„Krwi przelanej cześć”. Rzecz o roku 1863

Data publikacji: 15.01.2013
Średni czas czytania 48 minut
drukuj
Bunt, powstanie, rewolucja nie zawsze są wynikiem trudnego do zniesienia ucisku czy zniewolenia...

Bunt, powstanie, rewolucja nie zawsze są wynikiem trudnego do zniesienia ucisku czy zniewolenia. Czasami wybuchają, gdy system represji ulega złagodzeniu, warunki życia stają się znośniejsze, a zakres swobód pełniejszy. Wraz z następującą odwilżą wzrasta społeczna wrażliwość na problemy niezaspokojonych aspiracji, tłumionych pragnień, doznanych krzywd. Podnoszący się z kolan i puszczony w ruch żywioł społeczny wyraża wówczas pragnienie wyjścia z panującego wokół półmroku, przejścia w obszar jasno rysującej się na horyzoncie wolności. Horyzont ten wyznacza ostatecznie kierunek politycznych i społecznych inklinacji. Co więcej, pogłębiona świadomość panującego uciemiężenia na nowo kształtuje w tkance narodowej system nerwowy. On to, mimo odczuwalnego poluzowania kajdan, daje impuls do wstrząsu: najpierw marszu, potem biegu, wreszcie szaleńczego zrywu. Sprzężony mechanizm reakcji sprawia, że eksploduje pragnienie pełnego wyzwolenia, zrzucenia do cna jarzma. Sygnałem i początkiem wybuchu jest czyn zbrojny. Po nim wszystkie następne odruchy, scenariusze i rozwiązania są już tylko konsekwencją pierwszego kroku, który zyskuje lub traci siłę za sprawą towarzyszącej mu, nieprzewidywalnej wypadkowej szczęśliwych lub nieszczęśliwych zbiegów okoliczności i zdarzeń. Czy w takim porządku rzeczy eksplozję, wpisaną w ciąg spójnej sekwencji zachowań i reakcji społecznych, można powstrzymać, opanować, sprowadzić do poziomu niewypału? Jak w tym splocie zdarzeń ocenić powstanie styczniowe, najtragiczniejszy i najdłużej trwający polski zryw narodowowyzwoleńczy, którego geneza i przebieg odpowiadały wyznaczonemu schematowi.

Źródło: MWP

*

W drugiej połowie XIX w. „wiosna posewastopolska” przyniosła na ziemie polskie odwilż polityczną, czyli zelżenie ucisku narodowego. Śmierć cara Mikołaja I, określanego mianem „żandarma Europy” (1855), odejście z Warszawy znienawidzonego przez Polaków namiestnika Iwana Paskiewicza, który po stłumieniu powstania listopadowego symbolizował trwającą ćwierć wieku noc i ciszę cmentarną, zniesienie na Litwie i w Królestwie Polskim wprowadzonego w 1831 r. stanu wojennego, ogłoszenie amnestii dla polskich zesłańców politycznych, przywrócenie polskiego w charakterze i obsadzie szkolnictwa wyższego oraz administracji, zapowiedź kolejnych, liberalnych reform – wszystko to rozbudzało nadzieje na lepsze jutro, napawało optymizmem, inicjowało w umysłach rozruch rewolucji moralnej, przyjmującej postać powszechnej fraternizacji, eksponowania podeptanej godności i dumy narodowej. Powszechny entuzjazm nie osłabł nawet, gdy nowy car Aleksander II studził w Warszawie w maju 1856 r. zapał i oczekiwania Polaków, mówiąc: „Point de rêveries, messieurs…! („Żadnych marzeń, panowie! Szczęście Polaków zamyka się tylko w zupełnym zlaniu się z Rosją!”). Potęgujące się w dobie odwilży narodowe i polityczne ożywienie, obejmujące poza Królestwem Polskim także Kresy Wschodnie, znajdowało ujście w organizowanych na początku lat 60. XIX w. spontanicznych manifestacjach patriotycznych, jubileuszowych demonstracjach politycznych, wiecach religijno-narodowych. Z czasem przybrało postać zorganizowanej struktury, formę tajnej konspiracji zasilanej głównie przez polską młodzież. Pierwsze zalążki tych struktur powstały w Warszawie, Kijowie, Wilnie, a nawet w Petersburgu.

„Ostatni walczący powstaniec” – ksiądz Stanisław Brzóska»


Fot. Muzeum Narodowe

Podnietę do zrywu insurekcyjnego czerpano także z zewnątrz. Przykład narodu włoskiego, który dzięki korzystnej koniunkturze politycznej (słabość Austrii i przychylna postawa cesarza Francji Napoleona III) torował sobie drogę do odrodzenia i zjednoczenia narodowego, można było traktować jak polityczny instruktarz wybicia się na niepodległość. Polacy zapatrzeni w sukcesy Camillo Cavoura i Giuseppe Garibaldiego wierzyli, że po „sprawie włoskiej” przyjdzie w Europie czas i na „sprawę polską”. Walery Przyborowski obserwując proces podnoszenia się z kolan i pisząc o społecznych nastrojach tamtych lat, notował: „Przebiegał po całym państwie dreszcz tajemny, przypominający dreszcz niektórych zwierząt, zrzucających za siebie skórę”.

