ZJAWISKO DRUGIE: BURZENIE KANONÓW - Beata Stasińska

Date of publication:
Średni czas czytania 7 minutes
print
Wraz z nastaniem demokracji w Polsce szybkiemu demontażowi poddane zostało wzorotwórcze i hierarchiotwórcze centrum życia kulturalnego czyli – mówiąc staromodnie – salon. Okazało się, że potencjalny odbiorca czy konsument kultury przestał oglądać się na dotychczasowe autorytety, za nic ma kanony literackie, skazuje na niebyt namaszczanych jeszcze niedawno pisarzy, i to zarówno krajowych, jak i emigracyjnych. Z równym zainteresowaniem albo ostentacyjnym brakiem zainteresowania odnosi się do pisarzy polskich i zagranicznych. Miesza porządki między tym, co wysokie i niskie, czyta zarówno Littela, Masłowską, ale i kryminały.
Wraz z nastaniem demokracji w Polsce szybkiemu demontażowi poddane zostało wzorotwórcze i hierarchiotwórcze centrum życia kulturalnego czyli – mówiąc staromodnie – salon. Okazało się, że potencjalny odbiorca czy konsument kultury przestał oglądać się na dotychczasowe autorytety, za nic ma kanony literackie, skazuje na niebyt namaszczanych jeszcze niedawno pisarzy, i to zarówno krajowych, jak i emigracyjnych. Z równym zainteresowaniem albo ostentacyjnym brakiem zainteresowania odnosi się do pisarzy polskich i zagranicznych. Miesza porządki między tym, co wysokie i niskie, czyta zarówno Littela, Masłowską, ale i kryminały.

Opuszczając szkolne mury, w których nauczano go klasyki polskiej literatury, przyznaje się, że tak naprawdę otarł się albo tylko o Sienkiewicza, albo o Gombrowicza. Gdzie się podziali – chciałoby się zapytać – polscy romantycy i czy kiedyś wrócą do polskich domów?

Polski potencjalny odbiorca kultury za nic ma naszych noblistów, więc z głuchym spokojem przygląda się zrzucaniu z cokołu Wisławy Szymborskiej i żenującemu potrząsaniu truchłem Czesława Miłosza. A ponoć do niedawna odczuwał z nich dumę.
Na jego oczach po raz kolejny odbywa się przeklęty polski rytuał redukowania tego, co ważne w kulturze, do politycznych i doraźnych celów. Tym razem bez komitetu centralnego partii, bez urzędu cenzury i bez patriotycznego nakazu ratowania substancji narodowej, za to z poszanowaniem wolności słowa i wymogów rynku. I z fałszującymi wartości podziałami na pisarzy naszych (tych bardziej z prawa i na przykład za lustracją) i tych z lewa (kojarzonych słusznie czy nie z „Gazetą Wyborczą”), na tych, których chce ktoś recenzować i na tych, dla których nie ma miejsca na kurczących się z roku na rok kolumnach kulturalnych.

Potencjalny odbiorca nie wie, jak ważna jest domowa biblioteka, nie wstydzi się przyznać, że książek raczej nie czyta. Nie boli go brak dodatków kulturalnych do prasy. Najchętniej sięgnie po książkę pani lub pana sfotografowanego w kolorowym magazynie lub występującego w TVN Style. Jeśli ma dzieci, to nie ma czasu im czytać lub nie wie, że trzeba to robić. Zanegował istnienie kanonów, ale nie tworzy nowych. Nie wierzy w swój autorytet u własnych dzieci.
Właściwie, jest lustrzanym odbiciem tych, którzy przez ostatnich dwadzieścia lat nie wykazali zrozumienia, jak ważne dla społeczeństwa są dobra edukacja i rozwój kultury. Którzy co najwyżej instrumentalizowali je dla swych politycznych i prywatnych celów lub traktowali jak uciążliwego petenta w państwowych urzędach. A pytani o ostatnie lektury, z trudem przypominali sobie nazwisko autora.

Przełomowy rok 1989 rozpoczął czas przemian, w których kultura poddana została próbie przetrwania. Upragniona wolność dla wielu okazała się wolnością od przestarzałych hierarchii, wzorów rodzinnych i społecznych, wolnością krytyki tego, co zastane lub przyzwoleniem na demonstracyjne bycie „niekulturalnym”. Szybko okazało się, że wielkie polskie mity bohatera, solidarności czy tolerancji poddawane są wielkiej rewizji. Ze strony historyków – rewizji naukowej, przez pisarzy – w ich artystycznych, mniej lub bardziej obrazoburczych wizjach, przez odbiorców – w ich stosunku do nich. Bohater, którego można opluć i bohater, któremu przyzwala się na jego ludzkie słabości, ale też otwarcie się o nich mówi. Solidarność, która stała się pojęciem historycznym i nie obejmuje już pracujących w stoczni niewolników z Azji. Polska tolerancja, która nie zezwala do budowę domów opieki dla chorych na AIDS lub każe wysyłać do gazu homoseksualistów.

Trudny i fascynujący czas, w którym musimy mierzyć się z przeszłością i jej mitami, z rzeczywistością i jej pozornie nieodwołalnymi wyrokami, z działającymi jak zbiorowa terapia wyzwaniami przyszłości. I uświadomić sobie niezbędność w tym procesie kultury. Źle by się stało, gdyby za dwadzieścia kolejnych lat prawdą okazały się strawestowane nieco przeze mnie słowa węgierskiego noblisty Imre Kertésza: „Polacy uwolnili się od komunizmu, ale nie od siebie”. Bo nie zmierzyli się ze swoją przeszłością. Bo nie dopracowali się aktualnej wiedzy o sobie.