Mariusz Treliński - reżyser w operze - Jacek Mikołajczyk

Date of publication:
Średni czas czytania 4 minutes
print
29 maja 1999 r. Po deskach największej sceny operowej na świecie przetoczył się walec. Mariusz Treliński, wspomagany przez scenografa Borisa Kudličkę, premierą „Madame Butterfly” Pucciniego zapoczątkował nowy rozdział w historii reżyserii operowej w Polsce. Walec toczy się do dziś.
29 maja 1999 r. Po deskach największej sceny operowej na świecie przetoczył się walec. Mariusz Treliński, wspomagany przez scenografa Borisa Kudličkę, premierą „Madame Butterfly” Pucciniego zapoczątkował nowy rozdział w historii reżyserii operowej w Polsce. Walec toczy się do dziś.
Treliński dokonał w Warszawie cudu: dzięki niemu opera stała się zjawiskiem strawnym, a nawet fascynującym również dla ludzi teatru. Monumentalne płaszczyzny kolorystyczne zamiast tradycyjnych mebli, wystudiowany ruch sceniczny w miejsce konwencjonalnych póz, autonomiczna, wypływająca z muzyki wizja reżyserska zamiast koncertu w kostiumach – czego chcieć więcej? Nareszcie można było zrozumieć, o co chodziło Wagnerowi z tym całym dziełem totalnym, a także dlaczego tzw. Wielka Reforma Teatru czerpała swe założenia z opery.
Bez przesady – oczywiście nawet w najnowszej historii inscenizacji operowych w Polsce sporo było zjawisk wybitnych. To jednak Treliński po pierwsze narzucił całemu nurtowi nowy sposób myślenia, polaryzując postawy i strategie, po drugie zwrócił nań uwagę reżyserów teatralnych, dzięki czemu postanowili spróbować w nim sił tacy twórcy, jak Warlikowski czy Jarzyna, po trzecie zaś sprawił, że na Warszawę z zainteresowaniem zaczęli zerkać giganci światowej opery, z Placidem Domingiem na czele.
W ciągu kilku lat Treliński udowodnił, że jego „Butterfly” nie jest jednorazowym zrywem, ale wyrazem konsekwentnie realizowanej wizji. Kolejne sukcesy nadeszły szybko: „Król Roger” Szymanowskiego, „Oniegin” i „Dama Pikowa” Czajkowskiego, „Don Giovanni” Mozarta, „Andrea Chenier” Giordana. Potem zrobiła się awantura – reżysera najpierw awansowano, a następnie zdymisjonowano ze stanowiska dyrektora artystycznego Opery Narodowej. Jak łatwo można było przewidzieć, nie spowodowało to bynajmniej jego upadku, jako że uwolniony z krajowych zobowiązań bezczelnie zaczął robić karierę za granicą. Naruszoną ponoć dyscyplinę finansową Wielkiego próbowali ratować nowi dyrektorzy, z równie łatwym do przewidzenia skutkiem: operowa Warszawa stoczyła się do pozycji prowincjonalnego teatrzyku, w gruncie rzeczy impresaryjnego.
Na szczęście złe czasy minęły i w zeszłym roku stolica przeprosiła się z Trelińskim, który ponownie objął utracone stanowisko. Jego przedstawienia powoli tracą posmak nowinki i nareszcie zaczyna się je oceniać właściwą miarą, w kontekście tendencji dominujących w światowym teatrze operowym. Gdy już zaakceptowaliśmy obrazoburcę, łatwiej nam też przyjrzeć się intelektualnemu wymiarowi jego pracy.