Czytaj też: Konrad T. Lewandowski  „Orzeł bielszy niż gołębica”»

Ze stanu moralnej rewolucji, narodowej wylinki, czaru konspiracji chciał jak najszybciej wyrwać społeczeństwo polskie naczelnik cywilny Królestwa Polskiego margrabia Aleksander Wielopolski. Być może dostrzegał, że rozbujane w gorączce patriotycznych uniesień nastroje polityczne znajdą finał w eksplozji. Pragnął zatem odwrócić bieg zdarzeń i doprowadzić, na przekór wszystkim, choćby w pojedynkę, do zawarcia karkołomnej, bo sprzecznej z ogólnymi nastrojami społecznymi ugody zniewolonej Polski z wszechwładną Rosją. Ten ambitny, wyniosły, gardzący opinią publiczną i z tych powodów działający w osamotnieniu polityk, kierując się zasadą, że „dla Polaków zawsze, z Polakami nigdy”, zamierzał kosztem rezygnacji z wygórowanych żądań (m.in. postulatu odbudowy Rzeczypospolitej w granicach z 1772 r.), wyjednać taki zakres swobód i ulg, który uznawał za wystarczający dla rozwoju rodzimej gospodarki i kultury oraz zaspokojenia narodowych aspiracji Polaków skazanych na żywot w granicach Cesarstwa Rosyjskiego. Pozostali, czyli prawie cały naród, myśleli i pragnęli inaczej. W oczach tej większości margrabia uchodził niemal za zdrajcę.


Fot. Muzeum Narodowe

Receptą Wielopolskiego na przerwanie szaleńczego biegu ku wolności, uchronienie kraju przed niepożądanym zrywem niepodległościowym miał być paraliż konspiracji zdominowanej przez obóz radykalnych działaczy (czerwonych). Akcję, która miała temu celowi służyć, planowano dokonać wraz z przeprowadzeniem na nowych zasadach (listy imienne) branki do wojska obejmującej około 12 tys. konspirującej młodzieży. W stolicy listę osób objętych poborem do wojska ustalał m.in. syn margrabiego Zygmunt Wielopolski pełniący wówczas urząd prezydenta Warszawy. Rozpoczęty w nocy z 14 na 15 stycznia 1863 r. pobór, zamiast sparaliżować ruch konspiracyjny i uchronić przed walką, przyspieszył tylko wybuch powstania. Jak na ironię przeciwnicy eksplozji, majstrując nad ładunkiem społecznych emocji, stali się pośrednio sprawcami wybuchu.

Zebrani 15 stycznia 1863 r. u księdza Karola Mikoszewskiego członkowie Komitetu Centralnego Narodowego, przekonani, iż chronią podziemne struktury przed paraliżem, wyznaczyli termin wybuchu insurekcji na noc z 22 na 23 stycznia. Dwa dni po tej decyzji ułożony przez poetkę Marię Ilnicką Manifest do narodu wzywał w imieniu władz powstańczych wszystkich Polaków „na pole walki już ostatniej, na pole chwały i zwycięstwa”. Manifest ogłaszał „wszystkich synów Polski bez różnicy wiary i rodu, pochodzenia i stanu wolnymi i równymi obywatelami kraju”, proklamował od dawna wyczekiwane przez mieszkańców wsi uwłaszczenie chłopów.


Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Sprowokowany i niekorzystny termin wszczęcia insurekcji (zima) rozpoczynał czas wojny partyzanckiej, bój nierówny, los żołnierski opłakany. Opłakany, gdyż organizacja powstańczych struktur wojskowych znajdowała się w powijakach. Pospiesznie wyznaczeni naczelnicy wojskowi (w województwie sandomierskim Marian Langiewicz, w podlaskim Walenty Lewandowski, w krakowskim Apolinary Kurkowski, w kaliskim Józef Grekowicz, w płockim Konrad Błaszczyński) dysponowali zaledwie kilkunastotysięczną, niewyszkoloną i nieprzygotowaną do walki grupą sprzysiężonych oraz niewielkimi zapasami kilku tysięcy sztuk broni palnej. W pierwszym rzucie do walk partyzanckich mogli wysłać najwyżej kilkanaście źle uzbrojonych oddziałów. Tej sile strona rosyjska przeciwstawiła regularną armię, blisko sto tysięcy dobrze uzbrojonych i gotowych do walki żołnierzy, rozlokowanych w około 140 miejscowościach i garnizonach Królestwa Polskiego.

W nocy z 22 na 23 stycznia przy udziale 6–7 tys. powstańców zaatakowano 17 garnizonów. W następnych dwóch dniach przeprowadzono jeszcze siedem takich akcji. Większość z nich zakończyła się niepowodzeniem. Bilans otwarcia był więcej niż skromny. Na miejsce zbiórek stawiła się zaledwie połowa spiskowców, z czego tylko część wzięła udział w walkach. Żadna z zaatakowanych załóg rosyjskich nie została całkowicie zniszczona, zadane straty zaś były niewielkie i porównywalne z poniesionymi. Nigdzie nie opanowano większego miasta. Warszawę, nad którą wisiała wyrażona jeszcze przez Mikołaja I groźba zbombardowania z murów Cytadeli, wyłączono z planów akcji zbrojnych. Atak na Płock, gdzie zamierzał ujawnić się rząd powstańczy, zakończył się niepowodzeniem. W województwie sandomierskim z ośmiu zaplanowanych przez Langiewicza uderzeń przeprowadzono tylko trzy, i to z połowicznym sukcesem (Suchedniów, Bodzentyn, Jedlnia). Na Podlasiu szturmowano 10 miejscowości. Powodzeniem zakończyły się ataki na Kodeń, Łomazy, Suraż (gubernia grodzieńska). Z Łukowa i Radzynia po początkowych sukcesach powstańcy musieli się wycofać. Działające w tym regionie oddziały powstańcze (m.in. Teofila Lewandowskiego i ks. Stanisława Brzóski) kontrolowały ważne węzły komunikacyjne (kolej petersburską i szosę brzeską), przecinając tym samym łączność Warszawy z Cesarstwem. W dwóch województwach Królestwa Polskiego – kaliskim i krakowskim (kieleckim) – choć zebrały się oddziały powstańcze, to jednak nie doszło do żadnych wystąpień. W Augustowskiem z powodu fałszywego rozkazu zebrane oddziały rozeszły się do domów.

