Nie, nie, to wcale nie jest obraźliwy epitet pod adresem nierozgarniętego mieszkańca Krakowa!  
To nazwa zwyczajowa pewnej odmiany sałaty, i do tego zupełnie wyjątkowej sałaty, bo łodygowej.  
Już w połowie XVIII w., a może i wcześniej, w kilku wsiach pod Krakowem uprawiano – chętnie i licznie – GŁĄBIKI KRAKOWSKIE.  
Przymiotnik KRAKOWSKI odnosi się do miejsca uprawiania owej sałaty łodygowej, niemal nieznanej w pozostałej części kraju, a rzeczownik GŁĄBIK – z sympatycznym zdrobnieniem – do jadalnej i najsmaczniejszej części tej rośliny uprawnej.  
Długie nawet do pół metra i grube jak łapa średniego psa łodygi, porośnięte listkami, które też zjadano, ale z mniejszym apetytem niż łodygi, są niczym innym jak przerośniętymi, wydłużonymi głąbami sałacianymi. Ścinano je u nasady i zbierano, zanim stwardniały i wypuściły pędy kwiatowe. Następnie obierano je z cienkiej skórki (jak łodygi rabarbaru) i albo jedzono na surowo, albo – znacznie częściej – kiszono jak ogórki.  
Polski farmaceuta, lekarz i chemik Florian Sawiczewski w połowie XIX w. tak je zachwalał: „[jest to] wyborny, przyjemnie kwaskowaty, orzeźwiający i łatwy do strawienia pokarm” [Sawiczewski, 60].  
Jeśli zatem spotkacie na swej drodze GŁĄBIKA KRAKOWSKIEGO, nie wahajcie się ani chwili, kiście go! 
Dla zdeterminowanych przepis: 
„pędy głąbika krakowskiego, czosnek, koper suchy; na zalewę: litr wody, 3 dag soli, łyżeczka cukru. 
Pędy głąbika krakowskiego (…) obrać z liści (…), zdjąć z pędów bardzo cienką skórkę (…). Oczyszczone w ten sposób pędy pokroić na mniejsze kawałki, mieszczące się w słojach (…) dodać 2-3 ząbki czosnku.  
Zagotować wodę z solą i cukrem, a po ostudzeniu zalać zalewą głąbiki. Słoje zamknąć i po 2-3 dniach wstawić do chłodnej piwnicy” [Z działki…, 150] 
 

Źródło:

[SJP PWN; SJP Dor; Baza CKS; F. Sawiczewski, O łoczydze w ogólności, a w szczególności o łoczydze krakowskiej…, „Rocznik Wydziału Lekarskiego w Uniwersytecie Jagiellońskim”, T. 3, 1840; K. Pyszkowa, Z działki na stół i do spiżarni, 1987]