W maju 1947 "Za wolność naszą i Waszą"

Data publikacji: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minut
drukuj

autor fragmentu: Rafał K. Markowski

To wszystko dało do myślenia polskim władzom, które w rozwijającej się sytuacji geopolitycznej zaczęły upatrywać dziejowej szansy na rozpad rosyjskiego więzienia narodów. W celu prowadzenia zakrojonych na szeroką skalę działań operacyjnych, wspomagających ten proces, została powołana do życia Tajna Centrala Wywiadu. W ciągu niespełna roku wdrożyła ona do realizacji plan "Wolność dla narodów", który w bliższej perspektywie miał wspierać antysowieckie powstania w imperium, w dalszej perspektywie zakładał zaś, że tylko powszechna niezawisłość i samostanowienie narodów przyniosą stabilny pokój na świecie, będąc skuteczną tamą dla wszelkich imperialnych zakusów. Tymczasem w 1946 r. zmianie uległa sytuacja militarna w Azji. Coraz większe sukcesy zaczęli odnosić komuniści pod wodzą Mao Tse Tunga. Stało się możliwe dzięki temu, że Chińczycy ponownie zjednoczyli się przeciwko japońskim interwentom. Władze Japonii nie potrafiły powstrzymać okrucieństw swoich wojsk, przez co te traciły pierwotną sympatię Azjatów i stawały się dla nich kolejnymi okupantami, którzy zajmowali miejsce dotychczasowych kolonizatorów. Ambasador Trawiński przekonywał jak mógł japońskich oficjeli, że wolne i samostanowiące narody są lepszym partnerem dla Kraju Kwitnącej Wiśni niż podbite i zniewolone. Jednak potomkom samurajów, dla których hierarchiczność i podporządkowanie były świętością, z trudem mieściło się w głowie, że mieszkańcy zajmowanych krajów, wdzięczni za wyzwolenie, z własnej woli będą chcieli przyjaźnie współpracować z Japonią, co może stać się kluczem do niespotykanego dotąd rozwoju całej Azji Południowo-Wschodniej. Polacy, których kraj był przez dziesiątki lat rozdarty pomiędzy obce imperia, patrzyli na te zagadnienia z całkowicie innej perspektywy. Tajna Centrala z niepokojem obserwowała kolejne zwycięstwa Mao. Według jej analityków przyszłe Chiny komunistyczne, podobnie jak wcześniej Chiny cesarskie, także staną się imperium gnębiącym liczne narody. Tym bardziej, że będą czerpały także z sowieckich wzorców. Biorąc to pod uwagę TCW uznała, że w interesie polskiej racji stanu należy wzmocnienie narodowych aspiracji Ujgurów, a także innych narodów zamieszkujących Turkietsan Wschodni. Ta rozległa kraina znalazła się w morderczych kleszczach pomiędzy rzucającym się w agonii Związkiem Sowieckim, tracącym kolejne prowincje, ale wciąż okrutnie kąsającym, a rosnącymi w siłę milionami chińskich komunistów. Mieszkańcy Turkiestanu musieli szybko zmobilizować wszystkie siły, aby przeciwstawić się zewnętrznej agresji i rozruchom wewnętrznym. I wybić się na niepodległość, przypominając sobie niedawne lata 1933-34, kiedy to ich kraj próbował krótkiego samodzielnego bytu. Głównym negocjatorem misji, która dotarła do Turkiestanu w maju 1947 r., został kapitan Adam Achmentowicz orientalista, poliglota i globtroter, członek ezoterycznego Bractwa Sufickiego. Jego ojciec był przyjacielem Thomasa Edwarda Lawrence'a znanego lepiej jako Lawrence z Arabii. Adam do dzisiaj nosił w specjalnej kieszeni na piersi otrzymany od leżącego na łożu śmierci ojca dar. Był to egzemplarz książki Lawrence "Siedem filarów mądrości" z osobistą dedykacją autora dla Achmentowicza seniora. To z tej książki czerpał Adam fascynację duchowością islamu i inspirację do zaangażowania się w sprawy Bliskiego i Środkowego Wschodu. Po wielu zlecanych przez TCW misjach wśród górali na Kaukazie i w byłych chanatach Azji Środkowej, teraz trafił do Chińskiego Turkiestanu. Adam stał na skraju koczowniczej osady zagubionej gdzieś w piaskach pustyni Takla Makan. Rozgwieżdżone niebo zdawało się wisieć tuż nad jego głową. Niespodziewanie poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się. Jak zwykle Masud Maliszewski podszedł do niego bezszelestnie jak łasica. Ten nieodłączny przyjaciel i powiernik, niezawodny towarzysz wszystkich Adamowych misji, słynął nie tylko z tego, że potrafił poruszać się cicho niczym cień, ale także z tego, że był nader oszczędny w słowach. Już czas, Adamie stwierdził krótko. Nawet wprawne ucho nie wyłapało w jego polszczyźnie akcentu, świadczącego o kurdyjskim pochodzeniu. Obaj mężczyźni skierowali się ku rozświetlonemu wejściu do okazałej jurty, stojącej w środku oazy. Weszli do środka. Przy umieszczonym w centralnej części namiotu palenisku siedziało kilku mężczyzn. W stronę przybyłych zwróciły się ogorzałe twarze o ostrych rysach. Blask dogasających płomieni pełgał na nich, nadając im niesamowity wygląd demonów z tutejszych legend. Jako pierwszy spośród siedzących przy palenisku odezwał się ten, który przez ostatnie dni był przewodnikiem polskiej misji. Mówił lokalnym dialektem ujgurskiego. Oto dostąpiliście zaszczytu spotkania z Mistrzem Zakonu Derwiszów. Wskazał najstarszego z Ujgurów z szacunkiem skłaniając w jego stronę głowę. Słowo Mistrza jest dla całego naszego narodu rozkazem, jego prośba życzeniem, któremu nikt nie śmie odmówić, a jego klątwa wyrokiem. Mówcie tedy, o szlachetni, z czym przybywacie z dalekiego kraju Polonya.

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: W maju 1950 na Dachu Świata - autor fragmentu: Rafał K. Markowski