Settings and search
Mniej betonu w kulturze? O dylematach samorządów
Festiwal 12. Letnich Ogrodów POLITYKI* odbył się w dniach 10-13 czerwca. Głównym punktem programu były seminaria samorządowe, na które zaproszono reprezentantów miast i województw, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, socjologów oraz redaktorów tygodnika POLITYKA.
W pierwszym dniu obrad debatowano o tym, co oznacza „dobre życie” w polskich miastach. Paneliści byli zgodni co do następującej tezy: minęły czasy, w których głównym bólem głowy samorządowców były inwestycje w infrastrukturę. Jakość życia to dziś dla mieszkańców polskich miast nie tylko ilość betonu, czyli dróg, autostrad, hal sportowych i centrów handlowo-rozrywkowych, ale przede wszystkim życie w miejscach, gdzie można odpocząć, żyć wolniej i oddychać świeżym powietrzem. Potwierdzają to badania zaprezentowane przez prof. dr hab. Janusza Czapińskiego (Uniwersytet Warszawski) „Jakość życia w metropolii: polskie realia”. Polska jest jednym z niewielu krajów Zachodniej cywilizacji, w których miasta zamiast zaludniać się coraz bardziej, wyludniają się. Wbrew ogólnoświatowym trendom, Polacy „ciągną do natury” i od mniej więcej 2000 roku wyprowadzają się na przedmieścia. Polska obok Irlandii prezentuje w Europie najwyższy poziom policentryzmu, czyli równomiernego rozmieszczenia ludności na obszarze kraju.
Przyczyną opuszczania metropolii przez Polaków jest nie tyle brak inwestycji w miastach – twierdzi prof. Janusz Czapiński – co raczej fakt, że obrany kierunek inwestycji rozmija się z ich oczekiwaniami. Przyczyny mogą być dwie: albo Polacy dynamicznie zmieniają swoje oczekiwania, albo też zaproponowany przez samorządowców scenariusz w ogóle do nich nie trafia. Nieco inną diagnozę stawia socjolog dr Jacek Pluta na podstawie badań mieszkańców Wrocławia. Obecnie działania samorządowców nie nadążają za prowadzoną przez nich samych narracją, zaczerpniętą z programów ruchów miejskich. Z jednej strony samorządowcy wykorzystują postulaty partycypacyjne i tworzą budżety obywatelskie, ale z drugiej nadal miliony złotych wydają na obwodnice i centra handlowe. Mieszkańcy zaś, przyzwyczajeni do retoryki stawiającej w centrum infrastrukturę, nie potrafią artykułować swoich potrzeb dotyczących jakości życia. Podobnie pracę samorządów postrzega Joanna Erbel, aktywista i kandydatka na urząd prezydenta Warszawy w 2014 roku. Władze miasta przez lata nie zwracały uwagi na potrzeby mieszkańców, aż w roku 2010 musiały stawić czoła rozrastającym się ruchom miejskim. Obecnie znaczna większość postulatów Erbel znajduje się już w programach polityków. Co prawda, władza nadal balansuje między wielkimi inwestycjami i realizacją postulatu „miasto dostępne dla wszystkich”, a jednak coraz bardziej oczywiste staje się to, że te dwie opcje nie dają się pogodzić.
Obecni na spotkaniu samorządowcy: Krzysztof Kosiński (Prezydent Ciechanowa), Stanisław Trzaskowski (burmistrz Dobrego Miasta), Gustaw Marek Brzezin (Marszałek woj. Warmińsko-Mazurskiego) i Witold Wróblewski (Prezydent Elbląga) byli zgodni – obecnie konieczne jest włączanie mieszkańców w procesy decyzyjne. W Ciechanowie utworzono niedawno budżet obywatelski – w każdej z dwunastu dzielnic wygrywa jeden projekt, oprócz tego zostaną zrealizowane projekty obejmujące całe miasto. W Dobrym Mieście decyzje są konsultowane z mieszkańcami, bo, według burmistrza, tylko dialog społeczny może skutecznie legitymizować podejmowane przez władzę przedsięwzięcia. Miasta w województwie warmińsko-mazurskim przyłączają się do międzynarodowej sieci Cittaslow International (nazwa sieci nawiązuje do ruchu slow food), skupiającej ponad 200 miast stawiający na jakość życia. Włodarze są przekonani, że takiego kierunku działań oczekują mieszkańcy.
