Głównym punktem obchodów będzie majowy 2. Festiwal Literacki im. Miłosza, na którym pojawić się mają i Timothy Gordon Ash, i Zadie Smith, i Wisława Szymborska. Towarzyszyć temu zasadniczemu wydarzeniu mają konferencja polonistyczna na Uniwersytecie Jagiellońskim, reedycje książek Miłosza, nowe publikacje poświęcone postaci i twórczości poety, wydarzenia artystyczne ujmujące poezję autora „Nieobjętej ziemi” w innym medium niż słowne („Made in Poland. Miłosz Sounds” z udziałem m.in. Pawła Mykietyna, Agaty Zubel, Dobromiły Jaskot), program Instytutu Książki Miłosz 2011. Z okazji Roku Miłosza uruchomione zostanie w Krasnogrudzie Międzynarodowe Centrum Dialogu oraz zaplanowana na wiele lat akcja „Rodzinna Europa”.
Tyle sprawozdania. Teraz pytania.
Wszelkie obchody budzą mój sprzeciw i wątpliwości. W pamięci mam najbardziej absurdalny z absurdalnych Rok Gombrowicza z transatlantykiem, na którym serwowano dania bodajże z opowiadania o hrabinie Kotłubaj. Pytanie o sens tej inicjatywy, zamiary, które ją podyktowały nie ma dziś sensu. Faktem jest, że przy odrobinie szczęścia efekt mógł być taki, że nie powstydziłby się go pamiętny Minister Edukacji.
Tym razem fetujemy innego zbuntowanego. Miłosz nie zgadzał się ani z polską tradycją, ani z polskim nacjonalizmem, ani z katolicyzmem w wydaniu narodowym, ani z kulturą Zachodu, którą konfrontował ze swoim środkowoeuropejskim i rosyjskim doświadczeniem. Był pisarzem, który fascynował się nowoczesnością w wydaniu Baudelaire’a i niósł jak garb wspomnienie litewskiego dworu, gdzie klaszcze się na służbę i boso biega po salonie. Był twórcą niesamowicie samotny i równie mocno osadzonym w samym rdzeniu polskiej tożsamości i kultury. Człowiekiem historycznej refleksji i erotycznego zachwytu światem.
Zastanawiam się na ile planowane z okazji roku Miłosza działania, programy, wydarzenia będą intelektualnymi happeningami utwierdzającymi nas w przekonaniu, jak wspaniałego poetę mieliśmy, a na ile staną się początkiem głębszej debaty nad złożonością naszego losu, poplątanymi wyborami ideowymi, które do dziś kształtują naszą rzeczywistość, nad fascynującym światem polskiej inteligencji II połowy XX wieku. Postać Miłosza jest kluczem, który pasuje dziwnie do wszystkich tych zamków, niektóre drzwi otwiera, w innych niepokojąco skrzypi.
Nie zależy mi na Miłoszu ocalonym spod armatniej salwy obrońców jedynie słusznej wizji polskości, nie zależy mi na Miłoszu katolickim ani lewicowym. Nie zależy mi na Miłoszu wpisanym do kanonu literatury polskiej. Fascynuje mnie postać paradoksalna, odznaczająca swoje piętno na wszystkich sporach ideowych ostatniego półwiecza, zachwyca mnie jego niezrównana chłonność intelektualna. Nie chcę, by w wirze rocznicowych konferencji, spotkań i uścisków dłoni, doraźnych dyskusji i pełnych wzruszenia recytacji zniknął gdzieś poeta nieustającej konfrontacji ze światem.
Konstanty A. Jeleński w jednym z esejów lub listów opisywał ironicznie kartkę pocztową wydaną przez Instytutu Wydawniczy ZNAK po Nagrodzie Nobla dla poety. Pocztówka przedstawiała z jednej strony stosik książek Noblisty a z drugiej wizerunek Jana Pawła II. Oba obrazki łączył biegnąca przez całą kartkę urocza wstążka w jakimś pastelowym kolorze.
Zastanawiam się między jakimi wydarzeniami będzie biegła w tym roku.