Polszczyzna wobec członkostwa Polski w UE – poznaj zwycięskie prace!
W czerwcu rozstrzygnęliśmy konkurs pt. „Polszczyzna wobec członkostwa Polski w Unii Europejskiej”, którego celem było zwrócenie uwagi na sytuację polszczyzny po wejściu Polski do UE.
Jury nagrodziło sześć najlepszych prac w dwóch kategoriach: „Uczniowie” i „Studenci”.
Poniżej zamieszczamy zwycięskie teksty.
Temat:
Polszczyzna wobec globalizacji
Starsza pani musi zniknąć? – o polszczyźnie wobec globalizacji
„Że po mojej ojczyźnie-polszczyźnie
Z różdżką chodzę, wiedzący, gdzie bryźnie
Strumień prawdy żywiący i żyzny
Z mojej pięknej ojczyzny-polszczyzny.”
Julian Tuwim, Zieleń
Globalizacja jest faktem. Zachodzące w życiu politycznym, kulturalnym i społecznym procesy prowadzą do coraz większej bliskości i współzależności państw oraz narodów. Na szybkość zmian wpływają szczególnie nowe technologie. Za ich sprawą kurczy się globalna przestrzeń, świat staje się coraz mniejszy. Człowiek żyjący w epoce postępującego zatarcia granic musi przystosować się do nowych warunków – staje się ich beneficjentem albo ofiarą. W świecie, w którym przyszło mu żyć, coraz mniejszą rolę sprawują różnice i odmienności kulturowe; zanikają one na rzecz standardów ogólnoświatowych. Rzeczywistość, niegdyś mająca charakter lokalny, upodabnia się do rzeczywistości ludzi żyjących po drugiej stronie globu. Człowiek współczesny uświadamia sobie, iż na jego sytuację życiową i społeczną bezpośrednio wpływają procesy globalizacyjne. Zauważa, iż język, którym się posługuje – jego język narodowy – również podlega owym procesom.
Język postrzegany jest powszechnie jako jeden z najważniejszych elementów kulturowego dziedzictwa każdego narodu. Takiego spojrzenia uczeni jesteśmy w szkole, dominuje ono w przekazach medialnych i dyskursie politycznym. Jego genezy można upatrywać w XIX wieku, a przede wszystkim – w epoce romantyzmu. Zwrócono wtedy szczególną uwagę na kwestie związane z narodowością, a więc również na mowę. W Polsce był to okres zaborów. Twórczość wieszczów: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego miała charakter narodowo-wyzwoleńczy; polszczyzna służyła społeczeństwu spragnionemu wolności. Zmagania o łączącą się z nią suwerenność przekonań i tożsamości ciągnęły się przez cały wiek, aż do odzyskania niepodległości. Ich obraz znajdziemy między innymi w „Syzyfowych pracach” Stefana Żeromskiego. Autor opisuje walkę uczniów o to, by w szkołach mówiono po polsku. Odkrycie wartości języka narodowego nie ograniczało się jedynie do ziem polskich. W XIX wieku narodziło się językoznawstwo – nowa dyscyplina naukowa. Odmiennie niż współczesne, które skupione jest na opisywaniu struktur języka i jego stanu faktycznego, przenikało się z filozofią i dotykało kwestii mistycznych: badacze sądzili, że przez mowę można poznać „duszę narodu”, czyli głębszą prawdę o jakiejś społeczności. Jej wyodrębnienie okazało się niemożliwe, ale sposób traktowania języka – jako tajemniczego zbioru zawierającego uniwersalne prawdy – zachował się do dzisiaj.
Jak się ma do tego romantycznego spojrzenia globalizacja? Wydaje się, iż niesie ze sobą istotne zagrożenia dla języków narodowych. Posiada bowiem siłę zdolną do unifikacji kultur i narodowości. Jej językiem jest angielski – nowa lingua franca, czyli mowa roszcząca sobie prawo do powszechności. Nie trzeba nikogo przekonywać, że angielski stał się swego rodzaju legitymacją umożliwiającą komunikację praktycznie wszędzie na świecie. Jest on, można powiedzieć, egzemplifikacją globalizacji – powszechny, dość łatwy do przyswojenia (przynajmniej powierzchownego), dający nieznany wcześniej komfort i bezpieczeństwo. Przy wszystkich zaletach wspólnego języka, nie można zapomnieć o zagrożeniach, które ze sobą niesie. Do polszczyzny w błyskawicznym tempie przenikają angielskie słownictwo, zwroty i wyrażenia. Jej użytkownicy niespecjalnie się przed anglicyzmami bronią, więcej nawet – przyjmują je z otwartymi ramionami. Obecność zapożyczeń z w naszym systemie językowym przestaje dziwić. Pojawiają się wśród leksemów opisujących prawie każdą dziedzinę życia; są niezbędne do sprawnej komunikacji. Jednym z głównych powodów ich popularności jest to, iż posiadają właściwość, której brak językowi polskiemu, a mianowicie – nowoczesność. Świat zmienia się bardzo szybko, a polszczyzna wydaje się na te zmiany nieprzygotowana, zastana i odrobinę staroświecka. Nie potrafi nazywać nowych zjawisk, które określają nasze życie, stanowią o jego jakości i kształcie.
