Kontrkulturowa sztuka ulicy
Street art ma kontrkulturowe korzenie. Dlatego – rzecz w więzieniu wymarzona! – kojarzy się z działaniem na krawędzi prawa. Można liczyć na zainteresowanie więźniów tym środkiem ekspresji, ale też można się obawiać, że wzmocni on antypolicyjną postawę osadzonych. Ze strony wychowawców więziennych zorganizowanie warsztatów graffiti jest więc działaniem ryzykownym, ale bez odważnych kroków nie można chyba liczyć na sukces w resocjalizacji – podobnie zresztą jak w psychoterapii, gdzie warunkiem skuteczności jest podejmowanie ryzykownych tematów i ryzykownych decyzji.
Zapytałam Sławomira Pankiewicza, wychowawcę więziennego i pomysłodawcę akcji, czy nie bał się oskarżenia, że uczy osadzonych wandalizmu.
– Podczas warsztatów tłumaczyliśmy więźniom, jak bardzo różni się wymalowanie niecenzuralnych słów na murze od stworzenia graffiti. To pierwsze jest tylko destrukcją, to drugie wymaga stworzenia projektu, opanowania techniki nakładania farb, przygotowania planu, współpracy przy malowaniu muralu. Street art nie jest dziką ekspresją, lecz ma swoje techniki, które trzeba poznać – powiedział.
Techniki to tylko zewnętrzna sprawa. Ludzie nie zdawaliby sobie sprawy z istnienia kunsztu graffiti czy szablonów, gdyby nie narastanie akceptacji społecznej dla alternatywnej kultury streetartowców. Jednak, jeśli kontrkultura staje się akceptowalna społecznie, przestaje być w kontrze. Tak też się stało w przypadku street artu: dzisiaj jest on przede wszystkim konotującym bunt sposobem przedstawiania. Nic zresztą w tym złego, bo granice między kontrkulturą i kulturą nie są tak wyraźne, jak przywykliśmy myśleć.
Stargardzcy wychowawcy mogli sobie pozwolić na zorganizowanie warsztatów street artu, bo ten od swoich kontrkulturowych korzeni jest już bardzo daleki. Zostało tylko skojarzenie, które sprawia, że posługują się nim rozmaite instytucje, by trafić z przekazem do zbuntowanego lub młodego odbiorcy. Są wśród nich także więzienia: mury zakładu w Zabrzu ozdobili studenci ASP[1], a ścianę szwedzkiego słynnego więzienia w Halden – Dolk[2]. Ostatnio nowozelandzka policja zamówiła pro-policyjne graffiti[3] (szablony w stylu Banksy’ego) u Otisa Frizzella.
Współpraca i uczestnictwo
Jest jednak coś, co różni stargardzkie murale więzienne od powyższych przypadków: to wspólne tworzenie i uczestnictwo w decyzjach o wyglądzie więzienia.
W Stargardzie autorami projektu i częściowo jego wykonawcami byli sami więźniowie – 20-osobowa grupa skazanych na długie wyroki. Rola Ceskiego sprowadzała się do doradzania i pomocy w przenoszeniu grafiki na ścianę.
Jak wyglądało wspólne projektowanie? – Ogłosiliśmy przez radiowęzeł konkurs na zaprojektowanie fragmentu graffiti – opowiada Pankiewicz. – Każdy rysował projekt u siebie w celi, tematyka była dowolna. Pojawiały się rzeczy związane ze Stargardem, symbole nawiązujące do wydarzeń w więzieniu.
