Settings and search
Katyń jako problem moralny - Ojciec Jacek Salij
414
Katyń jako problem moralny - Ojciec Jacek Salij
201012:30Warszawa
Zachęcamy do lektury dwóch tekstów poświęconych tematyce katyńskiej autorstwa Ojca Jacka Salija - filozofa, teologa, domi...
Zachęcamy do lektury dwóch tekstów poświęconych tematyce katyńskiej autorstwa Ojca Jacka Salija - filozofa, teologa, dominikanina, tłumacza i eseisty, autora kilkudziesięciu publikacji, m.in. "Po co nam Kościół?", "Patriotyzm dzisiaj", "Nasze czasy są O.K.".
Teksty: "Katyń jako problem moralny" oraz "Próba zrozumienia obecności ks. Zdzisława Peszkowskiego podczas ekshumacji Grobów Katyńskich" zostały wygłoszone na Międzynarodowej Konferencji "Prawda, Pamięć, Tożsamość Katynia i Golgoty Wschodu" - w 2006 i 2010 roku.
Katyń jako problem moralny
Tekst wygłoszony 28 września 2006 w gmachu Sejmu RP podczas Międzynarodowej Konferencji „Prawda, Pamięć, Tożsamość Katynia i Golgoty Wschodu”
Opis zła
Rzecz jasna, wyrazami „Katyń”, „katyński” będę się posługiwał w sensie szerokim. Obejmuję nimi wszystkich polskich oficerów, którzy zostali zamordowani w wyniku decyzji Stalina i Biura Politycznego KPZS z 5 marca 1940 r. I od razu na samym początku trzeba podkreślić, że była to komunistyczna zbrodnia wojenna. Unikajmy przypisywania jej Rosjanom – nie tylko dlatego, że to ich rani i ogromnie utrudnia wzajemne porozumienie, ale przede wszystkim dlatego, że to naprawdę była zbrodnia komunistyczna.
Zacznę od przypomnienia tego spiętrzenia niegodziwości, jakie narosło wokół mordu katyńskiego:
- Było to wymordowanie niewinnych ludzi, bez sądu, bez jakichkolwiek możliwości obrony, bez możliwości nawet napisania listu pożegnalnego do bliskich. Trudno o większą pogardę dla ludzkiej godności, skoro ludzie zostali tu potraktowani tak, jak wolno traktować jedynie szkodliwe insekty. Dodajmy, że podeptano w ten sposób uznane powszechnie przez społeczność międzynarodową konwencje, nakazujące ludzki stosunek do jeńców wojennych. Przy czym nie od rzeczy będzie przypomnieć, że polscy oficerowie, biorąc ściśle, nawet nie byli sowieckimi jeńcami, byli tylko przez Sowietów internowani. Polska bowiem po zawarciu pokoju ryskiego w roku 1921 nigdy już więcej nie była w stanie wojny ze Związkiem Sowieckim, w roku zaś 1939 oba państwa wciąż były związane paktem o nieagresji z roku 1932.
- Mord katyński był nie tylko potworną krzywdą, jaką wyrządzono jego ofiarom oraz ich rodzinom. Był aktem najwyższej wrogości wobec narodu polskiego, zmasakrował bowiem jego elitę. Dość przypomnieć, że ogromna większość zamordowanych wówczas oficerów to nie byli zawodowi wojskowi, ale rezerwiści, będący w życiu cywilnym profesorami uniwersytetów, adwokatami i sędziami, lekarzami i księżmi, dziennikarzami i przedsiębiorcami.
- Dalszym ciągiem podjętego przez Sowietów planu eksterminacji polskiej inteligencji było umieszczenie rodzin ofiar katyńskich na listach osób przeznaczonych do wywózki na Sybir. Szczególnie wiele rodzin męczenników z Katynia oraz z innych miejsc kaźni wywieziono podczas deportacji z dnia 18 kwietnia 1940 r.
- Zbrodnię katyńską od samego początku usiłowano utopić w morzu kłamstwa i oszczerstw. Według świadectwa Jozefa Czapskiego, sowiecki komendant obozu zwierzał się niektórym wywożonym do lasu katyńskiego oficerom, że osobiście marzyłby o tym, żeby pojechać tam, gdzie oni pojadą. Na jesieni 1941 r., kiedy nikt jeszcze nie podejrzewał Sowietów o dokonanie tak potwornej zbrodni, władze sowieckie zapewniały przedstawicieli rządu londyńskiego, że wszyscy polscy oficerowie zostali zwolnieni. Sam zaś Stalin podpowiadał, że oni wszyscy uciekli zapewne do Mandżurii. Kiedy zaś zbrodnia została ujawniona, Sowieci przez kilkadziesiąt lat szli w zaparte i usiłowali winę za jej dokonanie zrzucić na Niemców. Niesławne orzeczenie komisji profesora Burdenki oraz inicjatywa prokuratora Rudenki podczas procesu w Norymberdze, żeby sprawę zbrodni katyńskiej ostatecznie zamknąć kłamliwym oskarżeniem Niemców o jej dokonanie, były szczytowymi próbami przewrotnego wykorzystania tych instytucji prawnych, które z samej swojej istoty są przeznaczone do ustalania prawdy.