Samorządy otwarte na świat?
Drugi dzień debat poświęcono współpracy samorządów – zarówno wzajemnej, jak i tej z innymi podmiotami, czyli organizacjami pozarządowymi, biznesem, międzynarodowymi sieciami miast. Sesję moderowali redaktorzy: Joanna Solska i Marek Ostrowski. Rozpoczął prof. dr hab. Tomasz Szlendak (Uniwersytet im. M. Kopernika w Toruniu), który przedstawił wyniki badań dotyczących współpracy w regionach. Badania te były już omawiane na łamach bloga kulturasieliczy.pl, warto jednak powtórzyć główne tezy. Współpracę w samorządach charakteryzuje koopetycja, czyli swoiste połączenie kooperacji i konfliktu. Z jednej strony podmioty: urzędy, instytucje kultury, organizacje pozarządowe i biznes są otwarte na współpracę. Z drugiej jednak napotykają na liczne bariery w postaci sprzecznych interesów (zjawisko zbyt krótkiej kołdry zmusza do konkurencji raczej niż kooperacji), niesprzyjających przepisów (między innymi absurdy wynikające z Prawa zamówień publicznych), czy po prostu trudnych charakterów przedstawicieli „roszczeniowych” (w opinii urzędników) organizacji pozarządowych. Wszystko to sprawia, że współpraca ma charakter gry o sumie zerowej, czyli jeśli ktoś wygrywa, to ktoś inny przegrywa. Nic dziwnego, że przedstawiciele kultury mają duży dystans do współpracy z władzami samorządowymi.
Według samorządowców, problemy z finansowaniem kultury maja różne źródła. Wojciech Szczurek (Prezydent Gdyni) wskazał na pogarszającą się sytuację finansową samorządów. Twierdził, że jeszcze pięć lat temu możliwe było finansowanie znacznie większej liczby projektów niż obecnie. Jednocześnie mamy do czynienia z klęską urodzaju – rodzi się coraz więcej pomysłów i inicjatyw, czego dowodem jest nasilający się w ostatnich latach boom na muzea, ale pieniędzy jest coraz mniej. Dobrze rokuje jednak wzrastająca wśród samorządowców świadomość wpływu kultury na procesy rozwojowe. W podobnym tonie wypowiadał się Robert Biedroń (Prezydent Słupska), który postulował więcej władzy – i zasobów finansowych – w ręce samorządów. Według prezydenta parlamentarzyści są zbyt daleko od lokalnej rzeczywistości, aby właściwie rozdzielać pieniądze, także te na kulturę. Jednocześnie nie jest łatwo o pieniądze na kulturę w mieście takim jak Słupsk, które nie może konkurować z metropoliami po względem ofert kulturalnej. Z takim stanowiskiem nie zgodził się prof. dr hab. Cezary Obracht-Prondzyński (Uniwersytet Gdański). „Mieszkam w Bytowie i nikt mi nie powie, że są to peryferia kulturalne. Pomorskie Forum Animatorów Kultury jest przykładem tego, że nie trzeba mieć filharmonii, aby mieć kulturę.” – mówił.