Mimo niekorzystnych dysproporcji sił, braku koordynacji działań, fatalnego przygotowania i uzbrojenia, ograniczonego zasięgu działań zbrojnych i w sumie nieudanego początku powstanie przetrwało. Dowództwo rosyjskie, nie znając skali ruchu, mając przerwaną łączność telegraficzną i kolejową z Petersburgiem, zarządziło koncentrację sił, co oznaczało ograniczenie liczby garnizonów ze 140 do kilkudziesięciu oraz zawężenie kontrolowanego obszaru. W 14 miastach powiatowych na 39 w ogóle nie było wojsk rosyjskich. Powstańcy zyskali czas i miejsce na przeprowadzenie konsolidacji sił oraz formowanie własnych oddziałów. Silniejsze zgrupowania powstańcze powstały w rejonie Wąchocka (Marian Langiewicz), Ojcowa (Apolinary Kurowski), Kazimierza nad Wisłą (Antoni Zdanowicz), Białej Podlaskiej (Roman Rogiński), Węgrowa (Jan Matliński „Sokół”). W Lubelskiem wzmacniał swe oddziały Teofil Lewandowski, na Mazowszu siły koncentrował Antoni Jeziorański, zaś w rejonie Płocka rozproszonych powstańców zbierał Zygmunt Padlewski. Nadal brak było centralnego kierownictwa. Tej sytuacji nie zmieniła trwająca tydzień obecność dyktatora Ludwika Mierosławskiego, który po dwóch nieudanych potyczkach opuścił 24 lutego 1863 r. Królestwo Polskie.

Po przeprowadzeniu koncentracji wojska rosyjskie przystąpiły do działań ofensywnych. Przeciwko powstańcom ruszyły kolumny, które w połowie lutego rozproszyły główne skupiska oddziałów partyzanckich. Wojska rosyjskie odzyskały kontrolę nad linią kolejową i telegraficzną. Na Podlasiu pod Węgrowem (3 II) i pod Siemiatyczami (7 II) rozproszono kilkutysięczne siły Jana Matlińskiego i Romana Rogińskiego. W Sandomierskiem Rosjanie rozbili pod Wąchockiem oddziały Langiewicza (1–3 II). W Krakowskiem oddziały Apolinarego Kurowskiego – po opanowaniu Sosnowca i nieudanym ataku na Miechów (17 II) – poszły w rozsypkę. Podobny los spotkał oddziały Józefa Dworzaczka (powiat łęczycki), Mikołaja Neczaja (powiat hrubieszowski), Kazimierza Bohdanowicza (powiat chełmski). Pasmo niepowodzeń wskazywało na to, że ruch zbrojny bez kierownictwa, sprawnej organizacji i broni rychło upadnie.

Niechybną klęskę oddalił akces do powstania obozu umiarkowanych działaczy, tzw. białych. Nastąpiło to pod wpływem zmieniającej się sytuacji międzynarodowej w Europie. Zbliżenie prusko-rosyjskie (8 lutego 1863 r. gen. Gustav von Alvensleben podpisał w Petersburgu konwencję o ścisłej współpracy polityczno-wojskowej obu państw) doprowadziło do reorientacji polityki Napoleona III, który gotów był w sprawie polskiej wszcząć akcje dyplomatyczne. Plany Napoleona III wymagały utrzymania Królestwa w stanie wojny. Wyrażone pod adresem Polaków wezwanie Napoleona III „durez!” (trwajcie!), obóz białych odebrał jako potrzebę kontynuowania i ożywienia akcji zbrojnych. Przy wysiłku białych w powstanie zaangażowano nowe środki finansowe, zapasy materialne i zasoby ludzkie. Ruszyła pomoc i wsparcie zza kordonu. Cel ożywienia i „trwania” postawiono nowemu dyktatorowi powstania gen. Marianowi Langiewiczowi, który jako jeden z niewielu dowódców potrafił po rozbiciu swoich oddziałów ponownie zebrać ludzi i przez kilka tygodni utrzymać się w polu mimo strat poniesionych w bitwie pod Małogoszczą (23 II). Oczekiwaniom jednak Langiewicz nie sprostał, gdyż po kilku tygodniach jego dyktaturę przerwała klęska pod Grochowiskami (17 (III).

Po upadku Langiewicza naczelną władzę w kraju przejął ponownie złożony z cywilów Komitet Centralny w Warszawie, przekształcony 10 maja 1863 r. w Rząd Narodowy. W wydanej na tę okoliczność odezwie Rząd Narodowy podkreślał łączność Królestwa Polskiego z Litwą i Rusią. Uznał je „za części zupełnie równe z Koroną i wespół z nią jedną państwową całość Polski stanowiące”. Litwinom i Rusinom przyznawano prawo do „najrozleglejszego rozwoju narodowości ich i języka”. Jedność trzech części przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, o jaką po raz ostatni walczyli polscy powstańcy, symbolicznie manifestowała nowa pieczęć Rządu Narodowego. Wyobrażała ona na trójdzielnej tarczy zwieńczonej koroną trzy herby: Orła, Pogoni i Michała Archanioła (dawny herb województwa kijowskiego). Moc i przesłanie pieczęci były ogromne, posłuszeństwo wobec kryjącego się za nią anonimowego Rządu Narodowego bezprzykładne. Przez długie miesiące odciśnięty na rozkazach, meldunkach, pokwitowaniach i dokumentach wizerunek Orła, Pogoni i Michała Archanioła był dla dowódców, powstańców, a nawet władz rosyjskich namacalnym świadectwem istnienia rządu powstańczego, dowodem sprawnego funkcjonowania państwa podziemnego.