- Zapewne nie da się ustalić kompletnej listy osób, które były prześladowane za przypominanie prawdy na temat zbrodni katyńskiej. Przypomnijmy – poniekąd tylko symbolicznie – jedynie trzy osoby: krakowskiego prokuratora, Romana Martiniego, zamordowanego w momencie, kiedy prowadzone przez niego śledztwo zaczęło zmierzać do ujawnienia prawdy o rzeczywistych sprawcach tej zbrodni; pisarza Ferdynanda Goetla, któremu zrujnowano życie osobiste i skazano na nieobecność w polskiej kulturze za to tylko, że na temat tej zbrodni nie chciał świadczyć wbrew temu, co na własne oczy widział; Zofię Dwornik, wtedy studentkę szkoły filmowej w Łodzi, którą skazano na dwa lata więzienia i zniszczono karierę zawodową za to, że powiedziała prowokatorowi, iż jej ojciec i stryj zginęli w Katyniu.
- Nasi anglosascy alianci nie tylko z całą świadomością wspierali Sowietów w ukrywaniu przez nich zbrodni katyńskiej, ale próbowali wymusić na Polakach milczenie na ten temat – za pomocą nacisków politycznych, zmasowanych ataków swoich mass mediów na polskie „awanturnictwo” w sprawie Katynia, a również za pomocą cenzury wojennej jakiej podlegały polskie publikacje ukazujące się w przestrzeni ich jurysdykcji. W zasadzie chyba tylko dwa razy nasi anglosascy alianci opowiedzieli się po stronie prawdy. Najpierw w Norymberdze, gdzie nie poparli sowieckiego wniosku o uznanie Katynia za zbrodnię niemiecką (nie od rzeczy jednak będzie przypomnieć, że uczyniono tak pod wpływem żelaznych argumentów, przedstawionych przez adwokatów niemieckich). Ponadto, działająca w latach 1951-52 specjalna komisja Izby Reprezentantów Kongresu USA doszła do stanowczego wniosku, iż sprawcami zbrodni katyńskiej byli Sowieci. Niestety, nie skłoniło to rządów mocarstw zachodnich do dania narodowi polskiemu choćby tylko symbolicznej satysfakcji. Wręcz przeciwnie, nawet wystawienie pomnika Ofiar Katyńskich na początku lat siedemdziesiątych w Londynie przez społeczność polską nie obyło się bez napiętnowania w angielskich mass mediach polskiego „awanturnictwa”.
- Zbrodnia katyńska jest wciąż jątrzącą raną w naszych relacjach z Rosjanami. Dziesiątki lat propagandy utrwaliły wśród Rosjan – rzadko świadomych zarówno tego, czym był pakt Ribbentrop-Mołotow oraz najazd na Polskę 17 września 1939 r., jak całej dwuznaczności przepędzenia przez Armię Czerwoną hitlerowskiego najeźdźcy z ziem polskich – przeświadczenie o skrajnej niewdzięczności Polaków wobec Rosjan. Wystawianie moralnych rachunków za dwadzieścia kilka tysięcy zamordowanych oficerów wydaje się wielu Rosjanom wyrazem małodusznej niewdzięczności w zestawieniu z kilkuset tysiącami żołnierzy sowieckich, którzy polegli na ziemiach polskich. Ponadto, propaganda komunistyczna, niestety, z całą premedytacją zbudowała – nośny również dzisiaj w niektórych środowiskach rosyjskich – mit o rzekomej symetryczności zbrodni katyńskiej i wysokiej śmiertelności jeńców rosyjskich, wziętych do niewoli podczas wojny polsko-bolszewickiej. Rzecz jasna, z najwyższą wdzięcznością myślimy o rosyjskich świadkach prawdy o Katyniu i promotorach pojednania Polaków z Rosjanami, takich jak Aleksander Jakowlew, Natalia Lebiediewa czy Aleksander Gurianow.
- Największą jednak zniewagą ofiar katyńskich było to, że Stalin z całą perfidią wykorzystał przeciwko narodowi polskiemu zbrodnię ich zamordowania. Kiedy bowiem rząd polski na uchodźctwie zaczął się starać o wyjaśnienie tajemnicy grobów w Katyniu (a po ich ujawnieniu Polacy nie mogli przecież tego tematu nie podjąć), Stalin oskarżył rząd polski o nastawienie prohitlerowskie i już 26 kwietnia 1943 r. zerwał z nim stosunki dyplomatyczne, uznając go za rząd samozwańczy. Stalinowi otwarło to drogę do przyszłego zwasalizowania Polski i narzucenia jej rządu sobie powolnego. Naszym anglosaskim aliantom zabrakło wówczas elementarnej przyzwoitości, żeby przynajmniej stanowczo zaprotestować przeciwko tak bezwstydnemu zadrwieniu przez zbrodniarza z ofiar dokonanej przez siebie zbrodni.
