Ustawienia i wyszukiwarka
Dyskusyjne Kluby Filmowe - Rafał Marszałek
Polska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych, spontanicznie zrodzona kilka miesięcy przed przełomem październikowym 1956 roku ,żyje do dziś . O jej istnieniu świadczy choćby solidnie zbudowana strona internetowa. To jednak znamienne, że nie znajdziemy na niej podstawowej informacji: o liczbie klubów działających obecnie w kraju. Przypadek ?
Polska Federacja Dyskusyjnych Klubów Filmowych, spontanicznie zrodzona kilka miesięcy przed przełomem październikowym 1956 roku ,żyje do dziś . O jej istnieniu świadczy choćby solidnie zbudowana strona internetowa. To jednak znamienne, że nie znajdziemy na niej podstawowej informacji: o liczbie klubów działających obecnie w kraju. Przypadek ?
W okresie PRL ruch klubowy miał Janusowe oblicze. Formalnie popierany przez władze miał świadczyć o „powszechnym i nieskrępowanym dostępie do filmowej kultury”. Niektóre szwy tej inicjatywy uwidoczniały się w statystyce : przynajmniej trzecia część z zarejestrowanych 6000 klubów to po prostu były krypto kina. Obawiano się przy tym samodzielności ruchu, który rozwijał się bez odgórnych okólników i bez cenzury, odznaczał się dynamiką i wielostronnością, zagarniał wszystkie słoje społeczne. Dość przypomnieć, że pierwszą nagrodę im. Antoniego Bohdziewicza dla najlepszego klubu podzielił renomowany warszawski „Kwant” z małym klubem z Dynowa. Wszędzie , w najmniejszych nawet miejscowościach, można było wtedy spotkać ciekawych, twórczych ludzi. Pozornie niewinne, bo związane z fikcją ekranową, rodaków rozmowy sprzyjały niebezpiecznej, bo niepodległej myśli.
W wolnej Polsce zmieniły się nie tylko warunki funkcjonowania klubów, ale sprzężone nimi opozycje. Nie ma już administracyjnej kurateli, ani tym bardziej opresji . Jest natomiast pokusa życia ułatwionego, groźba pasywności. Drzemiemy przed stukanałowym telewizorem, leniwie surfujemy przez Internet. W języku socjologicznym powiedzielibyśmy o przewadze postaw percepcyjnych i wąsko utylitarnych nad poznawczymi i twórczymi . Żeby to zmienić trzeba znaleźć sposób, by ludzie choć raz w tygodniu wyszli z domu i to nie dla filmu komercyjnego, lecz dla wieczoru klubowego. A jeszcze ważniejsze , żeby znów zechcieli ze sobą rozmawiać.
Powinnością klubową zapisaną w statucie Federacji jest przestrzeganie zasady : prelekcja – projekcja – dyskusja. I nie chodzi tutaj o sztywny regulaminowy zapis, lecz o meritum. Przed laty sławiłem takie klubowe forum, które przyczynia się zarówno do głębszego rozumienia sztuki, jak w ogóle naszej postawy wobec świata. Dyskusja w klubie filmowym staje się impulsem dla przewartościowań poglądów : estetycznych, społecznych , moralnych. Prowadzona w obrębie małych wspólnot , jeśli jest tylko poparta namysłem i wiedzą, potrafi burzyć poznawcze stereotypy, otwiera uczestnikom drzwi na świat. Wszystko to pod warunkiem ,że naprawdę się dokonuje.
Bohdziewicz, nieodżałowany patron klubowego ruchu , radził żeby nie ograniczać się do spraw wąsko filmowych, ale żeby szukać powiązań dzieła z życiem. Tymczasem wiele funkcjonujących dzisiaj klubów jest dyskusyjnych tylko z nazwy. Nawet w środowiskach studenckich zdarza się ,że DKF ma zakonspirowany status kina studyjnego. Najpierw przemawia „pan od filmu”, potem zaczyna się projekcja . Gdy film się kończy, słychać trzask krzeseł : już nikt z nikim nie rozmawia. Próżno wtedy marzyć o odnowieniu cennej tradycji.
W okresie PRL ruch klubowy miał Janusowe oblicze. Formalnie popierany przez władze miał świadczyć o „powszechnym i nieskrępowanym dostępie do filmowej kultury”. Niektóre szwy tej inicjatywy uwidoczniały się w statystyce : przynajmniej trzecia część z zarejestrowanych 6000 klubów to po prostu były krypto kina. Obawiano się przy tym samodzielności ruchu, który rozwijał się bez odgórnych okólników i bez cenzury, odznaczał się dynamiką i wielostronnością, zagarniał wszystkie słoje społeczne. Dość przypomnieć, że pierwszą nagrodę im. Antoniego Bohdziewicza dla najlepszego klubu podzielił renomowany warszawski „Kwant” z małym klubem z Dynowa. Wszędzie , w najmniejszych nawet miejscowościach, można było wtedy spotkać ciekawych, twórczych ludzi. Pozornie niewinne, bo związane z fikcją ekranową, rodaków rozmowy sprzyjały niebezpiecznej, bo niepodległej myśli.
W wolnej Polsce zmieniły się nie tylko warunki funkcjonowania klubów, ale sprzężone nimi opozycje. Nie ma już administracyjnej kurateli, ani tym bardziej opresji . Jest natomiast pokusa życia ułatwionego, groźba pasywności. Drzemiemy przed stukanałowym telewizorem, leniwie surfujemy przez Internet. W języku socjologicznym powiedzielibyśmy o przewadze postaw percepcyjnych i wąsko utylitarnych nad poznawczymi i twórczymi . Żeby to zmienić trzeba znaleźć sposób, by ludzie choć raz w tygodniu wyszli z domu i to nie dla filmu komercyjnego, lecz dla wieczoru klubowego. A jeszcze ważniejsze , żeby znów zechcieli ze sobą rozmawiać.
Powinnością klubową zapisaną w statucie Federacji jest przestrzeganie zasady : prelekcja – projekcja – dyskusja. I nie chodzi tutaj o sztywny regulaminowy zapis, lecz o meritum. Przed laty sławiłem takie klubowe forum, które przyczynia się zarówno do głębszego rozumienia sztuki, jak w ogóle naszej postawy wobec świata. Dyskusja w klubie filmowym staje się impulsem dla przewartościowań poglądów : estetycznych, społecznych , moralnych. Prowadzona w obrębie małych wspólnot , jeśli jest tylko poparta namysłem i wiedzą, potrafi burzyć poznawcze stereotypy, otwiera uczestnikom drzwi na świat. Wszystko to pod warunkiem ,że naprawdę się dokonuje.
Bohdziewicz, nieodżałowany patron klubowego ruchu , radził żeby nie ograniczać się do spraw wąsko filmowych, ale żeby szukać powiązań dzieła z życiem. Tymczasem wiele funkcjonujących dzisiaj klubów jest dyskusyjnych tylko z nazwy. Nawet w środowiskach studenckich zdarza się ,że DKF ma zakonspirowany status kina studyjnego. Najpierw przemawia „pan od filmu”, potem zaczyna się projekcja . Gdy film się kończy, słychać trzask krzeseł : już nikt z nikim nie rozmawia. Próżno wtedy marzyć o odnowieniu cennej tradycji.