsydry – warto przypomnieć, jak w l975 roku wyobrażano sobie kryteria „ przy ocenie materiałów na temat śmierci polskich oficerów w Katyniu...”
1) Nie wolno dopuszczać jakichkolwiek prób obarczania Związku Radzieckiego
odpowiedzialnością za śmierć polskich oficerów w lasach katyńskich.
2)
W
opracowaniach naukowych, pamiętnikarskich, biograficznych można
zwalniać sformułowania w
rodzaju „rozstrzelany przez hitlerowców w
Katyniu”, „ zmarł w
Katyniu”, „zginął w Katyniu”. Gdy w przypadku
użycia sformułowania w
rodzaju „zginął w Katyniu” podawana jest data
śmierci, dopuszczalne jest
jej określenie wyłącznie po lipcu l941 roku.
3)
Należy
eliminować określenie „ jeńcy wojenni” w odniesieniu do
żołnierzy i oficerów
polskich internowanych przez Armię Czerwoną we
wrześniu l939 r. Właściwym
określeniem jest termin „internowani”.
Mogą być zwalniane nazwy
obozów: Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, w
których byli internowani
polscy oficerowie, rozstrzelani później przez
hitlerowców w lasach
katyńskich.
4)
Nekrologi,
klepsydry, ogłoszenia o nabożeństwach , zgłoszonych w
intencji ofiar Katynia oraz
informacje o innych formach zgłoszenia ich
pamięci mogą być zwalniane
wyłącznie za zgodą kierownictwa
GUKPPiW.
Sprawy wątpliwe, bądź nieujęte w niniejszym zapisie należy konsultować z kierownictwem GUKPPiW.
Niniejszy zapis przeznaczony jest wyłącznie do wiadomości cenzorów. Przy ewentualnych wykroczeniach nie wolno się na niego powoływać, ani ujawniać jego istnienia.*
------
* „Czarna księga cenzury PRL”, fragmenty ujawnione w broszurze pod tym tytułem, udostępnionej czytelnikom w tzw. drugim obiegu przez Niezależną Oficynę Wydawniczą „Nowa” , Warszawa 1977.
Esbecy ukradli pomnik...
Ten pomnik miał stanąć na warszawskim cmentarzu na Powązkach, w miejscu nazywanym od lat „Dolinką katyńską”, w pobliżu kwater zgrupowania „Chrobry II „ oraz akowskich batalionów „Parasol” i „Pięść”. Wielokrotnie pomiędzy drzewami warszawiacy zapalali tutaj znicze i kładli kwiaty, a esbecy znicze zabierali, kwiaty wrzucali do koszy na śmieci.
„ Decyzja o budowie pomnika zapadła w 1979 roku – wspomina Stefan Melak. - Znany warszawski artysta rzeźbiarz za darmo wykonał projekt 4, 5 metrowego krzyża z datą „ 1940” na ramieniu, oraz trzech tablic z nazwami „Kozielsk”, „Ostaszków” i „Starobielsk”. Kamieniarze przygotowali elementy pomnika z granitu, nawet nie wiedząc, o co chodzi, a mój brat Arkadiusz przewiózł wszystko do swego garażu i tam zaczął montować. Najwięcej czasu zajęło Jarkowi połączenie metalowych trzpieni oraz zespawania liter i cyfr z brązu.
- Jestem gotowy – oznajmia z dumą pod koniec lipca l981 roku. Możemy jechać na Powązki...
Ustalamy, jakie samochody są potrzebne, skąd i kto ma ruszać do garażu po przygotowane przez Jarka elementy. Musimy zachowywać się jak konspiratorzy, przygotowujący akcje bojową, a przecież chcemy „tylko” postawić pomnik, poświęcony naszym zamordowanym ojcom i braciom. Nie zamierzamy wzywać do nienawiści i odwetu – ale musimy przypomnieć o szacunku dla naszej polskiej historii...
31 lipca rano samochody jadą do Arkadiusza, a równocześnie schodzi się tam z różnych stron Warszawy kilkanaście osób. Na nosze kładziemy elementy pomnika i ładujemy je na samochód. Ponieważ inny samochód na cmentarz nie ma szans wjechać – zamówiliśmy śmieciarkę z Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania i tylko w ten sposób wjechać musi na cmentarz pomnik katyński...
Dwie „avie” będą służyły jako samochody wspierające. Ładujemy na nie juz rozrobiony piasek z cementem – i każdy samochód jedzie na cmentarz inną drogą.
- Jesteśmy z MPO – oznajmiam strażnikowi przy bramie. W okolicy „dolinki” dołącza kilkunastu kolegów, wcześniej czekających w różnych częściach cmentarza.
Mija druga godzina roboty i wtedy pojawiają się pracownicy wiadomego resortu. Patrzą przerażeni, ale nie przeszkadzają. Czy dlatego, że jest nas zbyt wielu, a ich tylko kilku ? A może – myślę – nie mają rozkazu, jak się zachować, bo co innego rozgnieść butem znicze, a jak rozwalić pomnik na oczach kilkudziesięciu osób.
Usuwamy wspierające pomnik deski, śpiewamy „Boże, coś Polskę” i trzeba iść do domu, aby przygotować się do wieczornego spotkania przed Grobem Nieznanego Żołnierza, w przeddzień rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.
Wieczorem, przed Grobem Nieznanego Żołnierza, mówię o postawieniu Pomnika Katyńskiego i zapraszam wszystkich na Powązki. Jestem przekonany, że pomnik zdobędzie prawo obywatelstwa i utrwali się – zgodnie z naszym planem – w pamięci tysięcy ludzi.
Jakże się myliłem, jakże ICH nie doceniałem.
1 sierpnia przychodzę na cmentarz i już z odległości kilkudziesięciu metrów od „dolinki katyńskiej” widzę zbiegowisko. Ludzie gestykulują podnieceni.
- Przewrócili pomnik – myślę – bo przecież wystawałby nad głowy ludzi.
Okazuje się, że nie ma pomnika i nie można dopatrzyć się nawet śladu naszej pracy. Niektórzy ludzie nie wierzą, że jeszcze wczoraj ważący ponad 1o ton pomnik stał w „dolince katyńskiej”, w której jest teraz tylko trawa i kilka zapalonych świec.
Okazuje się, że „ nieznani sprawcy” przyjechali w nocy ciężarowym samochodem, a były tez wozy cywilne. Strażnicy musieli bramę otworzyć, bo po zobaczeniu legitymacji nie mieli odwagi protestować. Polecono im siedzieć cicho, o „wizycie” nigdy i nikomu nie wspominać[...].
Stefan Melak.
-----
Pytanie :
Pytanie :