W prezentowanym niedawno na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych spektaklu Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki „Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej” pojawia się postać przypominająca Krystynę Jandę (gra ją Agnieszka Kwietniewska). Podczas pogrzebu reżysera filmowego, „architekta naszej wyobraźni”, rzuca w pewnym momencie: mój prywatny teatr robiony za publiczne pieniądze.
Na sali – śmiech. Rzeczywiście polskie, a właściwie warszawskie, bo to w stolicy od kilku lat jest ich zagłębie, prywatne teatry są stworami hybrydycznymi. Niby prywatne, a korzystają z dotacji państwowych, niby niezależne, ale kiedy jest żałoba narodowa to i one nie grają mimo że na tym tracą; niby komercyjne, a miewają ambitny repertuar.
Tekst Izabeli Szymańskiej.
Analizując ich funkcjonowanie trudno jasno określić zalety i wady prowadzenia takich scen ponieważ to, co w założeniach wygląda jak zaleta – w praktyce szybko może okazać się wadą.
Zacznijmy od jednego z podstawowych „składników” przedstawienia: aktorów. W Warszawie mamy sześć prywatnych, dramatycznych (nie liczymy muzycznego Teatru Studio Buffo i Teatru Sabat) scen: Polonia i Och-teatr prowadzone przez Fundację Krystyny Jandy na rzecz kultury (Polonią kieruje Janda, Ochem – Maria Seweryn), Capitol Anny Gornostaj, Kamienica Emiliana Kamińskiego, 6 piętro Michała Żebrowskiego i Eugeniusza Korina, IMKA Tomasza Karolaka.
Żaden z teatrów nich nie ma zespołów aktorskich na etacie. Pozornie to lepiej: instytucje nie są obciążone kosztami socjalnymi, do każdego spektaklu mogą skompletować zupełnie nową obsadę złożoną nie tylko z aktorów z innych scen w stolicy (Jana Englerta można zobaczyć i na scenie Teatru Polonia Krystyny Jandy i w prowadzonym przez niego Teatrze Narodowym; Magdalenę Cielecką w IMCE Tomasza Karolaka i Nowym Teatrze Krzysztofa Warlikowskiego), ale też z innych miast (np. w IMCE występują gwiazdy Starego Teatru jak Jan Peszek, Iwona Bielska). Jednak ponieważ większość aktorów jest na etacie w państwowym teatrze to przede wszystkim musi spełniać swoje obowiązki wobec macierzystej sceny (która zapewnia im zaplecze socjalne, z którego zwolnione są sceny prywatne). W praktyce wygląda to tak, że kiedy reżyser przygotowuje spektakl z piątką aktorów musi najpierw uzyskać zgodę od ich dyrektorów na występ gwiazdy u siebie i co jeszcze trudniejsze: zgrać terminy prób i spektakli tak by się nie pokrywały. Pierwszeństwo ma ta scena, która dała etat.
Pozornie zaletą może być również uniezależnienie od dotacji państwowych. Teatr nie musi wtedy z niecierpliwością oczekiwać informacji: czy w tym roku będą cięcia wydatków na kulturę, a więc czy jego dotacja zostanie zmniejszoną czy nie. Sceny nie utrzymają się z wpływów za bilety, wystawianie spektakli jest zbyt kosztowne – zawsze trzeba do nich dokładać, wręcz mawia się, że teatr nie traci tylko wtedy kiedy nie gra.
Aby więc sprawnie działać, teatry prywatne poszukują sponsorów strategicznych, czyli takich którzy wejdą w długofalową współpracę. Ich reklamy widzimy na banerach przy teatrach, ich nazwy słyszymy przed spektaklami: np. w Teatrze Polonia – bezpieczeństwo finansowe zapewnia firma ubezpieczeniowa AXA. Jednak i ta zaleta w życiu codziennym teatru okazuje się wadą. Jak twierdzą zarówno dyrektorzy scen prywatnych jak i państwowych, nawet głośne, uznane nazwisko artysty prowadzącego scenę nie gwarantuje przypływu gotówki – bardzo trudno jest znaleźć sponsora ponieważ przedsiębiorcy ciągle nie mogą odpisać od podatku kwot przeznaczanych na kulturę. W takiej sytuacji trudno dyrektorom prowadzić pertraktacje biznesowe, bo w zamian za finansowanie sceny mogą zaoferować niewiele: reklamy, banery, zamknięte spektakle dla firmy, czyli tak naprawdę tylko prestiż. Zazwyczaj dyrektorzy liczą więc na łut szczęścia albo że prezes jakiejś firmy okaże się miłośnikiem teatru, który nie zważając na to co za dotowanie sztuki dostanie – będzie lokował w niej swój dorobek.