Zło dobrem zwyciężaj
Zarówno sama zbrodnia katyńska, jak różnorodne zło, które później zostało wokół niej dokonane, stanowi wielkie moralne wyzwanie, które powinniśmy podjąć nie tylko dlatego, że jesteśmy Polakami, ale wręcz w imię naszego człowieczeństwa. Alternatywą byłoby bowiem nie tylko zmarnowanie ofiary życia niewinnie zamordowanych, ale utrwalenie struktur zła, które umożliwiły takie spiętrzenie okrucieństwa, przewrotności, kłamstwa, arogancji i nienawiści. Problem Katynia staje przed nami niezależnie od tego, czy chcemy, czy nie chcemy go podejmować. Zatem postawmy sobie proste pytanie: Co możemy i co powinniśmy zrobić, żeby tak wielkiej ofiary, jaką na ołtarzu Ojczyzny złożyli nasi ojcowie i dziadowie, nie zmarnować? Nasuwa się tu kilka spostrzeżeń:
- Już Tukidydes wiedział o tym, że kto chce zniszczyć samą nawet możliwość pojednania dwóch skłóconych narodów, stara się popełnić jakąś wielką i nawet z perspektywy swoich interesów bezsensowną zbrodnię. Strona pokrzywdzona będzie bowiem nosiła w sobie zapiekłą pamięć doznanej krzywdy, zaś drugą stronę będzie pobudzała do wrogości świadomość, że oni nas nienawidzą. Otóż straszne by to było, gdyby takie właśnie mechanizmy uruchamiała pamięć zbrodni katyńskiej. Nie wolno nam dopuścić do tego, żeby rowy katyńskie stały się przepaścią wrogości, oddzielającą nas od narodu, którego synowie dokonali tej zbrodni. Przecież właśnie wykopanie tych rowów było pierwszym celem masakry, instynktownie (choć niekoniecznie z całą świadomością) zamierzonym przez jej rozkazodawców! Toteż nie wolno nam dopuścić do tego, żeby spełniły się obłąkańcze plany ludzi wierzących w przemoc i nienawiść. Los naszych pomordowanych jest już w ręku Boga, ale – w wymiarze ludzkim – ofiary Katynia nie zaznają pełnego pokoju, dopóki ich krzywda będzie nas pobudzała do uczuć ciemnych, dopóki nie zacznie nam serdecznie zależeć na prawdziwym pojednaniu z narodem rosyjskim
- Nie da się nawet wyobrazić, żeby – za wyjątkiem może tylko jakichś przypadków patologicznych – jakiś Rosjanin uważał zbrodnię katyńską za coś dobrego. Jeżeli przypominanie o niej pobudza wielu Rosjan do emocji negatywnych, wynika to zapewne z niepokoju, że my, Polacy próbujemy obciążyć tu winą cały naród rosyjski. Działanie tego mechanizmu znamy z własnego doświadczenia, bo z analogicznym niepokojem wielu Polaków reaguje na przypominanie nam przez Żydów o zbrodniach, jakich dopuścili się szmalcownicy. Przecież żaden normalny Polak nie broni tych zbrodni, a jedynie oskarżanie z ich powodu całego naszego społeczeństwa wydaje się wielu Polakom czymś niesprawiedliwym. Sformułujmy postulat: W naszych wypowiedziach na temat Katynia unikajmy z najwyższą starannością akcentów antyrosyjskich. I reagujmy na takie wypowiedzi o Katyniu, w których pojawiają się akcenty antyrosyjskie. Powtórzę to, co powiedziałem na początku: była to komunistyczna zbrodnia wojenna.
- Bezmiar kłamstwa, przymuszania do milczenia lub do przeinaczania prawdy o Katyniu, współudział w jej przemilczaniu i przeinaczaniu, stanowi dodatkowe świadectwo potworności tej zbrodni. Dlatego prawda o Katyniu szczególnie domaga się pełnego ujawnienia. Również prawda o antypolskich kampaniach w mediach anglosaskich, za pomocą których usiłowano przymusić Polaków do milczenia i udawania, że w Katyniu nic specjalnie przerażającego się nie stało. Również prawda o sowieckim wykorzystaniu ofiar katyńskich przeciwko Polsce, które zaczęło się zerwaniem stosunków dyplomatycznych w kwietniu 1943 r. Brak pełnego i bezwarunkowego ujawnienia prawdy o Katyniu oznacza, że wciąż żyjemy w świecie, w którym nadal możliwe są tak wielkie zbrodnie i tak cyniczne tłumienie prawdy o nich, a nawet instrumentalizowanie ich dla jakichś następnych głęboko niegodziwych celów.