Wyrażoną w pieczęci spójność i jedność historycznych ziem polskich podkreślił czyn zbrojny. Wszak przelana krew miała wyznaczyć granice państwa polskiego. Trwające od kilku miesięcy w Królestwie Polskim powstanie wiosną 1863 r. objęło Ziemie Zabrane. Władze powstańcze kierowane w Wilnie przez Konstantego Kalinowskiego ogłosiły się Prowincjonalnym Rządem Tymczasowym na Litwie i Białorusi. Powielając nadesłane z Warszawy dekrety uwłaszczeniowe, wezwały kraj do powstania. Akcję zbrojną na Litwie zainicjowały m.in. oddziały partyzanckie naczelników wojskowych Ludwika Narbutta (powiat lidzki), Kleta Korewy (powiat trocki) oraz byłego studenta uniwersytetu kijowskiego Feliksa Wysłoucha. Podobnie jak w 1831 r., powstanie poparli chłopi litewscy ze Żmudzi i Auksztoty (Litwy właściwej), gdzie wojna przybrała charakter ludowy. W agitacji patriotycznej ludu na Żmudzi bardzo zasłużył się ksiądz Antoni Mackiewicz, który stoczył około 20 bitew i potyczek. Sporą liczbę chłopów wciągnęli do swoich oddziałów Bolesław Kołyszko oraz Onufry Duchiński.

Działania partyzanckie na Litwie najdłużej utrzymywały się w rejonie Lidy (Narbutt), Trok (Wysłouch) i Sokółki (Duchiński). Jednak największe zgrupowanie sił powstańczych utworzył wychowanek Akademii Sztabu Generalnego w Petersburgu Zygmunt Sierakowski „Dołęga”. W kwietniu 1863 r. w północnej Żmudzi zgromadził około 2–3 tys. ludzi uzbrojonych w broń myśliwską i kosy. Przez kilka tygodni okupował kilka powiatów, czekając na dostawę broni i ochotników, jaka z Londynu na parowcu „Ward Jackson” wyruszyła w kierunku Litwy. Internowanie statku w porcie Malmö przekreśliło te plany. Sierakowski skazany na własne siły podjął zamiar przebicia się do Kurlandii. Pod Medejkami w pobliżu Birż stoczył krwawą trzydniową bitwę (7–9 V). Pojmanego, ciężko rannego Sierakowskiego skazano w Wilnie na karę śmierci przez powieszenie. Rozbicie oddziału Sierakowskiego przyczyniło się do załamania powstania na Litwie, choć walki powstańcze trwały tam do końca 1863 r. Jednym z ostatnich powstańców był schwytany 17 grudnia 1863 r. we wsi Wilki ks. Antoni Mackiewicz. Tydzień później w Wigilię Bożego Narodzenia z rozkazu Michaiła Murawiowa wykonano na nim w Kownie karę śmierci przez powieszenie. W lutym 1864 r. schwytano i stracono pełnomocnika Rządu Narodowego na Litwie Konstantego Kalinowskiego.

Mniejszy zasięg powstanie przybrało na Ukrainie, gdzie organizacją spiskową (Wydziałem Prowincjonalnym na Rusi) kierował gen. Edmund Różycki. Powstanie na „Rusi” wybuchło 8/9 maja, a w wystąpieniach zbrojnych wzięło udział kilka oddziałów partyzanckich, w tym grupa kilkudziesięciu studentów, którzy ze Złotą Hramotą (ukraińską wersją Manifestu władz powstańczych) w ręku, w imię zbratania się z ludem ukraińskim, agitowali chłopów. Inicjatywa młodzieży studenckiej skończyła się tragicznie. Studenci-powstańcy napadnięci we wsi Sołowijówce w powiecie radomyskim przez tłum ukraińskich chłopów (9 V), przy stawianiu oporu zostali rozbici (12 powstańców zginęło, a dziewięciu ciężko rannych wydano władzom carskim). Przy udziale chłopów wojska rosyjskie rozbiły także w ciągu tygodnia pozostałe oddziały zbrojne, które z Kijowa wyruszyły w pole. Jedynym rejonem, gdzie walki partyzanckie trwały dłużej, był Wołyń. Tu Edmund Różycki, dowodząc kilkusetosobowym oddziałem, głównie jazdą, potrafił w rejonie Lubaru i Połonnego utrzymać się przez kilka tygodni. Osamotniony w walkach, nie doczekawszy się pomocy zbrojnej z Galicji, okrążony przez wojska rosyjskie, podjął udaną próbę przebicia się pod Salichą do Galicji (26 V), gdzie złożył broń przed Austriakami.

Pomimo upadku powstania na Rusi, rozbicia głównych sił powstańczych na Litwie oraz ogromnego wzrostu garnizonów rosyjskich w Królestwie Polskim szczytowy punkt powstania przypadł na połowę 1863 r. Stoczono wówczas w Królestwie Polskim i na Litwie około 300 potyczek. W wielu z nich powstańcy odnieśli zwycięstwa. Do 11 czerwca dzielnie stawiał opór wojskom rosyjskim naczelnik powstańczy województwa sandomierskiego Dionizy Czachowski, walczący pod Stefankowem (22 IV), Jeziorkami (4 V), Białobrzegiem (29 V), w Bukownej (6 VI) i pod Rusinowem (8 VI). Rozbity pod Ratajami rozproszył oddział i udał się do Krakowa, by w październiku ponownie wkroczyć do Królestwa. Zginął 6 listopada pod Krempą k. Solca nad Wisłą. Podobny los spotkał Marcina Borelowskiego „Lelewela”, który walcząc w Lubelskiem i na Podlasiu, został rozbity pod Różą (26 VI). Gdy ponownie wrócił na pole walki, nie miał już tyle szczęścia i zginął w potyczce pod Batorzem (6 IX). Do końca czerwca ze zmiennym szczęściem toczył potyczki liczący prawie 1700 ludzi oddział Józefa Oxińskiego walczący w Kaliskiem. Na Kurpiach w miesiącach letnich najbardziej aktywna była partia Józefa Trąmpczyńskiego. Przez trzy dni (27–29 czerwca) pod Drążdżewem Trąmpczyński odpierał ataki Rosjan, lecz w następnej potyczce, 16 lipca zginął. Na Kujawach partyzantką kierował Edmund Callier (zwycięstwo pod Ignacewem – 9 VI i przegrana pod Kleczewem 9–10 VI). W Augustowskiem oddział Konstantego Ramotowskiego „Wawera” zwyciężył pod Gruszkami, lecz przegrał w starciu pod Krasnem (28–29 VI). Podobny los spotkał partię Ludwika Żychlińskiego w Opoczyńskiem, która odniosła zwycięstwo koło wsi Ossa (10 VII), by następnie doznać klęski pod Brenicą (14 VII). Choć Żychliński nadal trwał na polu walki, to jednak pod koniec listopada dostał się do niewoli rosyjskiej i został zesłany na Syberię.