Przytoczę przykład mojego przyjaciela, by dać obraz tego, o czym mówię. Pracuje on w korporacji informatycznej, która całkowicie zrezygnowała z polskich odpowiedników zadań i stanowisk, decydując się jedynie na słownictwo angielskie. Tak więc ów kolega jest „supportem”, który pomaga „userom”. Jego stanowisko pracy nazywa się „helpdesk”, a towarzyszący mu współpracownicy składają się na „team”. Jeśli dostanie awans, ma szansę osiągnąć poziom „servis delivery menagera”. O ile „team” można by jeszcze zastąpić słowem „zespół”, to pozostałe wymienione przeze mnie słowa wydają się tak odległe od polskich odpowiedników, że spolszczanie ich traci sens. Okazuje się, iż polszczyzna jest wobec nowych technologii bezbronna.
Problemy naszego języka ojczystego nie ograniczają się tylko do niewielkiej liczby leksemów odpowiednich do opisania technicznych nowinek. Nie potrafi on dogonić zmian w obszarze gastronomii; dlatego jemy cheeseburgery, chipsy i hot-dogi. Wątpliwa jest jego przydatność przy nazywaniu stanowisk pracy: dlatego pracujemy jako biznesman, deweloper i menager. Okazuje się zawodny przy nieznanych wcześniej sposobach spędzenia wolnego czasu: uprawiamy jogging, stretching, fitness. Dziedziny życia i aktywności ludzkiej, do opisu których używamy w znacznym stopniu anglicyzmów można by wymieniać w nieskończoność. Pastwieniu się nad staroświeckością polszczyzny nie byłoby końca. Polszczyzna – moglibyśmy powiedzieć – to starsza pani, która nie ma szans, by odnaleźć się w nowym, zglobalizowanym świecie, nie ma szans, by go nazwać i ujarzmić. Może próbować – ale wtedy skazuje się jedynie na uśmieszek politowania i śmieszność. Sytuacja, w której się znalazła, nie jest jeszcze krytyczna, ale z czasem może się taka stać.
Zadajmy więc sobie zasadnicze pytanie: czy starsza pani musi zniknąć?
Czy muszą spełnić się prognozy katastrofistów, wieńczących jej śmierć i odejście w zapomnienie? Czy nie ma żadnej nadziei, czy zalew anglicyzmów będzie postępował do stopnia, w którym język ojczysty stanie się zbędny?
Przedstawię w tym miejscu trzy drogi, którymi mogą podążyć spadkobiercy starszej pani – użytkownicy polszczyzny. Przez drogi rozumiem sposoby spojrzenia na sytuację języka wobec postępujących procesów globalizacyjnych. Nie wynikają one jedynie z moich przemyśleń, wyodrębnienie ich jest raczej efektem obserwacji strategii przyjmowanych przez różnorakie obecne w dyskursie publicznym głosy – od tych występujących w mediach „narodowych”, po te obecne w mediach „liberalnych” i „centrowych”. Konkluzja jest podsumowaniem widocznych w dyskursie strategii i próbą znalezienia kompromisu. Tak więc pierwsza z dróg będzie drogą obmurowywania polszczyzny i budowania narracji tożsamościowej, druga – drogą wyzbycia się dziedzictwa językowego i bezkrytycznego przyjęcia postępujących zmian, trzecia zaś będzie czymś na kształt „złotego środka”.
Pierwsza droga: zamknięcie starszej pani w jej wiejskim domu i zaryglowanie drzwi. Zasypanie dróg dojazdowych, ustawienie wojsk na granicach, zainstalowanie alarmów, wyrzucenie wszystkiego, co „obce”, ścisła cenzura. Budowa wysokiego muru, tak by nie przedostało się przez niego dosłownie nic – nawet najmniejsze, najbardziej niewinne zapożyczenie, nawet najzgrabniejszy anglicyzm. Całodobowa ochrona przez procesami globalizacyjnymi, oczyszczanie polszczyzny, kontrola słownictwa i gramatyki. W imię czystości języka i zachowania narodowej tożsamości.