Podczas spotkania mówiono również o relacjach kultury i biznesu. Andrzej Porawski (Dyrektor Biura Związku Miast Polskich) przekonywał obecnych, że tylko biznes „emocjonalnie” związany z miastem będzie czuł odpowiedzialność za wspieranie kultury. Zadaniem samorządowców jest nawiązywanie relacji i umacnianie poczucia przywiązania do regionu. Ważny w tym kontekście jest również rozwój organizacji pozarządowych w sferze kultury, które pozyskują pieniądze od biznesu. Niestety w Polsce wsparcie tych organizacji pozostawia wiele do życzenia. Obecnie 2500 gmin wydaje 1,5 mld złotych na organizacje samorządowe, przy czym jedynie 100 milionów jest przeznaczane na organizacje zajmujące się kulturą. Najwięcej (po 35%) pochłaniają organizacje zajmujące się kulturą fizyczną i pomocą społeczną. Prof. Cezary Obracht-Prondzyński zauważył, że biznes koncentruje się na wspieraniu ubogich, a kultura jest dalszym miejscu. W Polsce mamy co prawda przykłady sponsoringu, ale nie rozwija się kultura mecenatu – mówił. Według Piotra Żuchowskiego (Sekretarz Stanu MKiDN) dobroczynność biznesu jest ściśle uzależniona od warunków ekonomicznych – świadczy o tym gwałtowny spadek poziomu sponsoringu po kryzysie w 2008 roku. Wydatki samorządów na kulturę również jednak nie zadowalają. W 2015 roku województwo warmińsko-mazurskie przeznacza na wszystkie instytucji kultury 24 mln. Stanowi to 28% wspływów do budżetu samorządu z podatku CIT. W województwie mazowieckim wydatki na kulturę stanowią jedynie 7% tych wpływów.
Kultura i rozwój
Trzeci dzień debat upłynął pod hasłem „Kultura i rozwój. Dylematy samorządów”. Goście: prof. dr hab. Małgorzata Omilanowska (Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego), Mieczysław Struk (Marszałek Województwa Pomorskiego), Rafał Bruski (Prezydent Bydgoszczy), redaktor Edwin Bendyk, a także moderujący dyskusję redaktor naczelny Polityki Jerzy Baczyński podjęli próbę rozwikłania często podejmowanego dziś dylematu – czy wielkie inwestycję w infrastrukturę mają sens, czy też raczej powinniśmy inwestować w ludzi?
Jako pierwsza głos zabrała Minister Omilanowska, poproszona przez red. Baczyńskiego o zrelacjonowanie ostatnich lat pod względem inwestycji w kulturę. Jest się czym chwalić – powstało wiele nowych instytucji muzycznych, między innymi wielka (1800 miejsc) sala koncertowa Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, zbierająca laury w dziedzinie architektury Filharmonia Szczecińska, Filharmonia i Opera Podlaska, czy nieco mniejsze obiekty, między innymi w Częstochowie, Operze, Kielcach. Obok inwestycji w gmachy muzyczne, dofinansowano szkoły i uczelnie, a także większe i mniejsze biblioteki w całym kraju. Nowa siedziba Narodowego Instytutu Audiowizualnego jest skokiem w przyszłość – w piwnicach obiektu znajdują petabajty archiwalnych nagrań i zdigitalizowanego dziedzictwa dostępnego w Internecie. Niedawno otwarto ośrodek myśli Kantorowskiej – krakowską Cricotekę. Jeśli dodać do tego wszystkie otwarte w ostatnich latach muzea, m.in. Muzeum Żydów Polskich, Centrum Nauki „Kopernik”, Europejskie Centrum Solidarności, to bez wątpienia można powiedzieć, że w ostatnich latach instytucje kultury wyrastały jak grzyby po deszczu. Deszcz ten spadł rzecz jasna z brukselskiej chmurki, choć Minister podkreśliła, że sporo instytucji powstało wyłącznie z pieniędzy polskiego podatnika.
Pytanie redaktora Baczyńskiego o wydatki inwestycyjne w kulturze były prowokacją. Redaktor przywołał rozmowę z profesorem Markiem Kozakiem, opublikowaną w Gazecie Wyborczej (30.05.2015) w której inwestycje w „beton” profesor uznaje za atrapę polskiego rozwoju. Baczyński zacytował fragment: „Nie ma naukowych dowodów na wpływ infrastruktury na rozwój, są natomiast liczne przykłady, że można budować w nieskończoność bez efektów.”. Poproszony o komentarz red. Edwin Bendyk przyznał, że budowa gmachów kultury była w Polsce niejednokrotnie dla samorządów strzałem we własną stopę. Przykład: Gorzów Wielkopolski, w którym filharmonia wybudowana za 140 mln złotych pochłania obecnie 70% budżetu na kulturę. Jednocześnie jednak nie da się zaprzeczyć, że niektóre nowe instytucje tak wielokierunkowo rozwinęły swoją działalność, że stały się ośrodkami podmiotowości miast, wyzwalając w ludziach nową energię (tu red. Bendyk wymienił między innymi Muzeum Powstania Warszawskiego i Centrum Nauki Kopernik). Pytanie jednak pozostaje: jak planować rozwój instytucji, aby odpowiadały one na potrzeby „nowych mieszczan”, pracujących przede wszystkim w sektorach usługowych i zawodach kreatywnych?
