Settings and search
Co nam zostało z tych lat - Jerzy Płażewski
By bardzo subiektywnie napisać o ulubionych polskich filmach dwudziestolecia trzeba by mieć daleko więcej niż niniejszą stronę. Naliczyłem ich – przy surowej selekcji – tyle, że starczyłoby miejsca akurat na tytuły i nazwiska twórców.
By bardzo subiektywnie napisać o ulubionych polskich filmach dwudziestolecia trzeba by mieć daleko więcej niż niniejszą stronę. Naliczyłem ich – przy surowej selekcji – tyle, że starczyłoby miejsca akurat na tytuły i nazwiska twórców. Mimo, że kino nasze wcale nie przeżywa okresu świetności. Ograniczę się więc do tych ulubionych pozycji, które jednocześnie odsyłają do jakiejś myśli bardziej generalizującej.
Obniżenie temperatury naszej twórczości nastąpiło dzięki utracie przez nią głównego adwersara, komunizmu. Po wstrząsającym „Przesłuchaniu” Bugajskiego dalsze filmy o zbrodniach ustroju robić trudno, bo będą powtarzać. Chyba, że (jak Wieczyński w „Popiełuszce”) wybrana zostanie autentyczna, więc niepowtarzalna postać. Można natomiast, co udowodnił Zanussi „Cwałem”, mówić o przeżywaniu komunizmu przez zwykłych ludzi: było na to tysiąc odmiennych sposobów. O jednym z n ich, choć z całkiem dzisiejszej perspektywy, wspomina „Rysa” Rosy. Bardziej, bo do drugiej wojny, cofa się „Katyń” Wajdy, którego przedtem nie można było zrealizować i „Pianista” Pogańskiego, którego już przedtem sfilmowano, ale koszmarnie kalecząc.
A co z konfliktami, nasuwanymi przez nowy ustrój? Wykrętnie powiada się „Za wcześnie!”. Że to nieprawda, dowiódł Krauze, i to dwa razy, „Długiem” i „Placem Zbawiciela”. Wachlarz typowo współczesnych problemów otworzyli Stuhr „Pogoda na jutro” i Smarzowski „Weselem”. Równie silnie związany z epoką jest Koterski, „Dniem Świra” zaświadczający o zmianie roli społecznej inteligencji polskiej. Ewolucję społeczną naszej wsi – i to tej wschodniej – tropi żartobliwie Bromki w „U Pana Boga za piecem”.
W „Podwójnym życiu Weroniki” Kieślowski, mając do wyboru polityczną demonstrację i znerwicowaną dziewczynę na krakowskim rynku, przesunął zdecydowanie obiektyw na bohaterkę. Idąc tym tropem – człowieka w wielkim zbliżeniu – pokazał Jakimowski w „Sztuczkach”, o pokolenie dalej Szumowska w „33 scenach z życia”, o dwa pokolenia Kędzierzawka w „Pora umierać”. Prawdy o człowieku, nawet poprzez jego drobne i zwykłe uczynki, szukała Piskorz w „Pręgach” i odnajdujący siebie po latach milczenia Skolimowski w „4 nocach z Anną”, a z wyborną przyprawą autoironii Zanusii w „Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową”.
Jeszcze o czterech sprawach ogólniejszych. „Mój Nikifor” Krauzego uczestniczy w światowym kursie na biografie znanych postaci, które – w przeciwieństwie do dewaluującej się komercyjnej fikcji – gwarantują jakieś minimum autentyzmu. Przykładem ważnej w Polsce symbiozy kina ze sztuką ludową jest Kolski z „Jańciem Wodnikiem” na czele. Tani zapis cyfrowy umożliwił wysyp kina niezależnego, z którego czasem wyłaniają się talenty, jak Trzaskalski, twórca „Ediego”. Wreszcie groźna tendencja imitowania Hollywoodu dawała czasem, w „Psach” Pasikowskiego, udany mariaż kryminału z rzeczywistością naprawdę polską.
