„Inni ludzie” - Kultura Dostępna w kinach
„Inni ludzie" to dynamiczna i hipnotyzująca historia o miłości i jej braku. To romans w czasach rozpadu więzi międzyludzkich, dożywotnich kredytów we frankach, diet pudełkowych, taniego wina i ciągłego szumu mediów społecznościowych. Akcja rozgrywa się we współczesnej Warszawie, a towarzyszy jej oryginalny beat rapu. Na pierwszy rzut oka Kamil i Iwona nie mają ze sobą nic wspólnego. Ona jest znudzoną i zdesperowaną żoną, żyjącą w luksusie. On ma 32 lata i wciąż mieszka z matką w bloku, snując wizje kariery hip-hopowca i łapiąc przypadkowe fuchy. Ich relacja pozornie jest bez znaczenia. Jednak to dzięki niej zobaczą w innym świetle swoje życiowe wybory i ludzi wokół.
Łukasz Maciejewski I recenzja
„Inni ludzie”, pełnometrażowy debiut Aleksandry Terpińskiej to film z gatunku niemożliwych. Proza Doroty Masłowskiej, bardzo specjalna, lingwistyczna, to bowiem, jak by się zdawało, literatura niemożliwa do sfilmowania. Tymczasem jeżeli w ogóle udają się jakiekolwiek adaptacje rodzimej literatury współczesnej z najwyższej półki, to jest to właśnie Masłowska. Po „Wojnie polsko-ruskiej” Xawerego Żuławskiego, po „Między nami dobrze jest” Grzegorza Jarzyny, przyszedł czas na „Innych ludzi”.
Każdy, kto chociaż raz zmierzył się z prozą Doroty Masłowskiej, wie dobrze, na czym polega podstawowa trudność. Chodzi o znalezienie właściwego klucza do przełożenia tkanki poetyckiej, w wypadku „Innych ludzi” - rapowanej, nielinearnej, wymakającej się utrwalonym strukturom - na język kina, wymagającego przecież określonych funkcji komunikacji z widzem. To, co sprawdza się w literaturze, niekoniecznie daje rezultat w filmie i odwrotnie.
Aleksandrze Terpińskiej, reżyserce „Innych ludzi”, która wcześniej pracowała z Dorotą Masłowską przy krótkich formach teledyskowych, to się udało. Ryzyko było spore, ale się udało. „Inni ludzie” w ujęciu debiutantki, nie tracąc niczego z zadziorności, kontrkulturowości literackiego oryginału, okazało się opowieścią zaskakująco logiczną i trafnie diagnozującą matnię, w której znaleźli się wszyscy „inni ludzie”.
U Terpińskiej „czytającej” Masłowską, nie ma podziału na lepszych i gorszych, wszyscy są „inni”, a każdy jest „ludzki”. Akrobatyce słowa, w dużym stopniu dzięki znakomitemu castingowi, udało się przeciwstawić kruchość serca. Nie ma takiego betonu, którego nie dałoby się rozkruszyć. Na pierwszym planie Kamil, niedoszły raper, z nieświeżymi ambicjami, to jego perspektywa jest obowiązująca. Jacek Beler w roli Kamila udowadnia, że tak zwana charakterystyczność warunków, w aktorstwie może okazać się złotem. Kamil jest odważny, zadziorny, ale i kompletnie bezradny – wobec mizernych możliwości, mizernego życia, w ogóle mizerii. Tyle, że w tej bezradności ma większą konkurencję, coraz większą. Sonia Bohosiewicz jako Iwona zagrała na pewno jedną z najważniejszych ról w karierze. Iwona jest piękna, bogata, ale nie jest próżna. Jest smutna. Nikt jej nie kocha. A jej sztuczny biust wypełniony jest prawdziwym uczuciem. Nie znajduje adresata. Podobnymi mikrointerpretacjami można by opisać niemal wszystkich bohaterów. Dzięki talentowi inscenizacyjnemu Terpińskiej, talentowi charakteryzatorki, Darii Siejak, kostiumografki Weroniki Orlińskiej i operatora, Bartosza Bieńka, wszyscy dostają w filmie szansę na pokaz energii aktorskiej. Energii życiowej. Nawet jeżeli jest to tylko rapowane inne życie – innych ludzi. Innych, czyli naszych. Czyli nas.