Otóż pracownik, wspomnianej już przeze mnie agencji, prezentując projekt, mówił o Łodzi (muszę zacytować, nie mogę sobie odmówić tej przyjemności): „Tu człowiek spotkał się z surową maszyną, mieszkał w fabrycznej scenerii. W oczywisty sposób w tym mieście powstała wyjątkowa jakość. Trzeba ją pokazać światu”. Fakt. Ta wyjątkowa łódzka jakość z końca XIX wieku, która tak zainspirowała krakowską agencję, miała twarz Kesslera z „Ziemi Obiecanej” Reymonta/Wajdy. Twarz łódzkiego robotnika, nosiła znamię wyzysku i wyczerpania, szybkich fortun i spektakularnych upadków.
Nie chodzi o to, że jakoś szczególnie doskwiera mi idea miast czy klas kreatywnych. Nie chodzi też o to, że historia Łodzi zatrzymała się w XIX wieku. Chodzi o sam rodzaj argumentacji, który w szybki i celny sposób odkrywa faktyczne założenia projektu miasta kreatywnego. Projektu, który powstaje w swoistym oderwaniu od rzeczywistości (niemal jak poezja surrealistyczna), w aurze przyzwolenia na pewne rozwiązania radykalne. W czasie wspominanej prezentacji strategii jeden z entuzjastów projektu, Jacek Kłak, organizator Fashion Week, wyrażając zachwyt dla tego, co słyszy i widzi zauważył również: „Jestem za tym, by każdy poczuł się w Łodzi kreatywny, wolny. Ale jak mam przekonać do tego moich gości z Fashion Week, którym po wyjściu wieczorem z klubu w centrum miasta muszę zapewnić ochronę?” Czy znaczy to, że Łódź przypomina dziś Chicago z lat 30. za czasów Al. Capone? Strach się bać. A może faktyczny przekaz idei miasta kreatywnego polega na segregacji przestrzeni miejskiej, może chodzi w istocie o enklawy kreatywne dostępne dla nielicznych? Co jest najpierw? Klasa kreatywna? Miasto kreatywne? A może kreatywna agencja reklamowa?
Co by nie było, efekt jest przewidywalny, powstanie nowy towar na rynku, zwany marką „Łódź”.