Date of publication: 15.09.2015
Średni czas czytania 29 minutes
print

Początek - przywódców lokalnego Gestapo, oprawców z Szucha i Pawiaka i aresztowano jeszcze w trakcie realizacji "Walkirii". Jednocześnie otworzono bramy Pawiaka, Gęsiówki, wiezienia mokotowskiego... Do rana zniknęły wszystkie posterunki niemieckie...

O niedoceniona w historii jednostko! Są różne wersje na temat misji Romana Marczyńskiego, który w południe 20 lipca 1944 roku nadleciał brytyjskim bombowcem nad Wilczy Szaniec pięć minut przed rozpoczęciem narady u Führera. Kim był? Niesubordynowanym szaleńcem, pilotem, który pomylił trasę, a może człowiekiem, który znał przyszłość? Oficjalne dokumenty na ten temat milczą, nieoficjalne utajniono na dziesięciolecia, nie zabrał głosu tak gadatliwy przy innych okazjach Winston Churchill.

Faktem jest, że naradę, którą ze względu na upalny dzień miano przeprowadzić w drewnianym baraku, przeniesiono do betonowego bunkra, w którym teczka, podłożona przez pułkownika, późniejszego generała von Stauffenberga, spełniła swoje zadanie. Zginął Hitler i cała czołówka jego sztabu. Nie musiało to oznaczać automatycznie sukcesu Nowych Niemiec i końca faszystowskiego koszmaru.

W samym Berlinie powodzenie operacji "Walkiria", zaczętej dość ślamazarnie, przez dobrych kilka godzin wisiało na włosku. Tym bardziej, że w stolicy Rzeszy pozostawał najinteligentniejszy z nazistowskich przywódców doktor Joseph Goebbels mistrz propagandy, żywiący niezachwiane przekonanie, że jeszcze raz oręż jego kłamstwa zdoła powstrzymać nieuchronny bieg wydarzeń. Najlepiej opisuje to naoczny świadek Albert Speer, w owym czasie minister uzbrojenia i amunicji, a zarazem szef organizacji Todta: "Owego dnia generał Fromm zaprosił mnie w imieniu pułkownika von Stauffenberga na obiad w siedzibie Ministerstwa Wojny.

Odmówiłem, mając wcześniejsze zaproszenie doktora Goebbelsa do wygłoszenia referatu dotyczącego wzmożonego wysiłku zbrojeniowego w tej fazie wojny. Wykład rozpocząłem o godzinie jedenastej, w reprezentacyjnej sali Ministerstwa Propagandy. Po jego wygłoszeniu, nie mając jeszcze pojęcia o zamachu w Prusach, Goebbels zabrał mnie i ministra gospodarki Waltera Funka do swego gabinetu...

Tam nieoczekiwanie zachrypiał mały głośnik stojący na biurku Goebbelsa. "Kwatera Główna wzywa pilnie pana ministra. Przy telefonie doktor Dietrich." Szef propagandy zmarszczył brwi.

Proszę przełączyć na mój gabinet rzekł. Szybko podszedł do biurka i podniósł słuchawkę Doktor Dietrich? Tak. Tu Goebbels... Co? Zamach na Führera... Gdzie? W bunkrze. A Führer...? Słuchał milcząco.

Następnie opadł ciężko na fotel, kadr zwęził się do jego rozlatanych oczu. Jednak jego przerażenie trwało bardzo krótko. Opanował się i tylko lekko przyspieszony głos oraz krótkie, urywane frazy mogły świadczyć o jego emocjach:

Zajmę się wszystkim. Nikomu ani słowa! Powiedzcie, co z innymi...? Tak, tak. Dobrze. Czy macie jakieś podejrzenia? Rozumiem. Oczywiście... Jak tylko będzie to możliwe, chciałbym porozmawiać z Reichführerem. Poza tym należy przerwać wszelkie inne połączenia. Tak, z frontem też!

Odłożył słuchawkę i zwrócił się do nas Adolf Hitler został ciężko ranny w pańskim baraku, Speer rzekł. Żyje? zapytał Funk. Doktor Goebbels nie udzielił odpowiedzi. Himmler sądzi, że musiał dokonać tego któryś z cudzoziemskich robotników organizacji Todta, pracujących tam ostatnio rzekł patrząc gdzieś ponad ich głowami.