- W związku z Katyniem często pojawia się pytanie, czy powinniśmy tę zbrodnię przebaczyć. Stawiając to pytanie, nie sposób nie uświadomić sobie ogromnej jego dwuznaczności. Bo jeżeli należy przebaczyć, to kto ma przebaczyć? Ofiary zbrodni zostały przecież zamordowane; ich żony i dzieci w sześćdziesiąt lat od jej dokonania też w większości nie żyją. A co do ciał zbiorowych, takich jak Rodzina Ofiar Katyńskich czy Naród Polski, wolno zapytać, czy poza przestrzenią religijną przebaczenie zbiorowe w ogóle jest możliwe. I druga dwuznaczność pytania o powinność przebaczenia zbrodni katyńskiej: Jeżeli należy przebaczyć, to komu? Przecież główni sprawcy zbrodni, a nawet jej podrzędni wykonawcy, w tym wykonawcy bezpośredni – niezależnie nawet od tego, że już nie żyją – nie okazali najmniejszej skruchy. Nie sposób zaś – na to już zwróciliśmy uwagę – obwiniać o tę zbrodnię całe społeczeństwo rosyjskie, zwłaszcza że główni jej promotorzy w ogóle nie byli Rosjanami. Również nie wszyscy pracownicy radia BBC brali udział w jej tuszowaniu i w piętnowaniu Polaków za mówienie prawdy. Jeszcze długo można by odsłaniać tego rodzaju dwuznaczności. Otóż niesłychanie mądrą odpowiedź na pytanie o powinność przebaczenia zbrodni katyńskiej zaproponował Jan Paweł II w swoim przemówieniu do Rodzin Katyńskich z 13 kwietnia 1996 r. Najpierw zwrócił uwagę na to, że Chrystusowa modlitwa: "Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią, nie usprawiedliwia zła czynu, ale głosi orędzie przebaczenia ludziom, którzy tego zła się dopuścili”. Przede wszystkim zaś Ojciec święty pośrednio zwrócił uwagę na to, żeby w obliczu tak wielkich zbrodni nie wikłać się w szczegółowe rozważania, ale z jednej strony mieć w sobie postawę „kamienowanego diakona Szczepana: Panie, nie poczytaj im tego grzechu!”, z drugiej zaś strony, w przebaczającej postawie ukrzyżowanego Chrystusa widzieć „proroctwo o przebaczeniu, którego wszyscy mieli dostąpić dzięki śmierci i zmartwychwstaniu Syna Bożego; proroctwo o zwycięstwie życia nad śmiercią, miłości nad nienawiścią, mocy nad słabością”. Słowem, chodzi przede wszystkim o ducha przebaczenia i nadzieję na przebaczenie ostateczne, którego obyśmy dostąpili wszyscy.
- Bardzo warto pamiętać o tym, że zbrodni katyńskiej dokonano w okresie wielkanocnym. Bezbożnicy, którzy jej dokonali, nie przywiązywali do tego, oczywiście, żadnej wagi. Ale dla znacznej części tych Polaków i Rosjan, którzy szukają wzajemnego pojednania, wiara w Chrystusa zmartwychwstałego jest słońcem ich życia. Otóż w wielkanocnej liturgii Kościoła wschodniego znajduje się moment, który wręcz idealnie zapowiada nasze przyszłe – i oby jak najszybsze i jak najpełniejsze – pojednanie. Po prostu moc Chrystusa zmartwychwstałego jest większa niż wszystkie krzywdy, jakich doznaliśmy od Rosjan, i niż cała pycha i pogarda, jaką z kolei my potrafiliśmy się od nich odgradzać.Mam na myśli zakończenie jutrzni wielkanocnej. „Oto Pascha! – śpiewają na tym nabożeństwie prawosławni i grekokatolicy. – W radości obejmijmy jedni drugich! Dzień Zmartwychwstania! Promieniujmy radością i uściskajmy się nawzajem! Nazwijmy braćmi nawet tych, którzy nas nienawidzą! Przebaczmy wszystko z powodu Zmartwychwstania i wołajmy: Chrystus powstał spośród umarłych!”
Golgota Wschodu 3 (2006) s.157-162.
Próba zrozumienia obecności ks. Zdzisława Peszkowskiego podczas ekshumacji Grobów Katyńskich
Warszawa, Jasna Góra, 16 marca 2010 – III Międzynarodowa Konferencja „Prawda, Pamięć, Tożsamość Katynia i Golgoty Wschodu”,
My, Polacy, mamy – niestety – olbrzymie doświadczenie z ekshumowaniem ciał niewinnie pomordowanych. Zwłaszcza w pierwszych latach po wojnie przeprowadzono na terenie naszego kraju dziesiątki, a zapewne setki ekshumacji ciał osób rozstrzelanych, powieszonych czy w inny sposób zakatowanych.
Podstawowym sensem takiej ekshumacji jest symboliczne przynajmniej oddanie sprawiedliwości tym, którym odebrano nie tylko życie, ale również podeptano ludzką godność, a nawet odmówiono im prawa do pogrzebu oraz do grobu, niejako negując w ten sposób samo ich człowieczeństwo.