Czy można mówić o współpracy przy tworzeniu, skoro każdy z fragmentów graffiti powstawał osobno, a ich autorzy nie wiedzieli, jak wyglądają pozostałe elementy? Wydaje się, że tak, bo całość zyskała akceptację grupy. Ponadto taki sposób projektowania, który zastosowano w Stargardzie – wiele osób tworzy wspólnie jedną ścianę – nie jest sprzeczny z kolektywnym duchem street artu, który polega na rywalizacji, ale przecież też współpracy przy zdobieniu wspólnego miasta. Street art to sztuka nie tylko dlatego bardziej zsocjalizowana niż malarstwo sztalugowe, że powstaje w miejscach ogólnodostępnych, w przestrzeni publicznej. Jest socjalizowana, bo jej energia polega na zbiorowym, choć rozłożonym w czasie tworzeniu. Estetyka graffiti zawsze dopuszczała addytywność. Chodzi o sposób powstawania sensów: w graffiti są one tworzone przez wiele osób, z których każda dokłada swoją cegiełkę do istniejącego malowidła. „W graffiti pojedyncza realizacja przestała aspirować do absolutu, wręcz przeciwnie – jej sens tkwi tylko w relacji do szeregu innych prac, szeregu autorów” – pisze streetartowy kolektyw Massmix[4]. Łączenie w całość niezależnych elementów można dzisiaj zaobserwować w streetartowych combosach, czyli spontanicznie powstających zgrupowaniach graffiti, szablonów i wlepek.
Ważne, że dano więźniom możliwość zaprojektowania miejsca, które będą oglądać codziennie przez kolejne lata – kilka, kilkanaście, a niektórzy nawet kilkadziesiąt. Uniknięto decydowania ponad głowami więźniów o wyglądzie muru przy boisku. Nie oddano go w ręce specjalisty, który bez konsultacji z osadzonymi zdecydowałby, jak powinien wyglądać. Okazano im zaufanie, pozwalając na wspólną pracę nad wspólnie użytkowanym budynkiem.
Wydaje się, że ten gest może mieć terapeutyczną wartość, gdy wykonany jest wobec osób, które zostały ukarane pozbawieniem jednego z podstawowych praw – wolności – za aspołeczne zachowania. „Jeszcze wszystko przed nami” – nazywa się cykl warsztatów, w ramach których zorganizowano naukę street artu. Podtytuł mógłby brzmieć: „To, że kiedyś zostaliście wykluczeni ze społeczeństwa, nie oznacza, że już nikt nigdy wam nie zaufa”.
Sztuka i zbrodnia
Czy więźniowie chcieli robi coś tak infantylnego jak malowanie? – Oczywiście – odpowiada Pankiewicz. – Wiele osób z długimi wyrokami maluje. Częścią programu „Jeszcze wszystko przed nami” były warsztaty plastyczne, gdzie skazani uczyli się niektórych technik.
Nie jest wykluczone, że sztuka resocjalizuje więźniów, lecząc ich społeczne wykluczenie homeopatyczną dawką tego samego. Artyści, podobnie jak kryminaliści, bywają uważani za niedostosowanych społecznie. Artysta to człowiek czasem zbyt wrażliwy, czasem zbyt wiele rozumiejący, nawiedzany przez irracjonalne namiętności: natchnienie i niemoc twórczą. Także artysta streetartowy to ktoś, kto „ma zajawkę”, czyli namiętność, która zmusza go do tworzenia. Od poety czy pisarza streetartowiec różni się tym, że jest w pełni uznawany tylko w swojej subkulturowej niszy. Namiętność, subkulturowość i łamanie norm zbliżają go do kryminalisty.
A jednak artyści streetartowi, inaczej niż zbrodniarze, to osoby częściej społecznie akceptowane, częściej nagradzane niż karane za swoją „zajawkę”. Są więc dobrym przykładem dla więźniów, którzy mogą się z nimi jako z niedostosowanymi identyfikować.
– W planach mamy kolejną edycję warsztatów, choć jak zwykle problemem są pieniądze – mówi Sławomir Pankiewicz. – Reakcje więźniów były bardzo pozytywne, także Ceskiemu podobała się współpraca. A w zakładzie jest dużo murów do pomalowania.
Za zdjęcia dziękujemy Sławomirowi Pankiewiczowi.
[4] „Massmix”, artykuł w: Elżbieta Dymna, Marcin Rutkiewicz: „Polski street art”. Warszawa: Carta Blanca 2010. S. 130.