Pytam czy Führer żyje? powtórzył Funk. Führer będzie żył wiecznie! odparł po dłuższej pauzie wielki manipulator. Mamy mnóstwo do zrobienia, panowie. Przede wszystkim nie możemy dopuścić do wybuchu paniki w mieście, czy rozprzężenia w siłach zbrojnych. Himmler i Göring dolecą do Berlina tak szybko, jak tylko będą mogli. W nocy zrobimy spotkanie kierownictwa, u mnie. Do tego czasu ani słowa nikomu. Jeśli pojawią się jakieś plotki, twardo utrzymujemy, że Führer został ranny.

Wyszedłem z pustką w głowie. Nie miałem pojęcia co robić. Byłem zawsze lojalny wobec Hitlera, skoro jednak nie żył...? Roztrzęsiony udałem się do Ministerstwa Wojny.

Generał Fromm już wiedział o zamachu. Wiedział też, że się udał. Jednak wahał się z rozpoczęciem operacji "Walkiria" na pełną skalę. Przekonywałem go, że albo należy poniechać wszelkich działań, albo skorzystać z szansy, jaką był fakt, że Goebbels jeszcze nie podejrzewa istnienia rozległego spisku. Na szczęście wkrótce przyleciał do stolicy Stauffenberg i od tego momentu operacja zyskała prawdziwego przywódcę. Na podstawie uchwały o zagrożeniu Rzeszy przez wewnętrzny spisek SS uruchomiono operację "Walkiria". Rozpoczęto aresztowania funkcjonariuszy partii i Gestapo.

O 17.00 znów zadzwonił do mnie Goebbels, wzywając do swego pałacu położonego na południe od Bramy Brandenburskiej. Wahałem się, moje opowiedzenie się po stronie spiskowców z każdą minutą stawało się coraz bardziej oczywiste. "Jedź poradził mi Stauffenberg przynajmniej dowiemy się co knuje."

Doktor Joseph Goebbels przypominał osaczonego drapieżcę. Mamy pucz w mieście!!! wrzeszczał. Wehrmacht wbija mi nóż w plecy, ci dranie rozpowszechniają kłamliwe wiadomości o śmierci Führera. Ale to jeszcze nie koniec. Nie koniec!

Obawiam się, że sytuacje jest więcej niż trudna, jesteśmy otoczeni przez oddziały buntowników powiedziałem. Z ulicy dobiegał stukot butów, warczały przejeżdżające motocykle.

Goebbels najpierw ostrożnie wyjrzał zza firanki, chwilę obserwował oddziały w pełnym rynsztunku, maszerujące ulicą w małych, gotowych do walki grupach, potem cofnął się i zaśmiał histerycznie.

Masz pojęcie, że ci durnie do tej pory nie wykorzystali radiostacji, mimo że od dłuższego czasu znajduje się w ich rękach? Cóż za nieudolność. Gdy pomyślę, co ja bym zrobił na ich miejscu... Tu podniósł słuchawkę Słyszysz? Nawet telefonów mi nie odcięli. Z pogardą odrzucił ją na widełki. Zapłacą za swą głupotę. Zapłacą? zdziwiłem się. Pewnie, że zapłacą, Albercie. Sytuacja się odwróci za pół godziny. Nasz nieśmiertelny Führer przemówi do narodu. Führer? Przecież on... Nie doceniasz mnie, przyjacielu kuternoga zachichotał. A ja przewidziałem każdą ewentualność i na wszystko mam swoje sposoby. Moi technicy zmontują ze starych wystąpień całkiem aktualne przemówienie. Zaręczam ci, zabrzmi zupełnie jak nowe. Wkrótce zjawi się tu Otto Skorzenny ze swymi komandosami, zajmiemy radiostację i nadamy na cały kraj wystąpienie Führera z Kwatery Głównej na temat nieudanego zbrodniczego zamachu. I będzie po wszystkim. Rozumiesz? A jak nie... Z okrągłego pudełeczka leżącego między papierami Goebbels wyjął kilka pigułek i schował je do kieszeni. To na wszelki wypadek. Może chcesz trochę dla siebie? Nie chcesz? Decyzja należy do ciebie. Cofnąłem się, ale doktor Joseph podążył za mną. Nie bój się, te proszki nie będą nam potrzebne. Do pokonania mamy drobiazg musimy przekonać do naszych racji majora Remera, dowódcę batalionu ochraniającego dzielnicę rządową. Trzeba zrobić to możliwie szybko, zanim dotrze tu brygada pancerna Bollbrinkera.Posuwa się w stronę centrum. I Bóg raczy wiedzieć po czyjej stronie opowie się generał Guderian...

