Ustawienia i wyszukiwarka
Wuppertal Tanztheater i Pina Bausch w Polsce - Joanna Szymajda
Polska nie jest niestety krajem, który zaznaczyłby się w historii tańca współczesnego jako ten związany z narodzinami estetyki czy nurtu widocznego na światowej scenie tańca. Dlatego wizyty wielkich choreografów okazywały się niekiedy momentami zwrotnymi w karierze wielu naszych twórców.
Polska nie jest, niestety, krajem, który zaznaczyłby się w historii tańca współczesnego jako ten związany z narodzinami estetyki czy nurtu widocznego na światowej scenie tańca. Dlatego wizyty wielkich choreografów okazywały się niekiedy momentami zwrotnymi w karierze wielu naszych twórców. Za takie wydarzenie przyjmuje się między innymi pierwszy występ w Polsce twórczyni niemieckiego współczesnego teatru tańca Piny Bausch i jej zespołu Tanztheater Wuppertal. Po raz pierwszy zawitała ona do Wrocławia, jeszcze w czasach komunizmu, w 1987 r. z dwiema bardzo ważnymi w jej karierze pracami: Café Müller oraz Święto Wiosny. To one uczyniły ją światową gwiazdą i ikoną jednego z najbardziej rozpoznawalnych stylów teatralno choreograficznych. To właśnie tę wizytę krytyk Roman Pawłowski identyfikuje jako moment przełomowy, od którego „polska scena tańca zmieniła się nie do poznania” (R. Pawłowski, Tanzkreatorka, Gazeta Wyborcza, 1998/265/12.11).
Po raz drugi Bausch przyjechała dopiero po 11 latach, do zupełnie już innej rzeczywistości, na zaproszenie Festiwalu Rozdroże. Tym razem zaprezentowała Goździki (po 16 latach od premiery!). Intryguje uniwersalizm tego spektaklu, który jest zasadniczo odbierany jako mówiący o intymnym świecie miłości i uczuć oraz ich powiązaniu z władzą i polityką. Tymczasem scena, w której pojawiają się inwigilujący tancerzy urzędnicy, budziła niemiłe wspomnienia zbiorowej pamięci: „polska publiczność nie ważyła się nawet przełknąć śliny, jakby nie skończyła się jeszcze nasza czterdziestoletnia przygoda z Systemem” (B. Kamiński, Posłanie miłości, Życie Warszawy, 1998/268/16.11).
O ile poprzednia wizyta Piny Bausch – jak się wydaje – była przyjęta jednogłośnie jako wielki sukces, o tyle tym razem wzbudziła większe rozbieżności. Według Pawłowskiego Goździki podzieliły publiczność, zwłaszcza w scenie solo, gdzie słynny tancerz Dominique Mercy wykonuje „na zamówienie” baletowe figury i piruety, „Część widowni klaskała uradowana, że ktoś w końcu zatańczył, część siedziała oburzona”. Tanztheater Wuppertal, uznawany za klasykę, stał się z powrotem awangardą (R. Pawłowski, Ogród tańca, Gazeta Wyborcza, 1998/268/16.11).
Pojawiające się w prasie opinie oscylowały od uwielbienia, wyrażanego słowami „bożyszcze współczesnego tańca” (M. Skocza, Dziennik Zachodni, 1998/267/11), po zarzuty, że „wartość intelektualna tego, co chce nam przekazać Pina Bausch jest właściwie równa zeru”, a występ słynnego zespołu przybliżał się niebezpiecznie „do prowincjonalnego festiwalu piosenki w Sopocie” (J. Marczyński, Rzeczpospolita, 1998/268/16.11). No cóż, ten sam autor zauważył bardzo słusznie, że spektakl pozwala „w innym świetle spojrzeć na dokonania paru rodzimych artystów, zażywających sławy odkrywców nowych światów”. Ta ostatnia refleksja związana jest z falą naśladowców Piny Bausch, którzy nie tylko w Polsce próbowali kopiować, nie zawsze świadomie, jej niemożliwy do podrobienia styl. Jej druga wizyta pozwoliła więc na konfrontację z pierwowzorem wielu artystycznych działań. Nie zawsze przyjazdy wielkich nazwisk świata choreografii budziły aż tak wielkie zainteresowanie prasy. Gdy Polskę odwiedzał Wuppertal Tanztheater, wszystkie najważniejsze dzienniki umieszczały zapowiedzi, recenzje, artykuły. Gorzej, gdy pojawiali się choreografowie, bez których taniec współczesny nie byłby tym, czym jest dzisiaj, ale których nazwiska niewiele mówiły skoncentrowanej na świecie teatru prasie. A tymczasem mogliśmy też w ciągu ostatnich kilkunastu lat zobaczyć zespół Jose Limona (w Bytomiu 1997, 2000), Trishę Brown w Teatrze Wielkim (2000), Yvonne Rainer w Starym Browarze (2006), belgijski Rosas w Warszawie (1995), Sashę Waltz na Body/Mind, czy Jerôme’a Bel i Xaviera le Roy w poznańskim Starym Browarze. Dziś nie możemy oczekiwać po wizycie jednej postaci, chociażby była nią Pina Bausch, jakiegoś rewolucyjnego rezonansu. Polski świat tańca współczesnego jest już zbyt rozwinięty i różnorodny, ale nadal nie może pozwolić sobie na tak duże produkcje jak najwięksi choreografowie światowi. Dlatego też ich wizyty powinny być jak najczęstsze.