Uwieńczeniem ekshumacji ciał niewinnie pomordowanych z zasady było, w naszej katolickiej Polsce, uroczyste odprawienie za nich mszy świętej oraz umieszczenie ich szczątków w grobie. Grób stawał się w ten sposób nie tylko miejscem złożenia ich ciał, ale również nieustannym przypomnieniem znaczenia ich życia i męczeństwa dla nas dzisiaj. Generalnie, ekshumacje niewinnie pomordowanych tworzyły dwa etapy: jej techniczne przeprowadzenie oraz obrzędowe uwieńczenie.
Otóż porządek ten został istotnie przekroczony podczas wydobywania ciał pomordowanych oficerów polskich, którzy byli jeńcami w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Rzecz jasna, mówię o ekshumacjach, jakie w roku 1991 zostały przeprowadzone w Lesie Katyńskim, w Lesie Charkowskim oraz w Miednoje dzięki porozumieniu władz polskich z władzami wtedy jeszcze sowieckimi, a nie o ekshumacji dokonanej przez Niemców w roku 1943 ani o pozorowanej ekshumacji, której patronowała zaraz po wojnie komisja Budrenki, zainteresowana przede wszystkim zatuszowaniem prawdy o dokonanej zbrodni.
Głównym sprawcą tej pozytywnej inności, jaką naznaczone były prace ekshumacyjne we wspomnianych trzech miejscach, był ksiądz prałat Zdzisław Peszkowski. Zamiarem moim jest pokazanie, na czym polegała i czym zaowocowała jego aktywność podczas eksplorowania dołów, do których wrzuceni zostali nasi pomordowani oficerowie. Myślę, że sam opis tej chyba bezprecedensowej aktywnej obecności kapłana podczas prac ekshumacyjnych uprzytomni nam, że taką rolę mógł spełnić tylko kapłan, i to nie każdy kapłan, gdyż w gruncie rzeczy ks. Peszkowski był jedynym kapłanem nadającym się do wypełnienia tej niezwykle ważnej posługi.
Przypomnijmy najważniejsze w perspektywie naszego tematu fakty z biografii Księdza. Był on jednym z nielicznych internowanych w Kozielsku, który uniknął masakry katyńskiej, znalazł się bowiem w ostatnim transporcie jeńców, którzy 12 maja 1940 r. z Kozielska zostali wywiezieni do obozu w Pawliszczew-Borze, a następnie do Griazowca. Po zwolnieniu z obozu Peszkowski – awansowany do stopnia porucznika, a z czasem rotmistrza – znalazł się w armii gen. Andersa, gdzie był dowódcą kompanii w 1 Pułku Ułanów Krechowieckich. Drogę powołania kapłańskiego podjął dopiero po wojnie, święcenia kapłańskie przyjął w Stanach Zjednoczonych w roku 1954.
Nazwisko Zdzisława Peszkowskiego znalazło się na ogłoszonej przez Niemców liście ofiar mordu katyńskiego – zapewne dlatego, że znajdowało się na odkopanym w Katyniu kocu. Koc ten podarował on Juliuszowi Bakoniowi, swojemu przyjacielowi ze szkoły kawalerzystów w Grudziądzu, kiedy go wywożono z Kozielska przy trzaskającym lutowym mrozie[1].
Okazywanie szczątkom pomordowanych religijnego pietyzmu
Jako kolega pomordowanych, który tylko dzięki tajemniczemu zrządzeniu Opatrzności nie znalazł się w tym samym co oni grobie, ksiądz Peszkowski został spontanicznie przez organizatorów i uczestników wszystkich trzech wspomnianych ekshumacji uznany za gościa szczególnego, któremu wolno było realizować praktycznie wszystko, co mu podpowiadała jego kulturowa i religijna wrażliwość.
Wsłuchajmy się, jak on sam opisuje swoje pierwsze spotkanie ze szczątkami pomordowanych oficerów, jakie miało miejsce 29 lipca 1991 r. w Lesie Charkowskim: „Widzę trzy duże wykopy. Na stołach i na brezencie rozłożonym na ziemi, leżą już wydobyte z pierwszych dołów czaszki i kości oraz strzępy polskich mundurów, guziki metalowe z polskimi orłami, różne militaria i pamiątki osobiste, a także fragmenty listów i dokumentów. Eksperci objaśniają mi, co dotąd udało się wydobyć, co teraz czynią ze szczątkami ludzkimi i przedmiotami, które już wydała ziemia. Usiłuję zrozumieć, co mówią do mnie, ale niełatwo w takim momencie pozbierać myśli. Ogarnia mnie ponad wszystko świadomość, że otooglądam Moi Bracia, świadectwo Waszej męki, wdeptane w ziemię Wasze ciała zmieszane z błotem i gliną... Czuję, że wszyscy patrzą na mnie, czy się nie załamię, czy wytrzymam tę konfrontację. Przecież jestem jednym z Was... (...)