Major Remer zjawił się po paru minutach, w otoczeniu uzbrojonych żołnierzy. Pozostawił ich za progiem, sam zaś wkroczył do gabinetu ministra propagandy. Jesteście, panowie, aresztowani oznajmił nam z pewnym zakłopotaniem. Pan chyba nie wie co robi, majorze odrzekł spokojnie Goebbels. Pan, narodowy socjalista z wieloletnim partyjnym stażem… Wykonuję rozkazy moich dowódców padła zdecydowana odpowiedź.

Pańskim najwyższym przełożonym jest Führer. Führer nie żyje. Bzdura! zaśmiał się Goebbels. Bezpodstawna plotka, kolportowana przez zdrajców i defetystów. Zaledwie parę minut temu rozmawiałem z naszym Wodzem. Już wie, że wąska klika generałów rozpoczęła pucz woskowy! Podłość. Największa podłość w historii! Gdyby Remer spojrzał w tym momencie na mnie, bluff propagandzisty straciłby moc. Ale oficer jak urzeczony wpatrywał się wyłącznie w Goebbelsa. Słuchał o historycznej chwili i olbrzymiej odpowiedzialności wobec historii, jaką on, dzielny niemiecki oficer, dźwiga na swych młodych barkach. Kto obserwowałby teraz Remera i śledził zmiany zachodzące na jego twarzy, mógłby być pewien: Goebbels już wygrał! Ale ministrowi było jeszcze mało. Nie przestając hipnotyzować Remera wzrokiem, uniósł słuchawkę telefoniczną i rzucił:

Proszę mnie połączyć z Führerem i przełączyć rozmowę na głośnik. Jeszcze chwila, a ze skrzynki popłynął trochę słaby, ale pełen charakterystycznej pewności siebie głos Adolfa Hitlera.

Wierzymy, że obejmując kierownictwo akcji obronnej w Berlinie wykonacie swój patriotyczny obowiązek, majorze Remer, co ja mówię, od dziś pułkowniku Remer!

Tak jest, mein Führer! Oficer wyprężył się jak struna. Rozkaz! Tak jest, zajmę się wszystkim! Kiedy parę minut później cofał się ku wyjściu, był zupełnie innym człowiekiem. Pozdrowił nas faszystowskim uniesieniem prawicy i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Goebbels zatarł ręce: Jak widzisz, pierwszą potyczkę mamy wygraną, kolej na następną.

Ale jak to było możliwe? wyksztusiłem. Słyszałem, że spiskowcy przerwali w końcu nasze łącza z Główną Kwaterą.

Ależ przerwali, naturalnie, że przerwali. Drogi Albercie, ale po co mi łącza z Prusami. Führer przecież mówił z sąsiedniego pokoju. To mówiąc, otworzył małe, prawie niewidoczne drzwi w głębi i przeprowadził mnie do maleńkiego pokoiku bez okien. Przy mikrofonie siedział tam nieduży, bardzo wychudzony mężczyzna, w niedopasowanym ubraniu, o zdecydowanie semickim wyglądzie. Pilnowało go dwóch esesmanów.

To zawodowy parodysta, jeszcze przed wojną wysłałem go do Dachau, ale całkiem niedawno doszedłem do wniosku, że może nam się przydać, więc ściągnąłem go do Berlina... I tak mogłoby się wszystko zakończyć, gdyby nie pojawienie się w gabinecie ministra propagandy legendarnego Otto Skorzennego, niedawnego wybawcy Duce.

Przechodzimy do kontrofensywy zawołał na jego widok Goebbels. Zaraz zajmujemy radio i nadajemy przygotowane przemówienie Führera. Führer nie żyje powiedział beznamiętnie komandos.

Ciebie też próbowali oszukać ci łajdacy?! Przyleciałem wprost z Kwatery odpowiedział sucho. Widziałem na własne oczy efekt wybuchu, w bunkrze doszło do kompletnej jatki wszyscy zginęli.

I co z tego, że coś pan widział! Głos Goebbelsa przeszedł nieomal w falset. Prawdą jest w tym państwie to, co ja ogłaszam za prawdę!!!

