Poza tym, że nie wie nic i bawi się fatalnie, można by dodać, że pewnie bawi się i wie różnie w zależności od pochodzenia społecznego i dostępu do edukacji, kultury, bibliotek, od poziomu zainteresowania rodziców i szkoły. Cień takiej refleksji pojawił się w wypowiedzi Szymona Hołowni, który zauważył, że obok dyskotek, przystanków autobusowych będącymi miejscami kultowymi w małych miejscowościach, mamy wypełnione sale teatralne, nowe muzea i więcej sprzedanych biletów do kina. Problemem nie jest tylko spadek kompetencji kulturowych, ale również polaryzacja społeczna, której polem jest również kultura. Jeśli nawet rację ma Najsztub, który twierdzi, że żyjemy w świecie konsumentów (Zygmunt Bauman pisał, że obywatela zastąpił konsument) i że często konsumujemy to samo jako mieszkańcy świata Wikileaks i technologii cyfrowych, to cały czas pozostaje problematyczna kwestia jak konsumujemy. I w tym momencie dochodzimy do kolejnego niezwykle istotnego punktu komentowanej dyskusji telewizyjnej. Na brawurowy komentarz redaktora Najsztuba (swoją drogą patrząc na znanego redaktora nie można oprzeć się ironicznej reminiscencji z Gombrowicza i Mrożka), że książka jest przedmiotem z zamierzchłej epoki, prof. Czapiński wyjaśnił, że nadal ilość książek jest najlepszym wskaźnikiem kapitału kulturowego.
Oczywiście w każdym zapamiętałym czytelniku/zapamiętałej czytelniczce budzi się w tym momencie wewnętrzny sprzeciw, że przecież nie sięgnął/nie sięgnęła po „Łaskawe” Littela, po niepowtarzalną prozę Pamuka czy traktaty Battaile’a aby zbierać jakikolwiek kapitał. Uczciwość każe jednak przyznać pewną rację argumentacji mówiącej o lekturze w kontekście kapitału. Bo jak bardzo byśmy nie chcieli tego wiedzieć, jest pewna prawda w tym, że, jak powiedział Hołownia, czytanie jest narzędziem do kształcenia innych narzędzi. Swoistym dowodem na to może być przykład uczniów i studentów zaproszonych do udziału w sondzie ulicznej. Czytanie jest przepustką do rozumienia przekazów innego rodzaju – telewizji, radia, internetu. A dalej do umiejętnego poruszania się w społeczeństwie, które wymaga umiejętności interpretacji, rozumienia, podejmowania decyzji. Bez tego chyba nawet pokolenie Wikileaks nie byłoby możliwe.
Co innego jednak budzi zdumienie. Otóż z badań prowadzonych wśród uczniów wynika, że to dziewczynki lepiej czytają, chętniej sięgają po książki. Z innych badań wiemy, że mamy więcej i lepiej wykształconych kobiet niż mężczyzn. Jak to zatem możliwe, że w takiej dyskusji rozmawiają chłopcy. Sami chłopcy.