W najgłębszym milczeniu wracam pod krzyż, gdzie zostawiłem swoje rzeczy. Zakładam białą stułę – znak zmartwychwstania i wracam do Was, moi Bracia. Wybaczcie, jeśli nie umiałem zatrzymać się tak po ludzku nad Waszym ogromnym cierpieniem, poniżeniem i udręką, ale prawie natychmiast odczułem, że ciągle dla mnie żyjecie. Jakby Wasze kości wołały <Nie zginęliśmy, jesteśmy w Bogu, ale dobrze, że jesteś tutaj z nami>. Ogarniam modlitwą, z największą czcią dotykam Waszych kości, na czaszkach czynię znak krzyża i owijam umęczone głowy różańcem. Każdy szczątek Waszych ciał woła do mnie pełnią człowieczeństwa. Przecież za każdą najmniejszą kosteczką wydobytą z ziemi, stoi człowiek. Dziękuję Bogu za łaskę, że mogłem tutaj przyjść jako kapłan. Może po to ocalałem?”[2]
Spróbujmy zinterpretować to świadectwo. Nie ulega wątpliwości, że ks. Peszkowski – świadom tego, albo i nie, tego nie rozstrzygajmy – wykonywał wówczas gesty obrzędowe, charakterystyczne dla czasu między śmiercią i pogrzebem. Okazanie ciału zmarłego szczególnego szacunku, przemawianie do niego, tak jakby śmierć wcale nie przerwała możliwości komunikowania się z nim, obmycie i odświętne ubranie jego ciała, włożenie na jego pierś lub do jego rąk religijnych przedmiotów, np. różańca lub świętego obrazka – to są zwyczajne zachowania przedpogrzebowe. Nie tylko pogrzebu, ale również całej tej posługi przedpogrzebowej pozbawiono tych, którym nie tylko życie odebrano, ale usiłowano podeptać nawet ich człowieczeństwo. Pełne religijnego pietyzmu i modlitwy gesty, jakie Prałat wykonywał na oczach ludzi przeprowadzających ekshumację, stanowiły poniekąd wynagrodzenie tamtej krzywdy. Potwierdzały godność ludzką pomordowanych i obwieszczały poniekąd całemu światu, że na naszej ziemi żaden złoczyńca nie ma władzy pozbawić kogokolwiek ludzkiej godności.
Analogiczną posługę okazania pietyzmu szczątkom pomordowanym oficerom z Ostaszkowa wypełnił ks. Peszkowski przy dolach śmierci w Miednoje, gdzie było najtrudniej, gdyż groby znieważono postawieniem na nich publicznych ustępów. Znów sięgnijmy po autentyczny zapis Księdza Prałata, ten opisujący jego przeżycia z 22 sierpnia 1991 roku: „Uderza mnie zaraz na początku przykry zapach. Podchodzę bliżej do rozkopanego ogromnego dołu. Straszliwa jama pełna błota i jakiejś mazi. Choć przygotowano mnie, że warunki pracy są tutaj fatalne, jednak to, co widzę, przechodzi wszelkie wyobrażenie. Staję jak skamieniały. Czuję, że serce mi się kurczy. Wyciągam stułę, klękam i zaczynam się modlić. To jest powitanie z Wami, moi Bracia z obozu ostaszkowskiego. (...)
Wiem od waszych najbliższych kolegów, którzy ocaleli z obozu w Ostaszkowie, podobnie jak ja ocalałem z Kozielska, że mieliście najcięższą niewolę ze wszystkich. Traktowano Was jak najgorszą <swołocz> - hołotę. (...) Teraz jestem nad waszymi grobami. Pozwólcie mi dotknąć waszych umęczonych czaszek, roztrzaskanych straszliwym strzałem w tył głowy. Jestem kapłanem, więc przychodzę namaścić Was, dotknąć różańcem od Ojca Świętego, ogarnąć modlitwą w czasie każdej Mszy Świętej, którą będę tutaj odprawiał, włączając wasze cierpienie w ofiarę Chrystusa” (s. 52n).
Na teren ekshumacji w Katyniu przyjechał ks. Peszkowski 20 listopada tegoż roku. Z kilku powodów jego tu posługa różniła się od tej, jaką wypełnił w Lesie Charkowskim oraz w Miednoje. Przecież gdyby on został wówczas zamordowany, stałoby się to właśnie w Katyniu – jego koledzy i współwięźniowie z Kozielska zostali zabici i zakopani właśnie tutaj. Ponadto, w Katyniu nie był wtedy Prałat po raz pierwszy – był tu już na Wszystkich Świętych 1988 r. oraz w pięćdziesiątą rocznicę mordu, wiosną 1990 r. Do tego dodajmy, że groby katyńskie, od czasu ich odkrycia przez Niemców w roku 1943, kilkakrotnie były penetrowane, niestety, w złej woli. Prałat podnosi ten temat za pomocą kilku bolesnych pytań: „Jak przebiegała barbarzyńska ekshumacja prowadzona przez Komisję Burdenki? Co on zrobił z kośćmi Polaków? Przerzucił, czy może gdzieś wywiózł? Nawet po śmierci nie dano Wam spokoju. Bali się oprawcy tego grobu” (s. 94).