Latem 1863 r. duże sukcesy odnosili Kajetan Cieszkowski „Ćwiek” i Zygmunt Chmieleński. Cieszkowski organizując oddziały partyzanckie, składające się w większości z chłopów („ćwieków”), stoczył w ciągu miesiąca (5 VIII – 6 IX) dziewięć bitew w Lubelskiem i Sandomierskiem, z czego cztery, pod Depułtyczami, Kowalą, Klikawką i Panasówką były zwycięskie. Od dwóch sukcesów pod Janowem i Rudnikami (6 i 28 VII) rozpoczął kampanię wojenną w województwie krakowskim Z. Chmieleński. Z powodzeniem trwał na polu walki do późnej jesieni, obejmując następnie szefostwo sztabu w oddziałach gen. Józefa Hauke „Bosaka”. Udział Chmieleńskiego w powstaniu przerwała dopiero klęska pod Bodzechowem (16 XII), kiedy to ranny dostał się do niewoli i tydzień później został stracony w Radomiu.

Jednak największe zasługi na polu organizacyjnym i wojskowym odnieśli Edmund Taczanowski i Michał Heydenreich „Kruk”. Taczanowski zorganizował, głównie z ochotników wielkopolskich, brygadę jazdy złożoną z jednolicie umundurowanych dwóch pułków kawalerii po 422 ludzi. Na czele oddziału kawalerii przemieszczał się w różne rejony województwa kaliskiego do końca sierpnia, wymykając się wojskom rosyjskim. Wobec szeroko zakrojonej obławy podjął 29 sierpnia zamiar przedostania się w Sandomierskie i z siłami około 3 tys. ludzi stoczył bitwę pod Kruszyną, która zakończyła się rozsypką jego wojsk. Sam dowódca udał się na emigrację, najpierw do Francji, a następnie do Turcji. Do Wielkopolski wrócił w 1866 r. W Lubelskiem i na Podlasiu toczył boje były absolwent petersburskiej Akademii Sztabu Generalnego i współpracownik Zygmunta Sierakowskiego – Michał Heydenreich „Kruk”, zwycięzca spod Chruśliny (4 VII). Miesiąc później z liczbą już 3 tys. ludzi przeprowadził pod Żyrzynem udany atak na 500-osobowy konwój eskortujący kasę rządową z Warszawy do Lublina, zagarniając około 200 tys. rubli (8 VIII). Pasmo sukcesów „Kruka” przerwała bitwa z dwukrotnie silniejszym nieprzyjacielem pod Fajsławicami (24 VIII). Z liczącego 1700 osób oddziału zabitych lub rannych zostało 320 powstańców, a 650 dostało się do niewoli.

Wsparta przez białych „demonstracja zbrojna”, mimo okazanej ofiarności społeczeństwa, nasilonych w okresie letnim akcji zbrojnych, zaangażowania środków finansowych oraz sukcesów odnoszonych przez niektóre oddziały, wiodła donikąd. Kosztowała coraz więcej ofiar, a tymczasem rachuby na ustępstwa ze strony Rosji oraz zbrojną interwencję mocarstw zawiodły. W Królestwie Polskim namiestnik Fiodor Berg, a na Litwie generał-gubernator Michał Murawiow sięgali po coraz drastyczniejsze środki represji. Pojmanych powstańców wieszano, zsyłano na Syberię, a na sąsiadów i przypadkowych świadków antyrządowych wystąpień nakładano grzywny i kontrybucje. Władze powstańcze były bezradne wobec polityki terroru i zbiorowej odpowiedzialności. Wraz z nasilającą się falą carskiego terroru wygasała w społeczeństwie wola trwania w zbrojnym oporze. Pogłębiała się przy tym niekorzystna dla powstańców dysproporcja sił. W grudniu 1863 r. stan liczebny armii rosyjskiej w Królestwie Polskim i Ziemiach Zabranych (Litwa Białoruś, Ukraina) przekroczył 400 tysięcy, co oznaczało, że na jednego czynnego w polu powstańca przypadało czterdziestu i więcej żołnierzy wroga. Z ruchu stopniowo wycofywali się aktywni jego uczestnicy. Słabła tak ważna dla powstania pomoc udzielana z zewnątrz.