Po raz drugi Bausch przyjechała dopiero po 11 latach, do zupełnie już innej rzeczywistości, na zaproszenie Festiwalu Rozdroże. Tym razem zaprezentowała Goździki (po 16 latach od premiery!). Intryguje uniwersalizm tego spektaklu, który jest zasadniczo odbierany jako mówiący o intymnym świecie miłości i uczuć oraz ich powiązaniu z władzą i polityką. Tymczasem scena, w której pojawiają się inwigilujący tancerzy urzędnicy, budziła niemiłe wspomnienia zbiorowej pamięci: „polska publiczność nie ważyła się nawet przełknąć śliny, jakby nie skończyła się jeszcze nasza czterdziestoletnia przygoda z Systemem” (B. Kamiński, Posłanie miłości, Życie Warszawy, 1998/268/16.11).
O ile poprzednia wizyta Piny Bausch – jak się wydaje – była przyjęta jednogłośnie jako wielki sukces, o tyle tym razem wzbudziła większe rozbieżności. Według Pawłowskiego Goździki podzieliły publiczność, zwłaszcza w scenie solo, gdzie słynny tancerz Dominique Mercy wykonuje „na zamówienie” baletowe figury i piruety, „Część widowni klaskała uradowana, że ktoś w końcu zatańczył, część siedziała oburzona”. Tanztheater Wuppertal, uznawany za klasykę, stał się z powrotem awangardą (R. Pawłowski, Ogród tańca, Gazeta Wyborcza, 1998/268/16.11).
Pojawiające się w prasie opinie oscylowały od uwielbienia, wyrażanego słowami „bożyszcze współczesnego tańca” (M. Skocza, Dziennik Zachodni, 1998/267/11), po zarzuty, że „wartość intelektualna tego, co chce nam przekazać Pina Bausch jest właściwie równa zeru”, a występ słynnego zespołu przybliżał się niebezpiecznie „do prowincjonalnego festiwalu piosenki w Sopocie” (J. Marczyński, Rzeczpospolita, 1998/268/16.11). No cóż, ten sam autor zauważył bardzo słusznie, że spektakl pozwala „w innym świetle spojrzeć na dokonania paru rodzimych artystów, zażywających sławy odkrywców nowych światów”. Ta ostatnia refleksja związana jest z falą naśladowców Piny Bausch, którzy nie tylko w Polsce próbowali kopiować, nie zawsze świadomie, jej niemożliwy do podrobienia styl. Jej druga wizyta pozwoliła więc na konfrontację z pierwowzorem wielu artystycznych działań. Nie zawsze przyjazdy wielkich nazwisk świata choreografii budziły aż tak wielkie zainteresowanie prasy. Gdy Polskę odwiedzał Wuppertal Tanztheater, wszystkie najważniejsze dzienniki umieszczały zapowiedzi, recenzje, artykuły. Gorzej, gdy pojawiali się choreografowie, bez których taniec współczesny nie byłby tym, czym jest dzisiaj, ale których nazwiska niewiele mówiły skoncentrowanej na świecie teatru prasie. A tymczasem mogliśmy też w ciągu ostatnich kilkunastu lat zobaczyć zespół Jose Limona (w Bytomiu 1997, 2000), Trishę Brown w Teatrze Wielkim (2000), Yvonne Rainer w Starym Browarze (2006), belgijski Rosas w Warszawie (1995), Sashę Waltz na Body/Mind, czy Jerôme’a Bel i Xaviera le Roy w poznańskim Starym Browarze. Dziś nie możemy oczekiwać po wizycie jednej postaci, chociażby była nią Pina Bausch, jakiegoś rewolucyjnego rezonansu. Polski świat tańca współczesnego jest już zbyt rozwinięty i różnorodny, ale nadal nie może pozwolić sobie na tak duże produkcje jak najwięksi choreografowie światowi. Dlatego też ich wizyty powinny być jak najczęstsze.