Dwa Kongresy

Date of publication: 13.05.2011
Średni czas czytania 12 minutes
print
Gdyby to było takie proste, powiedzielibyśmy, że Sala Kongresowa znów pęka w szwach. Warszawa w ostatnich latach znów jest miastem kongresów, co i rusz organizuje się wydarzenia obdarzane tym szumnym mianem, chyba z nadzieją, że dzięki temu przyciągną wzrok całego kraju. Dwa szczególnie zmediatyzowane (można powiedzieć, że już cykliczne) kongresy ostatnich lat skupiały się wokół problemów kobiet i kultury polskiej. I w jednym, i w drugim przypadku organizatorzy podejrzliwie odnosili się do pełnej symbolicznych znaczeń przestrzeni dawnej sali obrad w Pałacu Kultury. Kongres Kultury Polskiej w 2009 r. na wszelki wypadek zorganizowano w Krakowie. Kongresy Kobiet korzystają, owszem, z gościnności Kongresowej, ale co tylko mogą, przenoszą do prestiżowo-arystokratycznych Arkad Kubickiego pod warszawskim Zamkiem Królewskim lub prestiżowo-biznesowego nowego budynku Giełdy. Pisze Agata Czarnacka.

Pomijanie pewnej, z pewnością nieco niewygodnej tradycji da się doskonale zrozumieć. Kongres Kultury Polskiej w 2009 r. nieformalnie odbywał się pod hasłem „1% budżetu dla kultury”; w Kongresowej nie dałoby się zapomnieć, że 28 lat wcześniej ludzie sztuki domagali się zwiększenia nakładów budżetowych państwa z ponad dwóch do niecałych trzech procent… Kongres Kobiet musiałby zmierzyć się z faktem, iż w stosunku do poprzedniego ustroju formalne nierówności między płciami i realne problemy kobiet wyraźnie się pogłębiły. Jednak przede wszystkim brak wspólnego miejsca sprawił, że obu wydarzeniom udało się – i nadal się udaje – niemal całkowicie zignorować siebie nawzajem.

Niejednorodny od początku Kongres Kultury Polskiej podzielił się ostatnio na dwie części – raczej pasywną „starą gwardię” twórców, brylujących w Sejmie na konferencjach o kulturze marszałka Wenderlicha, oraz Obywateli Kultury, ruch animatorów, organizatorów i, w mniejszym chyba stopniu, odbiorców zainspirowanych intuicjami Richarda Floridy na temat korelacji między poziomem ukulturalnienia i dobrobytu. To właśnie ta flanka wzięła na siebie utrwalanie tradycji kongresowania. W tym roku oba środowiska – Obywatele Kultury i Kongres Kobiet – zaczęły się wzajemnie dostrzegać na poziomie instytucjonalnym, a nie tylko personalnym, o czym świadczą wymieniane uprzejmości: jedną z gwiazd Kongresu Obywateli Kultury będzie feministka Kinga Dunin, a z kolei Rada Programowa Kongresu Kobiet wystosowała wyrazy poparcia dla sztandarowego dokumentu Obywateli, Paktu dla Kultury.

Choć w liście Rady Programowej przywołuje się „nauczycieli i nauczycielki, bibliotekarzy i bibliotekarki”, to jednak nie wspomina się, że to feminizacja wymienionych zawodów i rozpowszechnione w Polsce skojarzenie kultury ze sferą kobiecą wydatnie przyczynia się do ich lekceważenia przez władzę – która to domena tradycyjnie „należy” do mężczyzn. Z kolei Obywatele Kultury co prawda głęboko przejmują się upadkiem czytelnictwa w Polsce, ale nie kojarzą tej tendencji z dobrze rozpoznanymi przez feministki problemami w obszarze edukacji początkowej i, w szczególności, z ponurym brakiem instytucjonalnego wsparcia w wychowywaniu dzieci oraz z utrzymującym się – wzmacnianym kulturowo – nierównym podziałem obowiązków domowych, gdzie zarówno prace domowe, jak i troska o młodsze pokolenie spada na barki kobiet w postaci słynnego „drugiego etatu”, co z kolei owocuje nie tylko brakiem czasu wolnego na lekturę, ale też tym, że rodzice – ani mama, ani tata – nie wdrażają już dzieci w czytanie książek.

W feminizacji takich zawodów, jak nauczycielka czy bibliotekarka, nie nie ma na pozór nic złego, choć oczywiście zawsze miło jest od najmłodszych lat obcować z różnorodnością, także różnorodnością płci. Problem okazuje się tkwić w charakteryzującej to zjawisko mechanice błędnego koła. Im więcej kobiet wykonuje dany zawód, tym mniej jest on poważany społecznie (to samo dotyczy wszak pielęgniarek); im mniejszą cieszy się estymą, tym niższe uposażenia się z nim wiążą; a z kolei im niższe pensje, tym mniej chętnie garną się do niego mężczyźni – a to oni, z różnych przyczyn, z których nie najmniej ważny jest stopień przestrzegania w Polsce praw kobiet do świadomego macierzyństwa, są zatrudniani przez polskich pracodawców chętniej niż kobiety – i tym łatwiej w związku z tym osiągnąć w nim względną stabilizację kobietom. Co najciekawsze, mówimy tu o tak zwanych zawodach etosowych, a więc pociągających za sobą immanentne dla uczestnictwa w kulturze zrozumienie zarówno tego, jak funkcjonuje system społeczno-kulturowy, jak i własnej w nim roli. Deprecjacja osób dbających o społeczną reprodukcję wiedzy tego rodzaju automatycznie przekłada się na umniejszenie wagi samej tej wiedzy i niedocenianie, jeśli nie wręcz ośmieszanie etosowych postaw, jakie mogą z niej wypływać. Klincz feminizacji i deprecjacji poszczególnych zawodów doczekał się solidnych badań i opisów teoretycznych na gruncie socjologii i akademickiego feminizmu. Rozpoznanie konsekwencji tego mechanizmu dla kultury nie jest trudne, ale wydaje się krokiem nie do zrobienia.