W atmosferze przygnębienia, malejących szans na odniesienie jakiegokolwiek sukcesu, kurczenia się zaplecza społecznego oraz w warunkach druzgocącej przewagi wojsk rosyjskich władzę nad powstaniem przejął Romuald Traugutt. Ostatni przywódca powstańczego Rządu Narodowego, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, był zawodowym oficerem. Podobnie jak wielu innych generałów powstańczych (Z. Sierakowski, E. Różycki, M. Heydenreich) do walk zaciągnął się, zrzucając uprzednio mundur armii rosyjskiej. Gdy wybuchło powstanie, nie należał do żadnej organizacji konspiracyjnej. Sytuację w kraju oceniał okiem wojskowego fachowca znającego doskonale stan i możliwości armii rosyjskiej. Powstańcom nie dawał żadnych szans na odniesienie zwycięstwa. A jednak w kwietniu 1863 r., nie bez oporu, a przynajmniej obaw, zgłosił ostatecznie swój akces do powstania. Jak później wyznał na śledztwie, wstąpił do powstania, gdyż czuł się Polakiem i za swoją powinność uznał „nieoszczędzanie siebie tam, gdzie inni wszystko poświęcali”. Przejmując dowództwo nad oddziałem walczącym w powiecie kobryńskim i pińskim, stoczył kilka udanych potyczek. Gdy dowodzony przez niego oddział został rozbity, opuścił Polesie i w lipcu 1863 r. przybył do Warszawy. Tu z nominacji Wydziału Wojny Rządu Narodowego otrzymał stopień generała oraz funkcję pełnomocnika wojskowego na Galicję Wschodnią i Zachodnią. W połowie sierpnia 1863 r. udał się z misją zagraniczną. We Lwowie z gen. Edmundem Różyckim rozważał plany zorganizowania nowej wyprawy na Ruś. W Paryżu, w centrum życia polskiej emigracji, spotkał się m.in. z Władysławem Czartoryskim, Hieronimem Bonaparte, synowcem Napoleona III, i Edmondem Drouyn de Lhuys, francuskim ministrem spraw zagranicznych. Z odbytych rozmów wyniósł przekonanie, że wiosną 1864 r. może dojść do wybuchu wojny europejskiej. Kontynuacja powstania mogła mieć zatem jakiś sens. Należało przetrzymać kolejną zimę.

Powracając do kraju, Traugutt przeprowadził w Krakowie inspekcję tamtejszej organizacji powstańczej. Na naradzie przebywających w Galicji dowódców powstańczych z udziałem gen. M. Heydenreicha, gen. E. Różyckiego, dyrektora Polskiej Szkoły Wojskowej w Cuneo, Aleksandra Waligórskiego, dowódcy sił zbrojnych województwa lubelskiego, oraz gen. Józefa Hauke „Bosaka”, naczelnika wojskowego województwa krakowskiego i sandomierskiego, przyjęto plan zintensyfikowania działań partyzanckich oraz odciągnięcia wojsk rosyjskich od granicy z Galicją. Miało to pozwolić na wkroczenie do Królestwa Polskiego nowych oddziałów powstańczych. W dalszej perspektywie pod koniec zimy planowano zwołać pospolite ruszenie i przystąpić do masowej akcji zbrojnej.

Kiedy 10 października 1863 r. Traugutt przybył do Warszawy, dotychczasowe władze powstańcze z ulgą przekazały mu kierownictwo. W rozmowie z Adamem Asnykiem, Piotrem Kobylańskim i Józefem Narzymskim oznajmił, że przestają tworzyć Rząd Narodowy. W przeciwieństwie do dotychczasowej praktyki, nikogo do nowego Rządu nie powołał. Oznaczało to jednoosobowe kierownictwo, dyktaturę. Dyktatorem nigdy się nie ogłosił, choć tak tytułowali go bliscy współpracownicy.

Nakładem ogromnego wysiłku Traugutt podjął próbę ratowania zamierającego powstania. Od podstaw stworzył rozwiązane struktury konspiracyjnej organizacji miejskiej w Warszawie. Na wzór Warszawy zreorganizował terenowe struktury władz powstańczych, uporządkował organizację podziemnej poczty, systemu podatkowego. W połowie grudnia 1863 r. zarządził ujednolicenie organizacji powstańczych sił zbrojnych. Każde województwo miało wystawić dywizję, składającą się z trzech pułków piechoty i jednego jazdy (w założeniu 6500 ludzi). Połączone dywizje miały tworzyć pięć korpusów. Tylko drugi korpus „Bosaka” był w miarę kompletny. Pozostałe traktowano jako formacje kadrowe, które z czasem będą uzupełnione żołnierzami z pospolitego ruszenia i ochotnikami przybywającymi zza kordonu. Dowództwo nad I Korpusem (Lubelskie i Podlaskie) przejął gen. M. Heydenreich („Kruk”). Korpusem II (Sandomierskie, Krakowskie, Kaliskie) dowodził gen. J. Hauke („Bosak”). Dowództwo nad Korpusem III (Augustowskie) przejął były członek Litewskiego Komitetu Prowincjonalnego Jan Koziełł-Poklewski („Jakub Skała”). Bez obsady pozostał Korpus IV (Mazowieckie i Płockie) oraz Korpus V obejmujący Litwę.

Plan Traugutta, choć w założeniach racjonalny, przyszedł zbyt późno, by zmienić sytuację powstania. Osamotniony „Bosak”, choć odnosił jeszcze sukcesy – 14 listopada 1863 r. stoczył udaną potyczkę pod Opatowem, a 17 stycznia 1864 r. pod Iłżą – skazany był jednak na porażkę. Zaplanowana przez dowództwo rosyjskie szeroka obława na siły II Korpusu zakończyła się osaczeniem oddziałów powstańczych. Ostatnia z wielkich bitew powstania styczniowego – atak na Opatów (21 II 1864), zakończony porażką, oznaczała załamanie się partyzantki. Co gorsze, kilka dni po bitwie opatowskiej proklamowany został w Galicji stan oblężenia (29 II). Podjęta przez władze austriackie decyzja przetrąciła aktywność działającej za kordonem powstańczej organizacji konspiracyjnej, którą miały od tej pory ścigać sądy wojenne. Formowanym w Galicji oddziałom partyzanckim nakazano złożenie broni oraz przekazanie zapasów wojskowych i ekwipunku. Zmarnowano w ten sposób ogromne zasoby i rezerwy. Represje i aresztowania dotknęły członków tajnej organizacji oraz byłych i niedoszłych uczestników powstania.

