Inaczej jest, kiedy tylko opowiadam ludziom, że pracuję z dziewczynami z zakładu poprawczego. Często wtedy słyszę:
– No to współczuję.
Zawsze pytam:
– Dlaczego?
– No bo tam musi być strasznie, tyle bab – zazdrości, histerii, bo dziewczyny są wredniejsze, przebiegłe, kłótliwe, zmienne, gorsze od chłopaków…
I ja się wtedy złoszczę. Bo nie są gorsze. I pytam taką osobę:
– Ale skąd wiesz, że zazdroszczą i się kłócą? Byłeś tam kiedyś?
Zakład jest miejscem schowanym za murem, jakby wyciętym z mapy miasta. Dziewczyny, które tu są przywożone najpierw boją się tego miejsca, ale potem się w nim oswajają i często nie chcą już niczego więcej. Świat zakładu staje się ich światem. I chociaż mówią, że chciałyby, żeby brama była do połowy otwarta, to nie odliczają dni do końca wyroku. Mówią, że zakład jest dla nich najlepszym miejscem.
Czy mówią tak dlatego, że zakład jest rzeczywiście najlepszym miejscem pod słońcem? Przecież trzeba zrobić coś złego, żeby tu trafić – nie trafia się tu w nagrodę. Czy dlatego, że nie doświadczyły niczego lepszego?
I jeszcze frytki.
Po ostatnich nieudanych zajęciach Justa przyniosła nam frytki. Pamiętam, że jak po raz pierwszy któraś z dziewczyn mi je przyniosła – bo może jestem głodna, a nawet jak nie jestem, to akurat bardzo dobre wyszły, może trochę przesolone – to ja wtedy poczułam, że przyszłam do nich do domu. One tu tworzą sobie dom. Przyklejają plakaty na ścianach, układają maskotki na łóżkach, hodują rybki i chomiki.
A my do tego domu przyjeżdżamy w gości.
I dlatego Ania chciała tam zostać. W domu pełnym dziewczyn.