Do dziś odparł spokojnie Skorzenny. Jego chłód zaniepokoił Ministra. Pochylił się nad biurkiem, usiłując wygrzebać coś z szuflady. Nie wiedzieć skąd w ręku Skorzennego pojawił się nóż. Prawie nie celując, cisnął go z niebywałą wprawą. Kord trafił wprost w chudą szyję Goebbelsa. Krzyk uwiązł mu w gardle, ręce usiłowały chwycić się biurka. Z charkotem padł na pyszny dywan, obficie bluzgając krwią. Byłem przekonany, że teraz przyjdzie kolej na mnie, uniosłem ręce i cofnąłem się do ściany. Skorzenny jednak tylko wyszarpnął nóż, wytarł go i schował, równie szybko jak dobył.

Dlaczego pan to robi, Herr Skorzenny? wyksztusiłem. Pan, najwierniejszy z wiernych?...

Dla Niemiec. Zresztą sam pan widział, doktor pierwszy sięgnął po broń. A poza tym, panie ministrze, zawodowcy wiedzą, kiedy należy zakończyć przegraną grę.

W tym momencie do pokoju wpadli komandosi i wycelowali we mnie broń. Skorzenny powstrzymał ich słowami Pozwólcie mu odejść. Pan minister opowiedział się właśnie po słusznej stronie, nade wszystko jest on artystą w swoim fachu. Jak ja.

Po ogłoszeniu przez niemieckie radio wiadomości o udanym zamachu, wydarzenia nabrały lawinowego przyśpieszenia. Aresztowani zostali najważniejsi berlińscy zausznicy Hitlera, przejęto krajową sieć łączności, a pułkownik, a właściwie znów jedynie major Remer ponownie przeszedł na stronę spiskowców. Tego dnia zamachowcom wyjątkowo sprzyjało szczęście.

Około 21.30 obrona przeciwlotnicza lotniska Tempelhof zestrzeliła podchodzący do lądowania samolot, którym Himmler i GÁ¶ring śpieszyli do stolicy, pragnąc osobiście położyć kres rebelii. Centrum sprzysiężenia, zlokalizowane w Ministerstwie Wojny przy Bendlerstrasse, przejęło w pełni kontrolę nad miastem. Pojedyncze ogniska oporu kapitulowały coraz szybciej, w miarę jak za spiskowcami opowiadali się legendarni przywódcy armii RÁ¶mmel, von Rundstedt, Kesselring... O świcie 21 lipca zdumieni mieszkańcy Tysiącletniej Rzeszy dowiedzieli się o powstaniu nowego rządu Rzeszy, kierowanego przez kanclerza Carla Goerdelera, który ogłosił jednostronne zaprzestanie działań bojowych na froncie zachodnim. Decyzja uzyskała aprobatę większości czołowych szefów sił zbrojnych. Operacja "Walkiria" podpisana, o ironio losu, przez samego Hitlera odniosła pełny sukces. Miasto, ubiegłej nocy wyglądające jak wymarłe, naraz ożyło. Podnieceni berlińczycy gromadzili się przed ulicznymi głośnikami, formowały się kolejki pod punktami sprzedaży po nadzwyczajne wydania gazet.

Tuż po wystąpieniu nowego kanclerza, na falach Deustche Rundfunk retransmitowano przemówienie Churchilla, wygłoszone po niemiecku. Premier Wielkiej Brytanii, nie oglądając się na Roosevelta, obiecywał Niemcom pokój, pod warunkiem powrotu do granic sprzed roku 1938 i natychmiastowego wstrzymania eksterminacji Żydów. Dawał do zrozumienia, że możliwe będzie współdziałanie obu państw w obliczu niebezpieczeństw grożących całej Europie. Żadne sformułowanie w rodzaju "czerwona zaraza" nie padło, ale słuchacze doskonale wiedzieli o co chodzi. Następnie w milionach niemieckich domów zabrzmiał głos uwolnionego z więzienia w Moabicie przywódcy antyhitlerowskiej konspiracji Helmuta von Moltke. Rodacy! mówił von Moltke Koszmar wojny skończył się. Potrzebujemy każdej pary rąk, każdego serca, każdej głowy, aby uratować ze śmiertelnej pułapki naród i uchronić go przed totalnym unicestwieniem.

Wkrótce świat miały obiec zdjęcia tłumów berlińczyków maszerujących Kurfursterdammem, gromadzących się wokół Kolumny Zwycięstwa, na koniec przelewających się pod Bramą Brandenburską w kierunku Unten den Linden.

