Pierwsze próby stworzenia polskiej floty miały miejsce jeszcze przed wybuchem walk powstańczych. W grudniu 1862 roku jeden z organizatorów zrywu Józef Demontowicz wynajął w Anglii statek „Ward Jackson”. Załadowano na niego trzy armaty, 1000 karabinów i 5 ton prochu. Z takim ładunkiem statek wymknął się z Anglii śledzącym go rosyjskim okrętom dzięki pomocy znanego włoskiego bojownika o wolność Giuseppe Mazziniego, którego ludzie zepsuli maszyny w rosyjskich statkach.
„Ward Jackson” płynął w kierunku Bałtyku, zabierając ze sobą po drodze słynnego rosyjskiego anarchistę i rewolucjonistę Michaiła Bakunina, który wspierał polską walkę z caratem. Jednak, gdy tylko Bakunin wszedł na pokład, wyprawa zamieniła się w manifestację solidarności europejskich rewolucjonistów i demokratów z Polakami, o której zaczęła rozpisywać się europejska prasa. Nie można było zachować całego przedsięwzięcia w tajemnicy i „Ward Jackson” z trudem wymykał się tropiącym go rosyjskim okrętom. Dowodzącemu nim kapitanowi Łapińskiemu udało się dopłynąć do Żmudzi, ale przy nieudanej próbie dobicia do brzegu zatonęło dwudziestu czterech ochotników, którzy mieli walczyć z Rosjanami, a ścigany przez carską flotę okręt ewakuował się do Szwecji.
Kolejna próba stworzenia floty wojennej miała miejsce już w czasie trwania walk, gdy Rząd Narodowy usilnie zabiegał o wsparcie mocarstw zachodnich. Podczas negocjacji z Anglikami brytyjski minister spraw zagranicznych John Russel oświadczył polskiemu przedstawicielowi Rządu Narodowego Władysławowi Zamoyskiemu, że aby Wielka Brytania mogła oficjalnie uznać Polskę za stronę w wojnie z Rosją, do któregoś z brytyjskich portów musi wpłynąć statek pod polską banderą. Statki uznaje się bowiem za terytorium państwowe, którego Polska była wówczas formalnie pozbawiona.
Zamoyski wspólnie z innym dyplomatą na służbie Rządu Narodowego Władysławem Czartoryskim szybko rozpoczął organizowanie floty. Poprosili o wsparcie rząd francuski, który polecił Polakom oficera francuskiej marynarki handlowej André Magnana. Magnan za pieniądze przyznane mu przez polską emigrację kupił dwa statki: „Samsona” w Konstantynopolu i „Princess” w Newcastle. Miały one zostać uzbrojone i zawinąć do brytyjskiego portu na Malcie. Magnan wyjechał do Konstantynopola, by nadzorować całą operację, utkwił jednak, nie wykonując powierzonych mu zadań i nie odpowiadając na ponaglenia. Zniecierpliwieni polscy dyplomaci, żeby się go pozbyć, sprzedali „Samsona”.
Gdy wydawało się, że plany stworzenia floty spełzną na niczym, we Francji pojawił się Władysław Zbyszewski, polski dowódca rosyjskiej korwety na Dalekim Wschodzie, który na wieść o wybuchu powstania zdezerterował i zaoferował swoje usługi Rządowi Narodowemu. Szybko sporządził plan działań. Chciał stworzyć flotę kaperską i nękać rosyjskie statki zaopatrzeniowe na Morzu Czarnym. Pokój zawarty po wojnie krymskiej zakazywał bowiem Rosji utrzymywania w tym rejonie okrętów wojennych. Bezpieczną przystanią dla polskich statków miały być porty zaprzyjaźnionej Turcji. Dalekosiężne zamierzenia Zbyszewskiego obejmowały wsparcie dla walczących z Rosjanami górali kaukaskich, podsycanie ruchu powstańczego na Ukrainie i nakłanianie do buntu marynarzy rosyjskich, wśród których panowały wówczas nastroje rewolucyjne.
Rząd Narodowy zaakceptował plan Zbyszewskiego. Okręt „Princess” pod nową nazwą „Kościuszko” wyruszył z Newcastle do Konstantynopola. Katastrofa nastąpiła, gdy rząd hiszpański uległ naciskom Rosji i skonfiskował „Kościuszkę” w Maladze, internując jego załogę. Nieugięty Zbyszewski nie załamał się i niewiele dzieliło go od pozyskania nowych statków we Włoszech. Było już jednak za późno.
Adam Tycner
Tekst pochodzi ze specjalnego wydania magazynu „PlusMinus”, wydanego we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.