Kultura dostępna: "Kobieta na dachu" w kinach Helios 07.09
"Kobieta na dachu" - recenzja Łukasza Maciejewskiego
„Kobieta na dachu” być może najpełniejszy jak dotąd film w dorobku Anny Jadowskiej. Feminizm nieinwazyjny, raczej pochylenie się nad kobiecością bez wieku. Wsłuchiwanie w rytm codzienności, w zrywy niecodzienności. Bohaterka Jadowskiej decyduje się na gest, na który tysiące (miliony?) kobiet miałyby w pewnym momencie ochotę, ale nie zrobią tego, tkwiąc w nienajlepszych związkach, nienajciekawszym życiu, zawieszone w status quo. A chodzi o to, żeby tę stagnację przełamywać. Czynem lub myślą chociaż. Jadowska, w znakomicie zagranym, zainscenizowanym i wymyślonym filmie, pokazuje że można żyć po swojemu, i że nigdy nie jest na to za późno.
Gwiazdą filmu jest Dorota Pomykała. To wielka rola. Jej Mira jest zamknięta, małomówna, skrajnie introwertyczna, kompletnie nie radzi sobie z życiem, zmaga z depresją, nie miała w życiu zbyt wiele szczęścia, a przynajmniej tak się jej zdaje. Żeby jednak tak wspaniale (wybitnie) zagrać Mirkę, trzeba chociaż trochę nią być, albo doskonale ją wyczuć, zrozumieć: przejąć cichość bohaterki, jej nieufność, rozpacz która nie krzyczy, rozpacz, która kwili jak niemowlę. Taka jest Mirka, tak zagrała ją Dorota Pomykała.
Operatorka, Ita Zbroniec-Zajt, fotografuje aktorkę tak, że twarz, rozjaśniona twarz Doroty Pomykały, wydaje się przezroczysta. Złudzenie optyczne. Tam mieści się mnóstwo cienia, pergamin i popiół, albo spopielony pergamin. Przyjrzyjcie się uważnie. Oto kobieta, oto Mira, oto Pomykała. Pracuje w szpitalu, przyjmuje porody, płaci rachunki, czasami zapomina, robi zakupy, czasami przesadza, stara się być metodyczna, ale myśli uciekają, i nie wiadomo gdzie w końcu dolatują, na pewno nie do celu. Taka jest Mira, takie jesteście, tacy jesteśmy. Łatwo napisać, ale jak pokazać? Jak pokazać przezroczystość świata?
Przezroczysta kobieta oddycha. Patrzy, reaguje, milczy, krytycznie ocenia swoją kobiecość, a chwilami jest z niej dumna, zgasiła płomień, ale jeszcze stara się to odzyskać. Przezroczystość nie ma barwy, ale można trochę ją zaróżowić, przypudrować, zamaskować przekrwienia. Właśnie po to, żeby w chwili prawdy, w momencie unisono, zdejmować z siebie te wszystkie warstwy jak markiza de Merteuil w „Niebezpiecznych związkach”. Żeby dogrzebać się do miejsca, gdzie przezroczystość staje się ciałem. Dogrzebać się do Miry.
Łukasz Maciejewski