Toteż odkopanie w Katyniu już pierwszej czaszki było dla Księdza szczególnie przejmujące: „Jest pierwsza czaszka. Podają mi ją do rąk. Przeżycie jeszcze inne niż w Charkowie i w Miednoje, to przecież pierwszy z moich najbliższych Braci, z którymi byłem razem w obozie w Kozielsku… Kim jesteś, Bracie mój?” (s.91).
Ekshumacyjne ora et labora
W relacjach ze wszystkich trzech ekshumacji szczególnie zdumiewa to, że pracom polskich i sowieckich prokuratorów, antropologów oraz innych specjalistów towarzyszyła regularna wspólna i zgodna modlitwa. Zapewne żaden inny ksiądz w ogóle nie byłby dopuszczony do ekipy przeprowadzającej ekshumację, a gdyby nawet, to zapewne traktowany byłby jak intruz. Ksiądz Peszkowski od samego początku cieszył się w tej ekipie statusem szczególnym – jako jedyny w tamtym miejscu i czasie świadek historii, jako ten polski oficer, który tylko tajemniczym zrządzeniem Opatrzności nie został wówczas zamordowany i mógł uczestniczyć w ekshumacji swoich towarzyszy. Szczególność tego świadka historii pogłębiał fakt, że w dziewięć lat po wojnie został on katolickim księdzem.
Ksiądz stał się dla całej tamtej ekipy naturalnym przewodnikiem modlitwy, zaś potrzeba szczególnej modlitwy pojawiła się w ludziach odsłaniających taką zbrodnię spontanicznie i ksiądz właściwie nie musiał do niej zachęcać. Na wspólną modlitwę ekipa ekshumacyjna zazwyczaj zbierała się dwa razy dziennie. Zacznę od końca, od opisu mszy świętej, odprawionej w Katyniu 20 listopada 1991 r., na zakończenie tego dnia pracy, w którym odkopano wspomnianą przed chwilą pierwszą czaszkę:
„Zaczyna się ściemniać. Czas na Mszę Świętą. Żołnierze [sowieccy] na polecenie pułkownika Tretieckiego przynoszą stolik i przygotowujemy ołtarz pod krzyżem. Przychodzą wszyscy biorący udział w ekshumacji. Półkolem otaczają ołtarz – na nim pierwsza wydobyta dzisiaj czaszka. W homilii mówię o godności człowieka. – Ta czaszka to człowiek, który żył, działał, kochał, tęsknił do najbliższych, snuł plany, miał swoje pragnienia, radości i udręki. Czy jednak jego dramatyczna śmierć jest końcem wszystkiego? Czy przestał istnieć? Czy ten zdradziecki strzał w tył głowy, którego ślad tutaj widzimy, unicestwił go absolutnie? Krzyż, pod którym stoimy, daje nam odpowiedź. Zbawiciel zwyciężył śmierć i wyzwolił człowieka do życia wiecznego” (s. 91).
Zaczęło się od bardzo delikatnej inicjatywy Księdza od razu w pierwszym dniu ekshumacji, 25 lipca 1991 r.: „W samo południe proszę o chwilę skupienia i odmawiamy wspólnie Anioł Pański. Do modlitwy wzywa nas głos dzwonu umieszczonego przy krzyżu u wrót do lasu. Od tego dnia obok mnie zawsze będzie stawał do modlitwy prokurator Stefan Śnieżko, później także prokuratorzy Henryk Stawryłło i Zbigniew Mielecki oraz Aleksander Tretiecki i inni przedstawiciele ekipy radzieckiej. Modlitwa Anioł Pański już do końca prac ekshumacyjnych pozostanie niezmiennym punktem programu dnia” (s. 15).
W bardzo podobny sposób ustalił się zwyczaj kończenia codziennej eksploracji msza świętą. Zaczęło się to bardzo zwyczajnie: „ O godzinie 18 płk Tretiecki ogłasza urzędowo, w wojskowym stylu, koniec dnia pracy. Ustaliliśmy, że po zakończeniu pracy odprawię Mszę Świętą przy brzozowym krzyżu. Myślałem, że przyjdzie tylko polski zespół. Z radosnym zdziwieniem widzę, że wokół polowego ołtarza staje wielu członków prokuratorskiej ekipy radzieckiej, a także kilku żołnierzy oraz przedstawiciele Memoriału z Charkowa” (s. 17). Szybko ustalił się zwyczaj, że „teksty liturgiczne po polsku czytał zwykle prokurator Stefan Śnieżko, a po rosyjsku płk Tretiecki” (s. 68).
