Dyby by się nam przydały

Date of publication: 25.02.2019
Średni czas czytania 8 minutes
print

Długo to trwało, chyba wolniej dojrzewamy, albo potrzebujemy więcej promieni słonecznych. Wreszcie udało się spotkać i podsumować program „Zaproś nas do siebie”. I choć nie było nas wszystkich, to wszyscy zabrali głos (pisemnie). Zadanie było teoretycznie proste - znalezienie odpowiedzi na pytanie: co nam dał Zaproś? Spotkaliśmy się w gabinecie dyrektora (brzmi groźnie, ale tak nie było), żeby o tym porozmawiać. Zanim jednak podjęliśmy temat - otrzymaliśmy certyfikaty za udział w projekcie, założyliśmy koszulki i cieszyliśmy się, że możemy powspominać i wreszcie podsumować miniony w projekcie czas.

Dyby by się nam przydały
Fot. Tomasz Kaczor, uczestnicy poprzedniej edycji programu

Wróciliśmy pamięcią do początków, przypomnieliśmy sobie, jak zaczęła się nasza przygoda z Zaprosiem, jak się o nim dowiedzieliśmy, jak przebiegało pisanie apilkacji. Śmialiśmy się, że wypełnialiśmy formularz na kolanie, ale ambitnie. Nie lubiliśmy pisać projektów, bo zawsze wydawało się to skomplikowane i bezsensowne, ale „dyrekcja każe” to trzeba pisać. Pierwsza wersja wniosku była wystawianiem laurki dla samych siebie i pisaniem go z myślą, żeby tylko przeszedł. Dyrekcja, zapytana, co o tym sądzi, poprosiła, żeby napisać wniosek jeszcze raz.

Musimy przyznać, że już samo pisanie projektu było początkiem naszego rozwoju. Musieliśmy się przypatrzeć sami sobie i to z dystansu, żeby odpowiedzieć na pytania w formularzu. Uświadomiliśmy sobie wiele rzeczy, ale to dopiero początek drogi. Ależ było zdziwienie, jak dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy przyjęci do programu. Spodziewaliśmy się wszystkiego, ale nie tego :) Byliśmy autentycznie przerażeni, nie wiedzieliśmy, co nas czeka…Mamy się „czymś" wymieniać z „kimś", kiedy my sami ledwo wiemy, co mamy…

Podczas szkoleń i rozmów okazywało się, że my robimy fajne rzeczy, w zasadzie podobne, jak nasi koledzy z innych miejscowości, ale nie umiemy tego promować, nawet u siebie. Po raz pierwszy w jakiś sposób docenialiśmy to, co robimy. Daliśmy sobie preteksty do rozmów i wskoczyły one na inny poziom. Przyglądaliśmy się swoim działaniom. Umieliśmy je już oceniać, ale obiektywnie - bez wystawiania tych laurek, do których mamy (mieliśmy) tendencję. Poznaliśmy się lepiej personalnie - aż dziwne, że aż tylu rzeczy o sobie nie wiedzieliśmy, mimo że pracujemy ze sobą tak długo. Rozwinęliśmy  współpracę z mieszkańcami.  Nie tylko nie mamy oporów, żeby pozwalać im na inicjowanie swoich działań, ale wręcz do tego zachęcamy. We władanie młodzieży oddaliśmy na przykład nasz hol. Nic z tego póki co nie wyszło, ale wciąż jest szansa (może oni też długo dojrzewają?)

Nie wszystko jednak jest tak idealne, nadal mamy problemy, ale przynajmniej umiemy je dostrzec i nazwać. Najczęściej szukamy recepty na poprawę komunikacji między nami, bo ciągle przepływ informacji jest wątpliwej jakości. Wczoraj ustaliliśmy, że dużo mówimy, ale na samym mówieniu się kończy, bo to nie pociąga za sobą dalszych działań. A przecież każdy z nas jest po trochę odpowiedzialny za każdą naszą imprezę! Jeśli chodzi o przedsięwzięcia, jakich się podejmujemy, nadal jesteśmy opieszali, często patrzymy bardzo wąsko i krótkowzrocznie. Często robimy imprezy, żeby je zrobić, a cel świeci gdzieś daleko, daleko… Dużo jeszcze do naprawy, ale powolutku kroczymy ku lepszemu.

Zaproś pozwolił nam  też podpatrzeć innych, więc zbieramy inspiracje, nadal Was podglądamy :) Popatrzyliśmy na siebie w Waszym kontekście - okazało się że nie jesteśmy odosobnionym domem kultury, też mamy problemy, też trudno trafić nam do młodzieży. To nie znaczy, że jako jednostka kulejemy. To znaczy i teraz to wiemy, że mamy szukać rozwiązań - różnych. Próbujemy je wdrażać, czasem z inicjatywy dyrekcji, czasem z własnej, ale - jak sama pani dyrektor mówi - szybko odpuszczamy, a i dyrekcja nam często odpuszcza. Nie umiemy na przykład przysiąść nad „papierkami”, plany roczne, plany zajęć, sekcji… jakoś to nam umyka, mija tydzień, drugi, trzeci… I powoli zakrywamy to następnymi działaniami, a o sprawie się zapomina albo robi byle jak. Chyba trzeba nam załatwić jakieś dyby! Przyznaliśmy wspólnie, że pani dyrektor nas często wyręcza i kończy nasze nieudolne zadania, przez to nie czujemy odpowiedzialności za swoje działania.

Co do samego Zaprosia jako projektu - też nam wiele zabrakło. Nie pilnowaliśmy się, nie dociekaliśmy, nie rozmawialiśmy o istotnych sprawach, a nawet jeśli, to nie kontynuowaliśmy pomysłów i inspiracji. Zaproś był, ale odczuła to niewiele ponad połowa pracowników. Ale nie ma co się smucić, pracujemy nad tym!  Jest światełko, bo pamiętamy, że  nawet ci oporni, którzy wcale nie chcieli jechać na szkolenia, albo angażować się w temat - po rozmowach lub wyjazdach wracali cali w skowronkach. Czerpali inspiracje i nowe pomysły, wracali ze szkoleń naładowani dobrą energią, którą nawet trochę zdołali się podzielić. Plusem bycia w Zaprosiu jet też to, że udało się nawiązać wartościowe kontakty, a nawet spojrzeć na NCK nie jak na ostatniego bossa w grze…Odczarowaliście to, bo troszkę się baliśmy Was (nikt nie wie, dlaczego). Zebranie podsumowaliśmy krótkim zdaniem - idziemy do przodu! Chcemy! Potrzebujemy jeszcze trochę tego i owego, ale przyjdzie wiosna, to i energia będzie inna! Dziękujemy Wam za ten wspólnie spędzony czas, za każdą chwilę, każde słowo i wiarę w nas!

Zespół Szprotawskiego Domu Kultury