Być może nie jest to „genderowa ślepota”, może mamy tu do czynienia z zachowaniem analogicznym do prób unikania rasizmu, kiedy to ktoś, nie chcąc wkraczać na grząski grunt, po prostu odmawia konstatacji na temat czyjegoś koloru skóry czy pochodzenia. Także i tu przyznanie, iż feminizacja łączy się z deprecjonowaniem, może się wydawać upokarzające – przede wszystkim dla kobiet. Czy ratunkiem byłoby zatrudnianie w bibliotekach i nauczaniu początkowym samych mężczyzn? Czy to w taki sposób chcemy dowodzić, że kultura i czytelnictwo ma znaczenie? Oczywiście nie. Tu otwiera się pole, gdzie to dla Kongresu Kobiet korzyścią byłaby współpraca z Kongresem Kultury, gdyż jedynie praca w wymiarze kultury może – co pokazują doświadczenia takich krajów, jak Stany Zjednoczone, Francja, Niemcy czy kraje skandynawskie – realnie zmienić społeczne postrzeganie płci.

Jednym z postulatów I Kongresu Kobiet było wprowadzenie gender budgetingu, to znaczy, dysponowania przede wszystkim publicznymi pieniędzmi z uwzględnieniem zróżnicowanych potrzeb osób obu płci. W praktyce chodzi tu, na przykład, o zwracanie uwagi, że budowa osławionych orlików w niewielkim stopniu służy dziewczętom, a więc nie można, powoływać się tylko na nie i twierdzić zarazem, że jest to rozwiązanie skierowane do całej młodzieży. Dlaczego więc nie wprowadzić obwarowań w tym samym duchu, jeśli chodzi o budżety na kulturę czy programy artystyczne? Trzeba się także domagać kulturalnych i artystycznych programów podnoszenia świadomości na temat dyskryminacji i zróżnicowania pozycji obu płci w społeczeństwie – ta praca wciąż jeszcze nie została zrobiona i kobiety dotkliwie to odczuwają, o czym najlepiej świadczy postulat z tym razem drugiego Kongresu Kobiet: „Domagamy się radykalnej reformy polskiego systemu edukacji, tak by przeciwdziałał on dyskryminacji kobiet i powielaniu stereotypów płci”. Tylko dlaczego jedynie systemu edukacji, skoro chodzi o fakt kulturowy? Walka o równe prawa kobiet nie może się ograniczać do postulowania politycznych parytetów i krytykowania stereotypów zawartych w podręcznikach szkolnych, musi wiązać się z wysiłkiem zmiany mentalności, a tego nie da się urzeczywistnić bez wymiaru działań kulturalnych. Nie da się ukryć, że dyskusja o tym, jak to zrobić, nie będzie łatwa i będzie wymagała zaangażowania ekspertów i ekspertek zarówno od specyfiki działań kulturalnych, jak i od społecznej sytuacji płci – ale czy kongresy nie powinny być właśnie polem dla spotkań i debat tego rodzaju?

Nie da się pogodzić widocznej wśród Obywateli Kultury niechęci do elityzacji kultury z troską o to, by nie została zinstrumentalizowana. Odejście od tej dyskusji, koncentrowanie się na pozornie neutralnych kwestiach, takich jak finansowanie kultury albo przekazywanie jej sektorowi prywatnemu versus wzmacnianie zajmujących się nią instytucji publicznych, niczego nie rozwiązuje – przeciwnie, nie da się rozstrzygnąć żadnej z tych szczegółowych kwestii, jeśli nie uwzględni się wymiaru instrumentalizacji kultury i form, jakie ona przyjmuje; jeśli nie włączy się do dyskusji pytania o możliwość sterowania tą instrumentalizacją, zamiast chować głowę w piasek, i udawać, że nic takiego nie ma w Polsce miejsca.

To tylko kilka z powodów, dla których Kongres Kobiet nie powinien odbywać się w izolacji od Kongresu Obywateli Kultury – i vice versa. Oba ośrodki dążą do społecznej i instytucjonalnej zmiany – łatwiej ją będzie osiągnąć dzięki koordynowanej współpracy, aniżeli poruszając się, przynajmniej w pewnych obszarach, na oślep. Kongresy mają służyć wymianie informacji i pomysłów – i dotyczy to również organizatorów innych kongresów. Nie możemy pozwolić, by zmieniły się w wystające to tu, to tam w polskim pejzażu wieże z kości słoniowej. Panie, panowie, ludzie kultury i specjaliści od finansowania – otwórzmy kongresy na siebie nawzajem!

Agata Czarnacka – (urodzona w 1981 r.) filozofka, feministka, tłumaczka, w Zakładzie Etyki Uniwersytetu Warszawskiego kończy doktorat poświęcony kategorii normalności w psychoanalizie i  feminizmie. Publikowała m.in. w „Krytyce Politycznej”, tłumaczka Bruno Latoura.