Niekorzystna dla Rządu Narodowego zmiana polityki władz austriackich wynikała ze zbliżenia się Austrii do Prus, a pośrednio także do Rosji. Dokonało się to na tle konfliktu Prus z Danią o sporne tereny Szlezwiku i Holsztyna, do którego sprytnie wciągnął Austrię premier Prus Otto von Bismarck. Rząd Traugutta pozbawiono ważnej w strukturze wojskowej i politycznej bazy, jaką dla powstania w Królestwie stanowiła Galicja. Powstanie straciło także zaplecze w zaborze pruskim, gdzie miejscowe władze udaremniły organizację szykowanych na wiosnę wypraw zbrojnych.

Odnowieniu działań powstańczych, a szczególnie zorganizowaniu pospolitego ruszenia przeszkodziło wreszcie podpisanie 2 marca 1864 r. przez cara Aleksandra II czterech ukazów dotyczących sprawy włościańskiej. Carskie reformy uwłaszczeniowe skutecznie odciągnęły ludność wiejską od powstania, gdyż dawały chłopom wszystko to, co obiecywał im w Manifeście z 22 stycznia 1863 r. Rząd Narodowy. Na przełomie lutego i marca 1864 r. Traugutt stracił najważniejsze atuty mogące przesądzić o wznowieniu działań partyzanckich. Bitwa opatowska (21 II) zakończona rozbiciem II Korpusu „Bosaka” załamała w Królestwie Polskim działania partyzanckie, wprowadzony w Galicji stan oblężenia (29 II) przekreślił nadzieję na pomoc zza kordonu, a podpisane 2 marca ukazy uwłaszczeniowe ostatecznie zniechęciły masy chłopskie do powstania.

Skazanego na klęskę Traugutta, który do końca starał się kierować upadającym powstaniem, aresztowano w nocy z 10 na 11 kwietnia 1864 r. Rozpoczęty wkrótce proces „członków Rządu Narodowego” objął kilkadziesiąt osób, spośród których dwudziestu trzech postawiono przed sądem polowym obradującym zaocznie w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Podpisany przez namiestnika Berga wyrok skazywał ostatniego dyktatora powstania oraz czterech jego współpracowników: Rafała Krajewskiego, Romana Żulińskiego, Józefa Toczyńskiego i Jana Jeziorańskiego na karę śmierci przez powieszenie. Wyrok wykonano na stokach Cytadeli 5 sierpnia 1864 r.

Wraz ze śmiercią Traugutta zamarła działalność władz powstańczych. W stolicy dyscyplinę powstańczą starał się utrzymać naczelnik miasta Warszawy – Aleksander Waszkowski, który po rozbiciu organizacji warszawskiej nadal wydawał odezwy. Uwięziony 19 grudnia 1864 r. został, podobnie jak Traugutt, skazany przez sąd wojenny na karę śmierci. Wykonany 17 lutego 1865 r. wyrok na Waszkowskim był ostatnią w Warszawie publiczną egzekucją. W różnych częściach Królestwa Polskiego skrywały się jeszcze po lasach słabe kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowe partie powstańców i żandarmerii narodowej, złożone głównie z chłopów, dla których nie było już odwrotu. W okolicach Łukowa do końca października 1864 r. walczył oddział naczelnego kapelana i generała armii powstańczej księdza Stanisława Brzóski. Nie mogło to jednak już w niczym odmienić losów powstania. Ks. Brzóska, „ostatni powstaniec styczniowy”, korzystając z pomocy chłopów przetrwał trzecią zimę walk partyzanckich, lecz schwytany pod koniec kwietnia 1865 r. skazany został na karę śmierci i podobnie jak setki innych powstańców, stracił życie na szubienicy (Sokołów Podlaski, 23 V 1865).

**

Osąd genezy, przebiegu i skutków powstania styczniowego jest jednoznaczny. Pozbawione odpowiedniego przygotowania, broni i regularnej armii w wymiarze militarnym, politycznym, materialnym i moralnym zakończyło się klęską tym boleśniejszą, że skala zaangażowania społecznego była ogromna. Stoczono ponad 1200 bitew i potyczek, z czego 956 miało miejsce w Królestwie, 237 na Litwie i 35 na Rusi. Przez szeregi powstańcze przewinęło się około 100 tys. osób. Powstanie pochłonęło blisko 20 tys. ofiar, w tym prawie 1000 powstańców zawisło na szubienicach. Drugie tyle (ok. 35–40 tys.) zostało pognanych na katorgę i osiedlenie w głąb Rosji, skąd połowa nigdy już do kraju nie wróciła. Inni, około 10 tys. osób, musieli wybrać emigrację. Zabici, represjonowani oraz wychodźcy polityczni tworzyli jeden z najcenniejszych elementów tkanki narodowej. Kraj stracił zatem znaczną część przodujących elit, których nie sposób było w najbliższych dziesięcioleciach ani zastąpić, ani odtworzyć. Poszły za tym ogromne straty materialne, niepowetowane ubytki dziedzictwa kulturowego i duchowego. Zryw niepodległościowy spotęgował antypolskie akcje odwetowe władz rosyjskich, a wraz z klęską powstania kwestia polska na kilka dziesięcioleci przestała być problemem międzynarodowym. Wszczęte po powstaniu represje zapoczątkowały długofalową i wielowymiarową walkę z szeroko rozumianą polskością, którą najsilniej zwalczano na Litwie i w Królestwie. Jej celem było gospodarcze, polityczne, kulturalne, a także demograficzne osłabienie i być może zniszczenie polskiego żywiołu poddanego brutalnej rusyfikacji. Z tej perspektywy w ocenie niektórych historyków rok 1863 był etapem niemal całkowitej narodowej degradacji. Sąd to jednostronny, bo przecież dynamika modernizacji społeczeństwa stającego się narodem, postępu gospodarczego, przemian kulturowych, wzrostu demograficznego, procesów urbanizacyjnych, świadomości narodowej po 1863 r. była największa. Tak widział to m.in. Józef Piłsudski, który zaliczając siebie do pokolenia pogrobowców powstania („My wszyscy pogrobowcy powstania”), nie miał wątpliwości, że „ma progu nowoczesnego życia społecznego stoją wydarzenia 1863 r.”. W tym rozumieniu całe powstanie, łącznie z jego klęską, było szczeblem, być może tym najtrudniejszym, po którym naród polski wspinał się ku lepszej przyszłości.

