Na Krymie i w Ameryce

Data publikacji:
Średni czas czytania 7 minut
drukuj
Niemal miesiąc po miesiącu odbyły się w Warszawie dwie premiery dramatów, które – każdy na swój sposób – rozliczały się z XX wiekiem. Sztuki te powstały prawie w tym samym czasie. Tony Kushner napisał „Anioły w Ameryce” w 1991 roku, natomiast Sławomir Mrożek ukończył „Miłość na Krymie” w roku 1993. Premiera „Miłości na Krymie” w reżyserii Jerzego Jarockiego odbyła się 16 stycznia 2007 w Teatrze Narodowym. Premiera „Aniołów w Ameryce” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego miała miejsce 17 lutego 2007 w TR Warszawa.
Niemal miesiąc po miesiącu odbyły się w Warszawie dwie premiery dramatów, które – każdy na swój sposób – rozliczały się z XX wiekiem. Sztuki te powstały prawie w tym samym czasie. Tony Kushner napisał „Anioły w Ameryce” w 1991 roku, natomiast Sławomir Mrożek ukończył „Miłość na Krymie” w roku 1993. Premiera „Miłości na Krymie” w reżyserii Jerzego Jarockiego odbyła się 16 stycznia 2007 w Teatrze Narodowym. Premiera „Aniołów w Ameryce” w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego miała miejsce 17 lutego 2007 w TR Warszawa.

O ile polska prapremiera sztuki Mrożka miała szeroki oddźwięk – z powodu słynnych dziesięciu punktów ściśle określających inscenizację, rezygnacji Jarockiego z pracy nad prapremierą, wreszcie dwóch realizacji w warszawskim Teatrze Współczesnym (reż. Erwina Axer) i krakowskim Starym Teatrze (reż. Maciej Wojtyszko), to dwie pierwsze realizacje „Aniołów” – w Gdańsku i Toruniu – nie wywołały żadnych znaczących reakcji. W Polsce sztukę Kushnera rozsławił dopiero znakomity mini-serial Mike’a Nicholsa. Trzeba jednak przypomnieć, że pierwsze inscenizacje „Miłości” też nie były przyjmowane bez zastrzeżeń…

Obie sztuki mają epicki rozmach. Polski dramatopisarz sportretował losy dwudziestowiecznej Rosji – przed rewolucją, w trakcie i po jej upadku. Tony Kushner rozlicza się z duszną atmosferą Ameryki lat osiemdziesiątych, konserwatywnej ofensywy prezydenta Reagana, zderzając ją z pamięcią epoki szalejącego makartyzmu. Każda ze sztuk na swój sposób mierzyła się ze stanem ducha dwóch mocarstw, które stanęły w obliczu końca historii, w który wszyscy jakoś zbyt pośpiesznie uwierzyli. Obie sztuki noszą specyficzne podtytuły: Mrożkowa „komedia tragiczna” i Kushnerowska „Gejowska fantazja na motywach narodowych”.

Oba spektakle trafiły w gorący politycznie czas. Oba dawały przenikliwy portret współczesności, jej sporów, bolączek i perspektyw. W obu spektaklach pojawili się na przykład bolszewicy. (Czasem nawet nadprogramowo.) Drugą część „Aniołów” rozpoczynał monolog Aleksieja Antediliuwianowicza Prelapsarianowa, najstarszego bolszewika na świecie, który żąda nowej wizji jako niezbędnego warunku rozpoczęcia zmiany. Jerzy Jarocki zdecydował się rozszerzyć rolę Lenina, graną przez znakomicie ucharakteryzowanego Jerzego Radziwiłowicza – który niespodziewanie pojawia się także w akcie trzecim. By w towarzystwie Człowieka z Karabinem wygłosić pełen pasji monolog, w którym dowodzi, że wirtualny kapitalizm staje się spełnieniem bolszewickiego marzenia o doskonałym systemie ewidencji, stworzonym przez ekspertów. „Lenin na dziś to nie masy proletariackie. Lenin na dziś to eksperci!” Akurat w czasie zbliżonym do premiery ukazała się szeroko komentowana książka „Rewolucja u bram” Slavoja Žižka, komentarz do pism Lenina...

Przedstawienie Warlikowskiego rozczarowało środowisko lewicowe, narzekano na brak aktualnych odniesień (do polityki rządu, do walki o prawa homoseksualistów), ku uciesze z kolei wielu konserwatywnych recenzentów. Chyba najbardziej wybuchowy był temat, który wskazał sam reżyser: „Naprawdę chcę zrobić spektakl o zagonionym świecie, w którym rodzina odchodzi na dalszy plan”. Przypomnijmy sobie ostatnią scenę, gdy wspólnota bohaterów siedzi naprzeciw widowni – oto przed nami nowoczesna rodzina, w której liczy się nie tyle pokrewieństwo krwi, co porozumienie. Czy to aby nie jest wizja, której mógłby się domagać Prelapsarianow?

Z kolei w ostatniej scenie „Miłości...” nad sceną wyrastała olbrzymia cerkiew – będąca nie tyle wizją odrodzenia Rosji przez wiarę (i miłość), ale przytłaczającym obrazem aliansu dworu i ołtarza, autorytarnego model „suwerennej demokracji”, która nie sprzyja „prawu do otwierania dzioba”.

Gdy Roman Pawłowski zorganizował w Instytucie Teatralnym panel o „Miłości...”, skończyło się na tym, że Wacław Radziwinowicz wypominał historyczne nieścisłości, a Sławomir Sierakowski nie godził się, żeby wyśmiewać Lenina. Nowa rodzina z „Aniołów” też nie poruszyła wyobraźni publicystów. Może jednak rosyjska czy amerykańska perspektywa nie były przydatne w rozpoznaniu polskiej sytuacji u progu XXI wieku. Gdzie Rzym, gdzie Krym... Zdaje się, że postaci z obu popularnych przecież przedstawień minęły się z rozterkami Polaków. Natomiast może spotkała się z nimi grupa bohaterów zupełnie nowego tekstu – „Między nami dobrze jest” Doroty Masłowskiej. Bo „tylko w Polsce jest Polska”...