Polski Instytut Sztuki Filmowej - Paweł T. Felis

Data publikacji:
Średni czas czytania 7 minut
drukuj
O jego powołanie przez wiele lat walczyły środowiska twórców: państwowe pieniądze przeznaczane na dofinansowywanie konkretnych tytułów były w niektórych latach bardzo małe, wątpliwości budziły też mechanizmy podejmowania decyzji o dotacjach. Dzięki ustawie o kinematografii, w 2005 roku, PISF wreszcie powstał, a jego dyrektorem została Agnieszka Odorowicz.
O jego powołanie przez wiele lat walczyły środowiska twórców: państwowe pieniądze przeznaczane na dofinansowywanie konkretnych tytułów były w niektórych latach bardzo małe, wątpliwości budziły też mechanizmy podejmowania decyzji o dotacjach. Dzięki ustawie o kinematografii, w 2005 roku, PISF wreszcie powstał, a jego dyrektorem została Agnieszka Odorowicz.
Nie obyło się na początku bez kontrowersji – zgodnie z uchwaloną ustawą na budżet PISF u w niewielkim stopniu miały składać się środki z budżetu państwa (ok. 7%), w większości natomiast środki prywatnych telewizji, multipleksów, dystrybutorów, platform cyfrowych i telewizji kablowych, które właśnie do PISF u przekazują 1,5% swoich dochodów. Pojawiały się pomysły, by ustawę nowelizować, a telewizje kablowe zgłosiły nawet wnioski do Naczelnego Sądu Administracyjnego o zwrot pieniędzy przekazanych do PISF u (wnioski zostały oddalone). Sama dyrektor Agnieszka Odorowicz nazywa ustawę „Janosikową” – największe podmioty na rynku filmowo telewizyjnym „zrzucają się” na polskie kino artystyczne. Dzięki temu jednak liczba filmów produkowanych w Polsce w ciągu ostatnich lat gwałtownie wzrosła, co nie znaczy, że wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Od początku budziły je m.in. sposoby podejmowania decyzji o dotacjach – każdy projekt najpierw ocenia grupa wylosowanych ekspertów (w tym gronie m.in. reżyserzy, dystrybutorzy, producenci, krytycy, ale też aktorzy), posiłkując się jednak wielokrotnie krytykowaną kartą ocen (m.in. dodatkowe punkty za dorobek producenta, potencjalny sukces komercyjny itp.). Karta kilkakrotnie była jednak zmieniana, a od 2009 roku obowiązuje zasada, że eksperci podejmują decyzję po wspólnej dyskusji. Ostateczny głos należy jednak do dyrektor PISF u, która może np. przyznać środki nawet na projekt oceniony przez ekspertów jako słaby.
Zasadniczo PISF może sfinansować połowę budżetu nowego filmu, chyba że jest to obraz debiutanta (lub autora drugiego filmu): wtedy dotacja może zostać zwiększona do 90%, całościowy budżet nie może przekraczać jednak 1,5 mln zł (wcześniej 1 mln). Tu, niestety, pojawia się najważniejsza wątpliwość: to bardzo niewielka kwota, która niemal uniemożliwia zrobienie w pełni profesjonalnego, dobrego filmu. Może lepiej byłoby więc liczbę debiutów ograniczyć, ale za to zwiększyć dotacje dla projektów najlepszych?
Inny problem to wspieranie tytułów komercyjnych – PISF dołożył swoje środki na produkcję m.in. takich filmów, jak „Kochaj i tańcz”, „Mała wielka miłość”, „To nie tak jak myślisz kotku” czy „Pora mroku”. Zgodnie z ustawą, jeśli filmy te zarobią wystarczająco dużo w kinach, dotacja będzie zwracana, ale jak dotąd żaden komercyjny tytuł w całości dotacji nie zwrócił. Według nowego regulaminu filmy komercyjne oceniane będą w odrębnym programie – corocznie na ich produkcję PISF przeznaczać będzie ok. 10% swojego budżetu (czyli obecnie ok. 10 mln zł). Można się zastanawiać, czy to nie za dużo, choć z drugiej strony trudno nie rozumieć argumentów dyrektor Instytutu: najwięksi płatnicy, którzy składają się na budżet PISF u, mogą w ten sposób sami liczyć na dofinansowanie własnych projektów, a więc z „płacących” na polskie kino stają się beneficjentami obowiązującego systemu.
Z całą pewnością PISF wiele zmienił w systemie polskiej kinematografii – i to w sensie pozytywnym. Z paru błędów (jak np. wsparcie znaczną sumą filmu Petera Greenawaya „Nightwatching”) wyciągnął też wnioski. Co nie znaczy, że należy unikać dalszych dyskusji i zmian.
Marzy mi się, żeby PISF (być może to rola dyrektora) był bardziej niż dotąd skłonny do ryzyka – i w sposób znaczący wspierał te najbardziej odważne (fabularnie i formalnie) projekty, z których mogą powstać autentycznie oryginalne filmy. Marzy mi się większa kontrola producentów, którzy – jak dowiaduję się ostatnio – w przypadku zwłaszcza młodych twórców stają się niekiedy kulą u nogi. Niepokoi mnie natomiast nastawienie PISF na wielkie produkcje historyczne (m.in. kolejne konkursy na scenariusze wokół ważnych wydarzeń z naszej przeszłości) – niespecjalnie wierzę w „kino na zamówienie”, a polski rynek filmowy jest zbyt mały, by zwrócić się mogły koszty takiej superprodukcji. Naszą siłą może być natomiast kino skromne, autorskie, ryzykowne: wzorem może być choćby Rumunia, która obecna jest dziś na festiwalach filmowych bardziej niż Polska, ale nie ściga się z Amerykanami w produkowaniu kinowych widowisk.
Takim kinem możemy zawojować, czego dowodzą „Sztuczki” Andrzeja Jakimowskiego, „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej czy „Cztery noce z Anną” Jerzego Skolimowskiego. Tym akurat twórcom pomaga jednak nazwisko, na które solidnie zapracowali – ale czy gdyby tego rodzaju projekty zostały złożone do PISF u przez debiutantów, ich ocena byłaby pozytywna?