Pozostaje Wajda. Zamienia w złoto, czego się nie dotknie. Filmowania rodzimej literatury, jak „Pana Tadeusza”, nie uważa za czynność deprecjonującą (bo kto ma to robić, jak nie my sami?), a w „Tataraku” potrafi wskazać, że pozornie ulegając zamysłowi cudzemu można sztukę filmu odnawiać formalnie.
Obniżenie temperatury naszej twórczości nastąpiło dzięki utracie przez nią głównego adwersara, komunizmu. Po wstrząsającym „Przesłuchaniu” Bugajskiego dalsze filmy o zbrodniach ustroju robić trudno, bo będą powtarzać. Chyba, że (jak Wieczyński w „Popiełuszce”) wybrana zostanie autentyczna, więc niepowtarzalna postać. Można natomiast, co udowodnił Zanussi „Cwałem”, mówić o przeżywaniu komunizmu przez zwykłych ludzi: było na to tysiąc odmiennych sposobów. O jednym z n ich, choć z całkiem dzisiejszej perspektywy, wspomina „Rysa” Rosy. Bardziej, bo do drugiej wojny, cofa się „Katyń” Wajdy, którego przedtem nie można było zrealizować i „Pianista” Pogańskiego, którego już przedtem sfilmowano, ale koszmarnie kalecząc.
A co z konfliktami, nasuwanymi przez nowy ustrój? Wykrętnie powiada się „Za wcześnie!”. Że to nieprawda, dowiódł Krauze, i to dwa razy, „Długiem” i „Placem Zbawiciela”. Wachlarz typowo współczesnych problemów otworzyli Stuhr „Pogoda na jutro” i Smarzowski „Weselem”. Równie silnie związany z epoką jest Koterski, „Dniem Świra” zaświadczający o zmianie roli społecznej inteligencji polskiej. Ewolucję społeczną naszej wsi – i to tej wschodniej – tropi żartobliwie Bromki w „U Pana Boga za piecem”.
W „Podwójnym życiu Weroniki” Kieślowski, mając do wyboru polityczną demonstrację i znerwicowaną dziewczynę na krakowskim rynku, przesunął zdecydowanie obiektyw na bohaterkę. Idąc tym tropem – człowieka w wielkim zbliżeniu – pokazał Jakimowski w „Sztuczkach”, o pokolenie dalej Szumowska w „33 scenach z życia”, o dwa pokolenia Kędzierzawka w „Pora umierać”. Prawdy o człowieku, nawet poprzez jego drobne i zwykłe uczynki, szukała Piskorz w „Pręgach” i odnajdujący siebie po latach milczenia Skolimowski w „4 nocach z Anną”, a z wyborną przyprawą autoironii Zanusii w „Życiu jako śmiertelnej chorobie przenoszonej drogą płciową”.
Jeszcze o czterech sprawach ogólniejszych. „Mój Nikifor” Krauzego uczestniczy w światowym kursie na biografie znanych postaci, które – w przeciwieństwie do dewaluującej się komercyjnej fikcji – gwarantują jakieś minimum autentyzmu. Przykładem ważnej w Polsce symbiozy kina ze sztuką ludową jest Kolski z „Jańciem Wodnikiem” na czele. Tani zapis cyfrowy umożliwił wysyp kina niezależnego, z którego czasem wyłaniają się talenty, jak Trzaskalski, twórca „Ediego”. Wreszcie groźna tendencja imitowania Hollywoodu dawała czasem, w „Psach” Pasikowskiego, udany mariaż kryminału z rzeczywistością naprawdę polską.
Pozostaje Wajda. Zamienia w złoto, czego się nie dotknie. Filmowania rodzimej literatury, jak „Pana Tadeusza”, nie uważa za czynność deprecjonującą (bo kto ma to robić, jak nie my sami?), a w „Tataraku” potrafi wskazać, że pozornie ulegając zamysłowi cudzemu można sztukę filmu odnawiać formalnie.