Rok 1863, upadek powstania, doznane upokorzenia, krzywdy, skala represji, burząc wewnętrzny spokój i targając sumieniem narodu, skłaniały do różnych refleksji. Jak zawsze przy historycznych podsumowaniach, dziejowych rozliczeniach linie podziałów najwyraźniej przebiegają między pesymistami i optymistami, realistami i idealistami, pragmatykami i romantykami. Natura ludzkich usposobień najczęściej też różnicowała charakter społecznych i politycznych osądów powstania styczniowego. Nic też dziwnego, że Paweł Popiel, czołowy konserwatysta krakowski, zwolennik polityki ugody i lojalizmu, w 1864 r., a więc gdy powstanie jeszcze dogorywało, wysunął jedno z najcięższych oskarżeń: „Niech przed Bogiem, krajem i potomnością odpowiedzą lekkomyślni sprawcy tych nieszczęść. Niech spadnie na ich sumienie krew najzacniejszej polskiej młodzieży, łzy tylu ojców i matek w Królestwie, a głównie na Litwie i Ukrainie, niech odpowiedzą za wykorzenienie żywiołu polskiego, utwierdzenie schizmy [prawosławia], upokorzenie Kościoła katolickiego, zepsucie karności kościelnej w naszym duchowieństwie, bo próżno na samego nieprzyjaciela składać odpowiedzialność, spada ona na tych, co z obcego natchnienia i dla obcych w część celów wywołali walkę nierówną bez przygotowania broni, dowódców, sprzymierzeńców”.

To oskarżenie, wypływające z ust serwilisty, odpierali zwolennicy irredenty. W pierwszej kolejności zaprotestowali sami uczestnicy walk. Generał Hauke „Bosak” zaraz po doznanej klęsce w lipcu 1864 r. stwierdził, że powstanie nie poszło na marne, gdyż zwycięzcami jego okazał się naród polski wzmocniony o rzeszę pięciu milionów uwłaszczonych chłopów. „Teraz już Polska, Ojczyzna nasza, nigdy nie zginie! – Teraz – są Polacy! Nowych 5 milionów! A więc Polska jest i będzie”. W latach następnych do tradycji i wartości powstańczych zaczęły odwoływać się wszystkie środowiska, dla których idea niepodległego państwa była ciągle żywa. Snując wizje i plany odrodzenia Polski, w sposób naturalny nawiązywali do ostatniego zrywu niepodległościowego. Wartości i tradycja wyniesione z powstania styczniowego, zamykającego epokę romantycznej i bohaterskiej walki „Za naszą i waszą wolność”, odegrały zatem istotną rolę w odrodzeniu się myśli niepodległościowej. Były fundamentem odzyskującej wolność w 1918 r. niepodległej Polski. Świadczą o tym żywe odniesienia i rozrachunki z powstaniem, jakie w ciągu wielu dziesięcioleci dokonywały przeciwstawne sobie ugrupowania i środowiska polityczne: socjaliści, demokraci, narodowcy, ludowcy. Powstanie odcisnęło piętno na życiu narodowym i polskiej myśli politycznej przełomu XIX i XX wieku, głęboko utkwiło w świadomości narodowej, wyznaczyło bieg refleksji, przekazało narosłe i wykształcone po latach mity, symbole, desygnaty.

Obraz powstania, jego retrospekcje, ocena i pamięć o nim zmieniały się nieustannie. Największą dynamikę tych zmian wyznaczał dystans emocjonalny i czasowy. Bo przecież dla niektórych pamięć o powstaniu zanikała niemal tak szybko, jak wsiąkała krew przelana przez powstańców na polach bitew i stokach Cytadeli. Dla innych pamiątka powstania była przez całe dziesięciolecia żywa, skrzętnie pielęgnowana, dyktowała wręcz przyszłość, stanowiła podnietę, testamentowe odwołanie, gdy trzeba było wybrać lub odnowić drogowskazy narodowych dążeń. Polska literatura, malarstwo, teatr, kultura przygarnęły tematykę powstania na różne sposoby. Trawiąc jego realia, spuściznę i mity, przekazały ponownie do odbioru społecznego jego wartości i znaczenie, przybliżyły zarówno wzniosłe, jak i tragiczne momenty. Z tego materiału udało się częściowo zbudować bynajmniej nie jednorodną, lecz, co ważne, wspólną pamięć, która ma to do siebie, że w wymiarze narodowym konsoliduje, wzmacnia, daje punkt odniesienia, ogniskuje myśli i czyny. Wyrastające z pamięci o ludziach, miejscach i wydarzeniach z lat 1863–1864 poczucie obowiązku solidarnego współdziałania, ofiarności na rzecz dobra narodu i państwa polskiego było też zrodzonym z klęski zwycięstwem. Bo przecież w klęsce zawierają się elementy przyszłego zwycięstwa, tak samo jak w zwycięstwie kryją się już zarodki przyszłej klęski. Doskonale ujął to żyjący w osamotnieniu na emigracji, lecz duchowo związany z pokoleniem powstańców 1863 r. Cyprian Kamil Norwid, który umierając w dwudziestą rocznicę powstania styczniowego, napisał: „Upadek, który pozostawia po sobie następstwa żywotne, jest zwycięstwem”.

Straconym i poległym ojcom żywotnych następstw oddajmy dziś hołd.

„Krwi przelanej cześć”.

 

 

 

 

Prof. Stanisław Wiech (UJK)