Imiela w "Capitolu" - Jacek Mikołajczyk

Data publikacji:
Średni czas czytania 4 minuty
drukuj
25 października 2006 r. Do dyrektorskiego gabinetu Teatru Muzycznego „Capitol” we Wrocławiu wprowadził się Konrad Imiela.
25 października 2006 r. Do dyrektorskiego gabinetu Teatru Muzycznego „Capitol” we Wrocławiu wprowadził się Konrad Imiela.
Rewolucję miał już za sobą – przeprowadził ją jego poprzednik, Wojciech Kościelniak – i może to trochę niesprawiedliwe wskazywać jego kadencję jako przełomową, ale to właśnie Imiela odciął się całkowicie od tradycji prowadzonej przez siebie instytucji i skierował wrocławską scenę na zupełnie nowe tory.
Wystarczy zerknąć, jakie tytuły widnieją na afiszu „Capitolu”: „Dzieje grzechu”, „Operetka” (ta Gombrowicza, należy dodać), intrygujące „Śmierdź w górach” czy „Rzecze Budda Chinasaki” – a może raczej, jakich na nim brakuje, ponieważ nowy dyrektor zupełnie zrezygnował z obecnej nawet za dyrekcji Kościelniaka tradycyjnej operetki, skupiając się na repertuarze nowym, poszukującym, niepokojącym. Odwołał się do tego, co u poprzednika było najbardziej odkrywcze (eksploatując nadal tak ciekawe przedstawienia, jak „Opera za trzy grosze” czy „Scat!”) – i potraktował to jako punkt wyjścia, od czasu do czasu okraszając tylko swe propozycje którymś z światowych przebojów.
Wyraźnie odróżnił się w ten sposób również od polskich teatrów musicalowych, dla których źródłem inspiracji pozostaje Broadway, a eksperyment błąka się gdzieś po zaklętych rewirach scen kameralnych czy peryferii afisza. Niby to tylko odwrócenie proporcji, ale jakże istotne: takiego zalewu rodzimych propozycji muzyczno teatralnych nie było u nas od czasów Danuty Baduszkowej, w dodatku „capitolowe” tytuły idą bardziej w poprzek utartych ścieżek niż ich zapomniani poprzednicy.
Wrocław stawiany jest często za wzór innym teatrom, a ostatnio mogliśmy nawet przeczytać, że udział w którejś z tamtejszych produkcji uważany jest przez artystów scen muzycznych za przeżycie pokoleniowe. I rzeczywiście, w budynku przy Piłsudskiego zapanował ożywczy ferment, który przeniósł się również na jedną z flagowych imprez kulturalnych miasta – Festiwal Piosenki Aktorskiej, od kilku lat organizowany pod egidą teatru. Wprawdzie tymczasem z podziwem spoglądać można głównie na kierunek rozwoju „Capitolu”, na jego repertuar jako całość, a na wymarzone sceniczne arcydzieło ciągle czekamy, ale nie traćmy ducha: z twórczego tygla, zaserwowanego wrocławianom przez energicznego dyrektora, wytryskują wciąż nowe zaskakujące projekty, a odsłonięty niedawno muzyczno teatralny krasnal Szoł Mastgołoń już teraz w niczym nie ustępuje rozsianym po całym mieście towarzyszom, godnie reprezentując podziwiany w kraju nadodrzański inkubator kulturalny.