Działy się rzeczy naprawdę zadziwiające. Część prominentnych dygnitarzy nazistowskich Joachim von Ribbentrop, von Papen, Baldur von Schirach czy Grossadmiral DÁ¶nitz pośpiesznie ofiarowała swe usługi nowemu kierownictwu. Zaledwie w kilku odosobnionych przypadkach elitarne formacje SS i Gestapo próbowały stawiać opór. Oczywiście mimo ogłoszonego na Zachodzie rozejmu na pozostałych frontach wojna trwała. W dniu 20 lipca nie wiedząc nic o historycznym zwrocie w Berlinie, gigantyczne siły Frontu Białoruskiego przełamały na całej długości linię Bugu i skierowały się ku Wiśle, płynąc ku Warszawie. Wyglądało nawet, że po zamachu pod Kętrzynem ofensywa sowiecka nabiera przyśpieszenia. Tym bardziej, że poczynając od 21-go, kiedy rozeszły się wiadomości o śmierci Hitlera, w szeregach niemieckich nastąpiła prawdziwa panika, masowo porzucano broń, sprzęt i uciekano jak najdalej od pola walki. Nic też nie wskazywało, żeby zmianie uległa perfidna strategia Stalina wobec Polski.

Zgodnie z wcześniejszym planem, w Chełmie 22 lipca ogłoszono tzw. Manifest PKWN. Jednak powołanie rządu "lubelskiego" w Moskwie okazało się niemożliwe do wykonania. Wycofał swe nazwisko Andrzej Witos, przepadł gdzieś Drobner, a przewidziany na premiera Osóbka-Morawski schronił się w kwaterze delegacji amerykańskiej, która 23 lipca przybyła do Moskwy. Do dowództwa Armii Krajowej poczęły napływać zdumiewające sygnały ze strony niemieckiej. Jeszcze 22 lipca generał gubernator Frank, na spotkaniu zorganizowanym z własnej inicjatywy z księciem Adamem Sapiehą i członkami RGO, zaproponował natychmiastowe rozmowy z kierownictwem Polski Podziemnej, którym mógłby przewodniczyć arcybiskup Krakowa jako regent czy raczej interrex... 23 lipca stary Kraków miał swój dzień tryumfu.

Dzięki amatorskiemu nagraniu utrwalone zostały najistotniejsze momenty tamtych godzin Wawel, polskie flagi wciągane na maszty, procesja dziękczynna wychodząca z kościoła Mariackiego i podążająca ulicą Grodzką, wieczorny gigantyczny wiec na Rynku Głównym, połączony z nabożeństwem, na którym kazanie wygłosił kardynał Sapieha. "Niezbadane są ścieżki Opatrzności Bożej powiedział Książę Kościoła. Oto zda się w momencie największej opresji sam naród niemiecki znalazł w sobie dość siły, aby przeciwstawić się trawiącemu go złu i skierować swych przywódców w stronę dobra, w stronę pokoju.

Da Bóg, a umilkną także działa i po naszej wschodniej stronie, jeśli ci, co władają nieogarnionymi terenami i niezliczonymi ludami, z łaski Matki Przenajświętszej znajdą w sobie moc wewnętrzną, aby wrócić do Boga, do prawa, do cywilizacji. Żywię wielką nadzieję, iż bliski jest dzień, w którym o swe prawa upomną się także wszystkie małe i zapomniane narody, a cierpieniom i bezprawiu położony będzie kres. Albowiem zawsze jest możliwe znajdowanie porozumienia w imię Chrystusa. Jeszcze dziś wysłannicy Episkopatu i Rady Głównej Opiekuńczej obejmą pieczę nad Konzentrazionnlager Auschwitz i podobnymi tragicznymi miejscami na obszarze dotąd okupowanym, ratując tych wszystkich, którzy przeżyli i powściągając chęć natychmiastowego odwetu. Jestem przekonany, Š¼e sprawiedliwość wszystkim winnym dokonanych zbrodni wymierzą niezawisłe sądy, a zwłaszcza Najwyższy Sędzia. Mam zapewnienie pana Franka o uwolnieniu wszystkich więźniów, rozwiązaniu takich formacji jak Gestapo i SS Tu zerwały się wielkie brawa, ale hierarcha zgasił je uniesieniem ręki. Zostaną też powołane wspólne komisje porządkowa i wojskowa. Wiem, że zaprowadzenie pokoju nie przyjdzie łatwo, albowiem dzieli nas ocean wylanej krwi i łez. Jednak jako syn umęczonego Narodu, w obliczeń dziesiątek nowych zagrożeń apeluję dziś do wszystkich wiernych o rozwagę, wstrzemięźliwość i umiar... Byśmy nie zaprzepaścili tej odzyskiwanej wolności. Zawiesił głos, ale nikt nie zaklaskał, toteż ciągnął dalej Rany są głębokie i bolesne, atoli żywię nadzieję, a nawet pewność, iż nadejdzie dzień, kiedy z największym nawet wrogiem wymienimy znak pokoju, mówiąc "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie...".

