„Czerwone maki” w kinach Helios w czwartek, 15.08
„Czerwone maki” – recenzja Łukasza Maciejewskiego
Oczekiwania były ogromne.
Wielki film o Monte Cassino, film na który zasłużyliśmy.
Początkowo byłem przekonany, że film Krzysztofa Łukaszewicza, z solidnym budżetem 36 milionów, i zdjęciami kręconym w Chorwacji, Bułgarii, we Włoszech i w Polsce, będzie adaptacją wybitnego reportażu Melchiora Wańkowicza o bitwie, będącej symbolem polskiego bohaterstwa. Fascynującą, ale nieegzaltowaną relacją o Polakach, którzy z różnych stron świata, przez Iran, Syrię, Afrykę czy Sybir, dotarli do Włoch, żeby oddać życie za ojczyznę na wzgórzach Monte Cassino.
Rozmaitość postaw, zachowań, namiętności.
Tego jednak w filmie prawie nie znajdziemy. Krzysztof Łukaszewicz sam napisał scenariusz, głównym bohaterem czyniąc młodego chłopca, Jędrka (w tej roli Nicolas Przygoda) – który przeszedł przez łagry, razem z armią Andersa opuścił Rosję jako jedna z sierot. Spotkanie żołnierzami II Korpusu odmieniło chłopca, który stanął do walki o Monte Cassino.
Brzmi deklaratywnie i tak to niestety w istocie wygląda w obrazku. Niewiele może pomóc powściągliwa kreacja Michała Żurawskiego – Andersa, drugoplanowe kreacje Leszka Lichoty czy Bartłomieja Topy.
Film wydaje się czytankowy, zrealizowany w dobrej sprawie, ku pokrzepieniu serc, ale nie wywołujący większych emocji.
Na wielkie kino historyczne, niekoniecznie o Monte Cassino, przyjdzie nam jeszcze, jak widać, poczekać.
Łukasz Maciejewski