"Na Wschodzie bez zmian..."

Date of publication: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minutes
print

autor fragmentu: Michał Łazowski

Wiosną 1944 roku po raz drugi w historii nie udało się rozpętać światowej rewolucji na trupie Polski. Wbrew gorącym pragnieniom sąsiada zza wschodniej granicy, nie nastąpiło bankructwo państwa gotowego ostatecznie porzucić mocarstwowe pretensje i kolonialne ambicje. Wydarzenia te nie miały żadnego związku z "wyższością moralną" Polaków. I nie stały się z powodu interwencji sił nadprzyrodzonych ani też sprzyjających jednej stronie i niesprzyjających dla strony przeciwnej warunków meteorologicznych. Może w końcu doświadczona aż nazbyt głęboko tragicznymi doswiadczeniami wieloletniej niewoli nacja znad Wisłu i Bugu zrozumiała fakt, że w polityce nie ma żadnych sentymentów, miłości ani przyjaźni. Ta sama nacja pojęła wkońcu, że w polityce liczy się skuteczność oraz bezlitośnie wyliczone i na chłodno przekalkulowane rachunki. A najgroźniejszą bronią gatunku homo sapiens jest właśnie ta część ciała, którą zazwyczaj chroni żołnierski hełm... Nie proklamowano Radzieckiej Socjalistycznej Republiki Światowej. Rosyjskie samoloty nie zbombardowały Królewca ani też nie podpaliły rakietowymi pociskami rumuńskich pól naftowych. Okręty Floty Północnej, Bałtyckiej i Czarnomorskiej nadal stały w portach. Milion sowieckich spadochroniarzy nie dokonał desantu na zachód. Tysiące czołgów i dział nie ruszyły szturmować Linii Mannercheima, Kutrzeby czy Karola. Umieszczony na plakacie czerwonoarmista w bojowym rynsztunku "wyzwoliciela" nie wyściskał i nie wycałował białoruskiego lub ukraińskiego chłopa. Wciąż wisiały za to podobizny "walecznych i honorowych", połączonych wspólnotą interesów i wrogością do bolszewików, potomków husarzy i samurajów. Fronty, Korpusy, Dywizje i Pułki nie dowiodły męstwa w bojach z polskimi armiami "Wilno", "Baranowicze", "Polesie", "Wołyń" i "Podole". Komitety powitalne sterowane przez politruków nie witały kwiatami przedstawicieli wykonującej jedynie "uderzenie odwetowe" Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej. Musiały za to zamalowywać pisane każdej nocy na murach wielu miast hasła: "Niech żyje ukraiński nacjonalizm" i poszukiwać wciąż nieznanych sprawców "politycznego wandalizmu". Grupy operacyjne NKWD zamiast podpalać burżuazyjne kraje i eliminować ich elity polityczne, gasiły narodowościowy pożar próbując likwidować "elementy wrogie ludowi". A lud modlił się po cichu, modlił się szeptem, z każdym dniem represji zawodząc jednak coraz głośniej, półgłosem, aby skończył się wreszcie bezlitosny czas nowej "opriczniny". Aby otrzymać wreszcie chleb powszedni. Aby móc odetchnąć snem spokojnym. Aby odsunąć nieustanną groźbę represji, przymusowych przesiedleń, głodu czy też zesłania do "Gułagu" lub też śmierci w jednym z niezliczonych, pośpiesznie wykopanych grobów. W "trzecim Rzymie" pretorianie na wszelki wypadek wciąż ostrzyli miecze. Na wszelki wypadek wytężali do maksimum możliwości rewolucyjną czujność, aby żadni wrogowie zewnętrzni, a tym bardziej wewnętrzni, nie mogli zagrozić boskości Cezara. Aby ofiara z krwi "bratnich" narodów ZSRR, spływająca po podłogach wiejskich chałup i bruku miejskich ulic, dodała blasku nieskończonej chwale proroka Koby. Stalin cały kipiał ze złości. Zamiast wyznaczać na mapie ruchem swej fajki nowy światowy ład i porządek, musiał wskazywać Berii kolejne "niepokorne" obszary wymagające zaangażowania już nie tylko NKWD, ale i RKKA. Tak, czasy były wielce niespokojne. Już nie tylko płonęła Ukraina, gdzie Nikita Siergiejewicz Chruszczow musiał bronić się przed wspieranymi coraz jawniej przez Konfederację Europy Środkowo Wschodniej sotniami Ukraińskiej Armii Powstańczej. Płonął Kaukaz i płonął Daleki Wschód. I to przez kogo podpalony? Przez odwiecznych zdrajców i wrogich agentów, spokrewnionych z trockistami Żydów. Przy granicy z Chinami, nad rzeką Amur, podniósł bunt zapewne w wyniku działań Kempeitai Żydowski Okręg Autonomiczny. Jakby mało było wrogów! Jakby nie wystarczyły zdradzieckie knowania organizacji "Prometeusz". Znów trzeba było oczyścić partyjne szeregi. Znów trzeba było uspokoić wzburzone masy. Wydział IV NKWD zwany popularnie "Jewsekcją" znów miał ręce pełne roboty. A przecież Richard Sorge wciąż ostrzegał. Wciąż słał komunikaty o zagrożeniu na Dalekim Wschodzie ze strony Japonii. O nieustannej współpracy pomiędzy japońskimi i polskimi oficerami.Nie tylko wywiadowczej, ale już jawnej współpracy politycznej i militarnej. Do tego dochodziły kontakty z nowopowstałym, a już mającym na swoim koncie zwycięską wojnę z Ligą Arabską, państwem Izrael. Tym samym, do którego zamierzały potajemnie emigrować przez radziecką granicę zarówno w Europie, jak i Azji, tysiące rosyjskich Żydów. Richard Sorge ostrzegał, tak jak inni agenci GRU, szczególnie "niedobitki" "Czerwonej Orkiestry", przed zaawansowanymi badaniami Polaków nad nowym rodzajem broni... Richard Sorge ostrzegał zgodnie z wytycznymi płynącymi od jego nowego mocodawcy - generała Doihara Kenji. Jednym zdaniem, krótszym niż najbardziej lakoniczny komunikat Agencji TASS, "Na Wschodzie bez zmian..."

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: "Pax Polonia" - autor fragmentu: Michał Łazowski