Fakt, że te dwie bardzo ważne osoby z obu zespołów nie tylko nie unikały codziennej mszy, ale brały w niej aktywny udział, zapewne wpływał na to, że praktycznie niemal wszyscy uczestniczyli w takim właśnie kończeniu codziennych prac. Trudno jednak wątpić, że przede wszystkim ks. Peszkowski był tą dobrą duszą, w taki właśnie sposób jednoczącą pracujących przy tej ekshumacji Polaków i Rosjan w jedną wspólnotę. Składała się na to codzienna bliskość Księdza i jego przyjazność wobec każdego, również wobec prostych żołnierzy, a chyba jeszcze bardziej kozielski epizod jego wojennego losu, jak wreszcie fakt, że ten dawny oficer teraz jest księdzem.
Należy przypuszczać, że właśnie codzienna modlitwa uchroniła tę grupę ekshumacyjną przed dwoma rodzajami niedobrych zachowań, które u ludzi przebywających tak blisko rzeczy przekraczających normalną wyobraźnię byłyby psychologicznie czymś aż nadto zrozumiałym. Jak się wydaje, nie było w tej grupie napięć polsko-rosyjskich, a rosyjscy uczestnicy ekshumacji nie czuli się nawet milcząco ani pośrednio obwiniani o dokonaną tu zbrodnię. Wręcz przeciwnie, polsko-rosyjska zgoda osiągnęła w tej grupie, jak się wydaje, stan bliski ideałowi.
Nie było też, nawet wśród prostych żołnierzy, prób radzenia sobie ze stresem, jaki miał prawo narastać w wyniku przebywania i pracy w warunkach tak koszmarnych, za pomocą stosunkowo zwyczajnej w tak skrajnych okolicznościach „głupawki”, która potrafi obśmiewać wszystko – i zbrodnię, i ludzkie umieranie, i ludzkie szczątki. Okazało się, że wspólna modlitwa ma również ten walor, że znakomicie oczyszcza z nagromadzonych stresów.
Tylko tytułem przykładu przywołam tu konkretny przypadek – było to 28 sierpnia w Miednoje – włączania pracy w dołach śmierci w wspólną modlitwę: „Dzisiejszej modlitwie Anioł Pański towarzyszy specjalny obrzęd – płk Zdzisław Sawicki przynosi świeczkę wydobytą z dołu śmierci, stawia ją na skrzyni i zapala. Wszyscy w skupieniu otaczamy to miejsce” (s.69).
Zbrodnia woła o pojednanie
To są w gruncie rzeczy aksjomaty moralne, że pamięć o zbrodni leczy rany przez tę zbrodnię pozostawione, natomiast jej ukrywanie i zakłamywanie nie pozwala się tym ranom zabliźnić. Otóż warto to zauważać, że na grobach pomordowanych naszych oficerów dokonuje się od pewnego czasu dyskretne, ale bardzo realne pojednanie między Rosjanami a Polakami.
Już sam fakt, że kości polskich oficerów nie są jedynymi szczątkami pomordowanych, jakie leżą w lasach koło Charkowa i koło Katynia, mówi za siebie. Od razu pierwszego dnia pobytu w Lesie Charkowskim ktoś z polskiej ekipy pokazał Księdzu czternaście czaszek rosyjskich ofiar sowieckiego terroru. „Kim byli ci ludzie? – pyta sam siebie Peszkowski. – Także te czaszki dotykam z wielką czcią, błogosławię i polecam Miłosierdziu Bożemu” (s. 15).
I jeszcze świadectwo sumaryczne o wielu rozmowach, jakie w tych dniach ekshumacji ks. Peszkowski przeprowadził: „Często zagaduję radzieckich ekspertów, aby nawiązać osobisty kontakt. Staram się przy tym zwrócić ich uwagę na inne aspekty rzeczywistości której dotykamy. Prawie każdego pytam: – Czy w twojej rodzinie zamordowano kogoś w czasach stalinowskich? Czy za kogoś z twoich mam się pomodlić? Najczęściej po takich pytaniach nawiązuje się rozmowa, niekiedy bardzo szczera, o rodzinie i jej losach. Wielu z tych ludzi straciło swoich bliskich w okresie straszliwego, komunistycznego terroru. Już nie boją się o tym mówić” (s. 16). Jeden tylko Bóg wie, ile podobnych pytań, myśli i rozmów rodzi się wśród tych – w dużej części przecież mieszkańców dawnego Związku Radzieckiego – którzy odwiedzają te cmentarze.
[1] Por. Ks. Zdzisław Peszkowski, Wspomnienia jeńca z Kozielska, wyd.2, [Warszawa 1989] s. 20.
[2] Ks. Zdzisław Peszkowski, … i ujrzałem doły śmierci. Charków – Miednoje - Katyń, brak miejsca i roku wydania, s. 14. Wszystkie zakończone podaniem strony cytaty, jakie znajdują się w tym artykule, wyjęte są z tej książki.