Z tej przyczyny większość scen prowadzi fundacje. To one stają na równi z innymi teatrami miejskimi czy niezależnymi w konkursach o publiczne pieniądze na realizacje przedstawień. A o to często mają pretensje teatry państwowe i grupy offowe.
Niestety te problemy i kalkulacje finansowe mają ogromny wpływ na to co widzowie oglądają na scenie. Teatr, który ledwo wiąże koniec z końcem, nie może pozwolić sobie na straty, a więc nie zaryzykuje wystawienia nieudanego bądź niszowego spektaklu. Efektem tego jest przygotowywanie przedstawień bezpiecznych, takich, na które „ludzie przyjdą”: fars, głośnych tytułów z gwiazdami w obsadzie. Dobrym przykładem jest tu Teatr 6 piętro Michała Żebrowskiego. Amant kinowy, znany z ról romantycznych i recytowania poezji, razem z reżyserem Eugeniuszem Korinem prowadzi scenę, która nijak się ma do wzniosłych ideałów i ich mission statement „wyższy poziom teatru”. W ich jedynej jak do tej pory własnej premierze „Zagraj to jeszcze raz Sam” występują aktorzy serialowi (Małgorzata Socha), gwiazdy starszego pokolenia (Daniel Olbrychski) i modne gwiazdy telewizyjne (Kuba Wojewódzki). A sam spektakl przypomina sitcom, a nie ironiczne filmy Woody’ego Allena.
Teatr Polonia Krystyny Jandy zaczął ambitnie: jak farsa („Boska!”) to wystawiona szlachetnie, jak polska klasyka – to zupełnie nieoczekiwana („Grube ryby” Bałuckiego). Niestety już po jakimś czasie można mieć wrażenie, że te ciekawsze inscenizacje „łatane” są komercyjnymi, które mają zarobić na poważniejsze. Wyraźnie widać to w Och-teatrze. Po wymagającym, z ciekawymi rolami spektaklu „Koza, czyli kim jest Sylwia” w reżyserii Olgi Hajdas i Kasi Adamik na afiszu pojawia się „Rocky Horror Show”, który zbiera złe recenzje.
Najbardziej ciekawie artystycznie rozwija się w tej chwili scena Tomasza Karolaka, czyli Teatr IMKA. Po bardzo dobrych „Dziennikach” w reżyserii Mikołaj Grabowskiego wystawili dobrze przyjętego „Wodzireja” na podstawie scenariusza filmu Feliksa Falka, a teraz przygotowują się do premiery sztuki „Generał” zainspirowanej postacią Wojciecha Jaruzelskiego. Mają przemyślany repertuar, w dużej mierze podejmujący temat polskości, czy odnoszący się do naszej historii, zapraszają do współpracy ciekawych realizatorów: od uznanego Mikołaja Grabowskiego po docenioną aktorkę, ale debiutująca jako reżyserkę Aleksandrę Popławską. Jednak kilka miesięcy temu wypłynęła informacja, że kilku byłych pracowników chce podać właściciela teatru do sądu za niewypłacone pensje.
Jest jedna niezaprzeczalna zaleta pojawienia się teatrów prywatnych: pobudziły konkurencyjność. Od kilku lat scena warszawska nieco przysypia. Jest kilka teatrów, które próbują eksperymentować, stawiają na odważniejsze sztuki czy niecodzienny sposób pracy. Jednak większość, z tymi samymi od lat dyrektorami, aktorami, pogrążona jest w marazmie. Pojawienie się scen prywatnych było jak włożenie kija w mrowisko. Dynamiczne teatry, które dzięki temu, że są prowadzone przez popularnych artystów od razu zwróciły na siebie uwagę nie tylko mediów opiniotwórczych, ale także prasy kolorowej, która zaczęła kreować modę na chodzenie do teatru wśród klasy średniej. Przyciągają nie tylko nazwiskami twórców, ale też czarem nowości. To miejsca, w których, mówiąc językiem magazynów popularnych, warto się pokazać. Na premierach w prywatnych teatrach pojawia się otoczona wianuszkiem paparazzich warszawska finansjera, celebryci, a nawet politycy. Dlaczego prezydent Bronisław Komorowski nie chodzi na premiery do Teatru Narodowego, a przyszedł do prywatnego teatru IMKA na „Dzienniki”? To pytanie zadają sobie nie tylko dziennikarze, ale też dyrektorzy państwowych teatrów, którzy wysyłają zaproszenia do polityków. Jednak na premierach, te zarezerwowane dla nich miejsca, często pozostają puste.
*Izabela Szymańska (ur. 1983), dziennikarka „Gazety Stołecznej”.