Rozhamowanie kulturowe w mediach - Kazimierz Krzysztofek

Date of publication:
Średni czas czytania 4 minutes
print
To zagadnienie warte jest analizy i refleksji, ponieważ dokonują się zmiany w obszarze kultury popularnej, które pogarszają jej kondycję.
To zagadnienie warte jest analizy i refleksji, ponieważ dokonują się zmiany w obszarze kultury popularnej, które pogarszają jej kondycję.
Psychologia społeczna określa to zjawisko jako disinhibition. Jest to odwrotność inhibition, czyli mechanizmu hamującego dezynwolturę aktorów komunikacji. Owo rozhamowanie wyraża się przede wszystkim w spodleniu języka, rabunkowym gospodarowaniu jego zasobami, używaniu – przez niemal wszystkich uczestników komunikacji – słów intensywnych semantycznie, a zarazem nieadekwatnych do sytuacji. Jak bardzo może to wypaczyć spory polityczne, etyczne i światopoglądowe widzimy na przykładzie sprawy zapłodnienia in vitro czy aborcji. Dla wielu jej przeciwników ktoś, kto miał inne zdanie, opowiadał się za dalece nawet ograniczoną aborcją, był obwoływany ludobójcą; zaś przeciwników przerywania ciąży nazywano równie mało elegancko inkwizytorami, ciemnogrodem. To już nie jest polityczny folklor, a mainstream, który bardzo psuje kulturę polityczną, a często udaremnia stanowienie racjonalnego prawa.
Działa tu pewien mechanizm negatywnej spirali behawioralnej: użycie negatywnego określenia wywołuje reakcję zwrotną z „wartością dodaną”, czyli jeszcze ostrzejsze słowa repliki. Na początku transformacji owo rozhamowanie medialne było sporadyczne, pojawiało się w mediach niszowych. Tym sposobem chciały zwrócić na siebie uwagę, zaistnieć na rynku, jak tygodnik „Nie”, który rychło przestał być jednak niszowy, a stał się jak na polskie warunki dość masowy. W PRL-owskich warunkach funkcjonowania mediów nie mogło to mieć miejsca, oczywiście z powodu cenzury, ale chyba ważniejszy był inteligencki wzorzec człowieka kulturalnego.
Pewien wpływ na dynamikę omawianego zjawiska ma poczucie wolności ekspresji. Ale wpływ ten mają także inne czynniki, przede wszystkim urynkowienie mediów, które zmusza je do walki o odbiorcę per fas et nefas, a w konsekwencji – ich tabloidyzacja. W krajach o starych tradycjach mediów komercyjnych zjawisko było znane od czasu, kiedy pojawiła się bulwarowa „żółta prasa”. W Polsce było to jednak nowością, z którą odbiorca zetknął się stosunkowo niedawno. Na początku to szokowało, ale z czasem następowała adaptacja. Należy oczekiwać, że Internet, czy media w ogóle, będą wchłaniać coraz więcej potoczności wraz z całą wstydliwie skrywaną w przeszłości niewybrednością środków ekspresji, która jest napędem kultury popularnej. Taka jest cena demokratyzacji i w tym sensie jest to zjawisko uniwersalne, ale u nas w ostatnich latach nabierające ostrości w związku ze swoistą wojną kulturową, która wymaga ostrej amunicji.
W ten sposób osiąga się podstawowy cel: sprzedanie produktu medialnego. Umiejętność porozumiewania się, kompetencje komunikacyjne to podstawa sukcesu indywidualnego i zbiorowego. Pokuszę się o stwierdzenie, że potrzebny jest narodowy program swoistej socjoterapii komunikacyjnej, co uważam za warunek modernizacji kraju.