Marszałek Mieczysław Struk bronił inwestycji w kulturę – zarówno władze samorządowe, jak i lokalni mieszkańcy uznawali je w ostatnich latach za konieczność. Polska lokalna była bardzo zaniedbana, a instytucje kulturalne rozpaczliwie potrzebowały renowacji. Jednocześnie w województwie pomorskim nie było „szaleństwa inwestycyjnego”. Zainwestowano w dwie duże instytucje – powiększenie Teatru Muzycznego w Gdyni oraz budowę Teatru Szekspirowskiego w Gdańsku. Najważniejsze jest jednak to, jak rozwijać dostęp do kultury w mniejszych miastach oraz jak ich mieszkańców motywować do korzystania z oferty kulturalnej w większych ośrodkach. Prezydent Rafał Burski mówił z kolei, że Bydgoszcz już w procesie starań o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury postawiła na treść i energię ludzi, a nie na „skorupy”, czyli budynki. Energia ta znalazła ujście w kongresach obywatelskich, uchwaleniu Paktu dla Kultury i strategii rozwoju kultury, na mocy której wprowadzono zupełnie nowy sposób podziału środków.
Następnie ponownie głos zabrała Minister Omilanowska, która (przeprosiwszy zebranych za swój gwałtowny, „nieministerialny” ton) dynamicznie zaprotestowała przeciwko nazywaniu infrastruktury kulturalnej „betonem”. Stwierdziła, że ekonomiści, którzy próbują oszacować skutki inwestycji w kulturę jeszcze w roku ich zakończenia nie mają pojęcia o tym, na czym polega rozwój przez kulturę. Efekty udostępniania sztuki i edukacji kulturalnej mają naturę długoterminową i są inwestycją w ludzkie umysły, kreatywność, zdolności krytycznej analizy i myślenia abstrakcyjnego. Do tego aby ludzie przez kontakt z kulturą mogli rozwijać te zdolności, potrzebne są miejsca, w których się kulturę uprawia. Tymczasem takich miejsc do tej pory w Polsce było mało lub też przedstawiały one obraz nędzy i rozpaczy. To, co było, stanowiło najczęściej zaniedbaną spuściznę socjalizmu, bo w latach 90-tych instytucji kultury właściwie nie budowano. Od roku 2007 dzięki inwestycjom unijnym otrzymaliśmy szansę nadrobienia zaległości. W ten sposób powstały obiekty, które nie tylko skupiają się na prezentacji sztuki, ale również posiadają szeroką ofertę edukacyjną (w samym Muzeum Żydów Polskich jest kilkanaście sal edukacyjnych). I choć prawdą jest, że najważniejsze jest czym (i za ile) się wybudowane mury wypełni, to stanowią one niezbędny zasób do kulturalnego rozwoju. „Z dziesięć lat nikomu do głowy nie przyjdzie, by powiedzieć, że filharmonia w Gorzowie Wielkopolskim była marnotrawstwem środków.” – mówiła Minister.
Wystąpienie Minister Omilanowskiej wywołało burzę oklasków. Czy przyszłe pokolenia korzystające (lub nie?) z powstających właśnie instytucji kultury będą podzielać ten entuzjazm? Tego nie wiemy i wiedzieć nie będziemy. A jednak trzeba w jakiś sposób dokonać oceny ostatniej „siedmiolatki”, aby sensownie zaplanować następną. Tak, abyśmy przypadkiem, jak mówi profesor Kozak, zamiast efektu kuli śniegowej nie zafundowali sobie efektu kuli u nogi.
Kamila Lewandowska
*Organizatorami Festiwalu Letnich Ogrodów Polityki są Biblioteka Elbląska, Tygodnik POLITYKA oraz Narodowe Centrum Kultury.