Powróćmy jak za dawnych lat - Jerzy Płażewski

Date of publication:
Średni czas czytania 4 minutes
print
Unormowane życie filmowe w wolnym kraju opiera się na dwóch podstawach: niezakłóconej realizacji filmów rodzimych i swobodnym dostępie do światowej sztuki filmowej.
Unormowane życie filmowe w wolnym kraju opiera się na dwóch podstawach: niezakłóconej realizacji filmów rodzimych i swobodnym dostępie do światowej sztuki filmowej. Ów drugi aspekt ważny jest z dwóch powodów równocześnie. Szeregowy kinoman nie lubi słyszeć, że jakieś ważne i piękne dzieła filmowe są dlań niedostępne: kiedy za stalinizmu urwano dopływ filmów z Zachodu (w rekordowym roku 1952 zredukowano ich liczbę do 6), zostało to odczute jako jedna z głównych represji ustroju. Ale sprawa jest równie ważna dla samych twórców: brak kontaktu z głównymi nurtami kina światowego kaleczy ich talent, a malejące wyrobienie publiczności każe im własne filmy adresować do coraz mniej wymagającego odbiorcy (np. poziom kina radzieckiego wyraźnie opadł, gdy urwały się jego kontakty ze światem).
Odzyskanie suwerenności, wolności działania we wszystkich dziedzinach życia mogłoby wskazywać, przez liczne analogie, że wszędzie nastąpił postęp. Ale akurat w dziedzinie repertuaru kinowego postępu nie było. Wręcz przeciwnie. Jest łatwy sposób weryfikacji tej tezy – najważniejszymi zapasami światowego kina jest festiwal w Cannes. Już fakt przyjęcia do canneńskiego konkursu zwraca na taki film uwagę, tym bardziej nagroda. Otóż w kinach polskich w roku 1956 znalazło się 87% nagród canneńskich, w 1968 – 100%, w pamiętnym roku 1981 jeszcze 91%, ale po zapaści stanu wojennego, w 1991, tylko 40%, w 1993 roku tragiczne 17%, a w 2003 – 21%. Zwykle były to filmy z USA, reszta odpadała.
Od 2000 r. sytuacja zaczęła się powoli poprawiać, dość regularnie zaczynamy oglądać filmy francuskie, docierają pierwsze rosyjskie, ale to postęp ciągle jeszcze nie na miarę powstałych zaległości. Budowa wielocalowych multipleksów zdawała się zapowiadać większą różnorodność gatunkową i tematyczną. Tymczasem odwrotnie: multipleksy stały się twierdzami jednorodnego, na ogół hollywoodzkiego kina komercyjnego, wyrzekły się wielu filmów ambitniejszych, spowodowały likwidację mniejszych sal, właśnie ów artystyczny repertuar propagujący. Nie znajduje potomków pokolenie, które wystawało w ogonkach na filmy Felliniego, Bergmana, Buñuela. Kiedy zadałem sobie trud spisania wybitnych filmów z sześciu lat 2001–2006, których tchórzliwi dystrybutorzy do naszych kin nie kupili, naliczyłem ich 88, wyłącznie tych, które sam widziałem i których jakość mogę zagwarantować.
Pół wieku temu prasa francuska nazwała repertuar kin polskich „najlepszym na świecie”, bo układanym nie przez polityków ani handlarzy. Przywróćmy ten stan rzeczy! Jest to w pełni możliwe, jeśli założyć pomoc państwa (tj. Instytutu Filmowego). Nie podam szczegółów, podyskutujmy, ale gotowe wzory już istnieją