Broń (a raczej jej brak) była stałym zmartwieniem Tymczasowego Rządu Narodowego i wszystkich oddziałów biorących udział w walce. Plany o zdobyciu broni wroga w pierwszych decydujących dniach wojny spełzły na niczym. Marian Langiewicz przybywając do Polski „musiał sobie zadać gwałt, żeby nie wybuchnąć śmiechem”, gdy dowiedział się jakich zdobyczy spodziewali się na pobitych Rosjanach Polacy. O wiele mniejsze od rosyjskich oddziałów niewielkie partyzanckie oddziały powstańców najczęściej musiały uciekać przed obławami regularnej armii cara. Powstańcy zmuszeni byli prowadzić taktykę obronną a nie zaczepną. Utrudniało to w sposób dramatyczny zdobywanie oręża na poległych wrogach.
Najbardziej dostępnym uzbrojeniem okazała się broń myśliwska. Sztucery, dubeltówki i wszelkiego rodzaju strzelby stanowiły większą część powstańczego uzbrojenia. Oczywiście broń palną najczęściej posiadali oficerowie, którzy, będąc zazwyczaj szlachcicami, dysponowali właśnie bronią myśliwską. Strzelcy, ze względu na rodzaj używanej broni, dzielili się na tyralierów (posiadacze broni gładkolufowej), karabinierów (strzelba z gwintowaną lufą) i ptaszników (popularna broń myśliwska). Chłopi uzbrojeni byli w kosy, piki a nawet halabardy. W oddziałach stanowili oni nawet 80 % składu.
Władze powstańcze już w 1862 roku zabiegały o zakup broni z zagranicy. Zakonspirowani agenci wysyłani z misją kupna karabinów w Austrii, Belgii, Francji i Wielkiej Brytanii, dysponowali nieraz kwotą 200 000 franków w gotówce. Przemyt broni do Królestwa Polskiego okazał się jednak niezwykle trudny. Służby celne i wywiady państw zaborczych wszelkimi sposobami starały się zdobywać informacje o przemycie broni na terytorium Królestwa. Z zakupionych za granicą 200 000 karabinów tylko co dziesiąty z dotarł do powstańców.