ZJAWISKO TRZECIE: PISARZ – BOŻA KRÓWKA - Beata Stasińska

Date of publication:
Średni czas czytania 7 minutes
print
Narodowe literatury Europy Środkowo Wschodniej nie były w stanie przez lata zaabsorbować innych doświadczeń poza własnym historycznym dziedzictwem. Tak było ono przemożne, tak nad nimi panowało, dając w zamian złudzenie rządu dusz. Życzliwa interpretacja mówi, że naród, który został mocno zraniony w swych narodowych uczuciach, potrzebuje dużo czasu, by po pierwsze poddać się zbiorowej terapii, po drugie, by terapia przyniosła jakiś skutek.
Narodowe literatury Europy Środkowo Wschodniej nie były w stanie przez lata zaabsorbować innych doświadczeń poza własnym historycznym dziedzictwem. Tak było ono przemożne, tak nad nimi panowało, dając w zamian złudzenie rządu dusz. Życzliwa interpretacja mówi, że naród, który został mocno zraniony w swych narodowych uczuciach, potrzebuje dużo czasu, by po pierwsze poddać się zbiorowej terapii, po drugie, by terapia przyniosła jakiś skutek.
Nic zatem dziwnego, że pisarze polscy, węgierscy, czescy jeszcze dziś sprawiają wrażenie, jakby odzyskiwali głos, jakby czekali na tę swobodę wypowiedzi, która pozwoliłaby ich książkom wtopić się wreszcie w wielkie światowe literatury.
No tak. Mieszczańska rewolucja bez mieszczaństwa okazuje się trudnym eksperymentem. Zwycięstwo nieokupione daniną krwi, więc nie tak cenne, szybko zmienia się w poczucie pustki i rozczarowania. Kapitalizm i liberalna demokracja spadły na nas jak grom z jasnego nieba, by szybko uprzytomnić niedoświadczonym obywatelom, że nie są prostym wcieleniem haseł wolności, braterstwa i równości. Dar wolności przyniósł poza swobodami obywatelskimi ostateczny koniec złudzeń o niezmienności prawd i tradycji, otworzył przed nami świat ze wszystkimi jego „odmiennościami”, z którymi trzeba nauczyć się żyć.

Ponowoczesna środkowoeuropejska melancholia zadziwiła uważnych obserwatorów, którym zdawało się, że właśnie u nas szuflady są pełne zakazanych przez cenzurę arcydzieł i że właśnie tu nastąpi za chwilę erupcja twórczości. Wystarczy zburzyć mur berliński. Ale w literaturze, jak i w całej kulturze, nie ma cudów, czasami tylko rodzą się cudownie utalentowani pisarze.

Ci zaś, wyrzuceni z parnasu, sprowadzeni zostali do roli papierka lakmusowego, wskazującego drogi przemian społecznych i obyczajowych. Na nich spadło zadanie pierwszego tłumacza świata w stanie zamętu i w końcu – pierwszego krytyka. Szybko zatem musieli sobie uświadomić, że tak upragniona swoboda wypowiedzi ma swój ciężar i swoją cenę. To dziś nic innego jak odwaga myśli, talent i ciężka praca nad zrozumieniem tego, co nam się przytrafiło, odzyskiwanie dla literatury sfer życia do niedawna niegodnych pióra jak życie intymne czy życie polskiego everymana lub znajdywanie w niej miejsca dla wykluczonych: kobiet, Żydów, odmieńców. Niewdzięczna rola, trudna do pogodzenia z dyktatem rynku i oczekiwaniami odbiorcy, który coraz częściej w literaturze ceni dobre rzemiosło, oznaczające zazwyczaj umiejętność opowiadania ciekawych historii…

Polscy autorzy, pozbawieni tym razem życzliwości krytyki i czytelników, podjęli te wyzwania. Od eseisty Jana Grossa po poetkę Bożenę Keff ciągnie się lista pisarzy, którzy stworzyli nowe narracje dla Holocaustu, tego wypieranego i fałszowanego przez lata doświadczenia, które, czy tego Polacy chcą czy nie, było i pozostanie częścią polskiej historii.
Indywidualizująca doświadczenie wojny czy komunizmu narracja pomaga dziś Polakom odzyskiwać pamięć i nie sprowadzać literatury do ideologicznych równań. Od Stefana Chwina, przez Wiesława Myśliwskiego po Joannę Bator i Ingę Iwasiów – ciągnie się nurt alternatywny wobec zastanych wersji historii: społeczności niemieckiej w Gdańsku, polskich chłopów, których kulturze przyniosła kres współczesna cywilizacja, czy polskich kobiet w czasach komunizmu, których losy jakże odbiegają zarówno od antykomunistycznej sztampy, jak i pełnej fałszu nostalgii za tymi czasami.
Współczesny pisarz jako obserwator polskiej transformacji ma coś ze straceńca: drażni dosadnością opisu, prowokuje groteskowym przerysowaniem i bez taryfy ulgowej sądzi raczkujący polski kapitalizm. Niegrzeczna dziewczynka z Wejherowa, by dociec do istoty obyczajowo mentalnego zamętu w głowach Polaków, rozsadza kanon literackiej polszczyzny. Dorota Masłowska pierwsza zrozumiała, że nowa rzeczywistość wymaga nowego języka, a tego bez twórczej odwagi i słuchu absolutnego się nie stworzy. Andrzej Stasiuk w Dziewięć, Mariusz Sieniewicz, Sławomir Schuty czy Daniel Odija właściwie dokumentują śmierć wielkich idei, które tak łatwo sprzedaliśmy na kapitalistycznym rynku. Jest w ich książkach i realistyczny do bólu opis, i głos sprzeciwu, choć nikt jeszcze nie buduje barykad.

I w końcu przytrafiła się polskiej literaturze manifestacja prawdziwej twórczej wolności. Jest nią Lubiewo Michała Witkowskiego, w którym autor pozwala swoim bohaterom po prostu być sobą. Wbrew społeczeństwu, łamiąc kolejne tabu, oddaje głos żyjącym na marginesie odmieńcom, bez których to piętnujące ich społeczeństwo nie dowiedziałoby się, jakie jest i jakie może być.
Literatura została uratowana!