Przez moment na wielkim placu zapadła cisza. Zaraz jednak grupa księży i zakonnic stojących obok ołtarza zaintonowała "Boże coś Polskę" i śpiew, zrazu słaby, zaczął rosnąć, wnet ogarnął plac i całe miasto, splótł się z biciem dzwonów, szybując wyżej od krakowskich gołębi.

Do historii miało przejść zdjęcie z zamkniętej mszy w kaplicy na zamku, zrobione przez fotografa z konsulatu włoskiego: Hans Frank na klęczkach, całujący pierścień arcybiskupi. Jeszcze tej nocy na kolejnym roboczym spotkaniu w Krakowie, z udziałem Franka, Sapiehy i Leopolda Okulickiego, podjęto decyzje o natychmiastowym przekazaniu cywilnej władzy w byłej Generalnej Guberni Delegaturze Rządu Rzeczypospolitej, oraz o możliwie szybkiej ewakuacji niemieckich cywilów i ich rodzin z obszaru Rzeczypospolitej Polskiej. Nazajutrz w warszawskim Belwederze odbyło się spotkanie dowódcy Armii Krajowej Tadeusza Bora-Komorowskiego z generałem von dem Bach-Zelewskim, mianowanym poprzedniego dnia przez Stauffenberga komendantem Festung Warschau. Dotyczyła ona pokojowego przekazania władzy w Warszawie Polakom, wycofania niemieckich sił policyjnych z miasta i współdziałaniu jednostek wojskowych na linii frontu. Jednostki pancerne, w tym dywizja "Hermann GÁ¶ring", miały przygotować obronę praskiego przedpola przed nadciągającymi Sowietami.

Przywódców lokalnego Gestapo, oprawców z Szucha i Pawiaka aresztowano jeszcze w trakcie realizacji "Walkirii". Jednocześnie otworzono bramy Pawiaka, Gęsiówki, więzienia mokotowskiego... Do rana zniknęły wszystkie posterunki niemieckie. Nazajutrz odbyła się defilada polskich oddziałów na placu Piłsudskiego. Czy można wyobrazić sobie większą satysfakcję po pięciu latach wojny, niż owo triumfalne wyjście z podziemia polskiej młodzieży? Defilowali więc chłopcy z "Baszty" i "Chrobrego", "Zośki" i "Parasola", i z dziesiątków innych zgrupowań i batalionów, przygotowanych do rozpoczęcia planu "Burza". Mimo udostępnienia przez Niemców mundurów z przedwojennych jeszcze zapasów, większość maszerowała w cywilnych ubraniach z opaskami i naszywkami, prezentując pełen asortyment uzbrojenia od zdobycznych pistoletów, po sklecone domowym sposobem samopały i broń myśliwską. Szli przed Grobem Nieznanego Żołnierza, ukrytym pośród kolumn Pałacu Saskiego, nieświadomi bitew i klęsk, których właśnie im oszczędzono. Prężyli się przed trybuną, z której pozdrawiał ich Bór-Komorowski, Okulicki, Pełczyński, świeżo przybyły z Londynu marszałek Montgomery, delegat rządu na kraj Jankowski, biskupi... Orkiestra, część w przedwojennych frakach, część w mniej obowiązujących strojach, grała "Warszawiankę".

Dokładnie o godzinie 16.00 zagrzmiał hymn. "Jeszcze Polska nie zginęła". Plac zamarł. Stanął ruch na innych ulicach Warszawy. Jeden z operatorów "Kroniki", usadowiony najprawdopodobniej na dachu Hotelu Europejskiego, próbował objąć całość zgromadzenia, to morze zadartych głów wypełniających cały plac, dokonywał zbliżeń na poszczególne twarze, te radosne i te ze wzruszenia zapłakane... A potem któż z Polaków nie zna tego ujęcia? kamera jakby uniosła się ponad Starówką, kolumną i Zamkiem, zwracając się ku nadwiślańskim łąkom pod drugiej stronie Wisły i uchwyciła bociana, wolno szybującego ponad mazowiecką równiną...

Zaczynała się całkiem inna historia. Jaka?

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: Kruchy pokój i wielkie nadzieje... - autor fragmentu: Marcin Karlik