Zamknięcie polszczyzny w domu to działanie pozornie tylko odznaczające się moralnością. Obrońcy takiego rozwiązania powiedzą: „tylko w zamknięciu polszczyzna będzie polszczyzną, zachowa swe piękne właściwości, pozostanie skarbem i kulturowym dziedzictwem Polaków”. Pomyślmy jednak: co to znaczy zamknąć kogoś, ograniczyć mu swobodę ruchów i zmniejszyć życiową przestrzeń? To znaczy, ni mniej, ni więcej, tylko zrobić mu niewyobrażalną krzywdę i w końcu – skazać na wymarcie. Język, tak jak człowiek, potrzebuje swobody, ruchu, wymiany myśli. Potrzebuje się zmieniać – by żyć. Nie zapominajmy, iż polszczyzna, jaką znamy dzisiaj, jest wynikiem setek lat kontaktów z językami ościennymi i nie tylko – lat wzajemnego przenikania i czerpania od siebie nawzajem. Zapożyczenia i naleciałości nie są rzeczą nową. Pojawiają się w naszym języku już od średniowiecza – gdy przyjmowaliśmy od Czechów chrzest i zapraszaliśmy Niemców do budowania na naszych ziemiach miast. Język zamknięty stałby się językiem rezerwatu. Byłby sztuczny i nieaktualny. Postrzegano by go jako coś w rodzaju skansenu. Nie można wpłynąć na język odgórnie, „kazać” mu się zmienić, skodyfikować jakichś zasad – język zmienia się sam, nie dba o zdanie językoznawców, filozofów i polityków. Normy wyznaczają użytkownicy. Oczywiście wyizolowanie polszczyzny to wizja nieco absurdalna i właściwie niemożliwa do wykonania; przywołując ten przykład, chciałem zasygnalizować, iż innowacje językowe wynikające z procesów globalizacyjnych są nieuniknione i nie ma sensu z nimi walczyć.
W opozycji do drogi pierwszej stoi druga: zignorowanie staruszki, pozbycie się jej albo wyczekanie, aż umrze śmiercią naturalną. Opuszczenie wiejskiego domu, przeprowadzka do wielkiego miasta, stopniowe zapominanie. Czekanie, aż język ojczysty rozpuści się w gąszczu „meetingów, joggingów, briefingów”. Przyjęcie racjonalnej strategii, uznanie, iż polszczyzna tak czy inaczej zmierzała już do swego kresu. Nie była nowoczesna, nie potrafiła ująć złożonej rzeczywistości podlegającej szybkim zmianom. Nie przystawała do świata, który się globalizował. Była piątym kołem u wozu. Zastanówmy się, ile racji jest w tym szalenie pragmatycznym sposobie patrzenia na język ojczysty. Ludwik Wittgenstein powiedział: „Granice mojego języka oznaczają granice mojego świata”. Czy ktokolwiek chciałby się ograniczać? Ograniczenie oznacza stracenie kontaktu z rzeczywistością, braki w edukacji, mniejsze perspektywy i prowincjonalność. Ale z drugiej strony: czy życie bez polszczyzny jest możliwe? Wittgenstein twierdzi, że istnieje tylko to, co ma swoją nazwę. Co w takim razie z rzeczami, które nazwy miały, lecz straciły? Posłużę się przykładem z własnego życia: często spaceruję polnymi drogami w pobliżu lasu. Próbuję wtedy przypomnieć sobie nazwy roślin, które mijam po drodze. Coraz częściej uświadamiam sobie jednak, iż nie pamiętam wszystkich imion drzew albo gatunków traw. Rośliny te rozmywają się w moim umyśle i tworzą ogólnie pojmowaną przyrodę, nie są jednak oznaczone co do tożsamości. Moi przodkowie z pewnością potrafiliby podać poszczególne nazwy, chociaż na pewno nie odnaleźliby się w rozmowie ze współczesnym użytkownikiem polszczyzny. Przez przywołanie tego przykładu pragnę wskazać, iż odejście od języka ojczystego albo brak starań o zachowanie jego dorobku, sprowadza się do „ograniczenia” siebie samego. Polszczyzna bowiem, jak każdy język narodowy, opisuje rzeczywistość uniwersalną, wolniej podlegającą zmianom, a jednak wciąż istniejącą wokół nas. Ignorowanie języka ojczystego oznacza utratę jego bogactwa, oznacza również niemożność opisu wielkiej części świata widzialnego i w konsekwencji – utracenie tego świata.
W końcu trzecia droga: włączenie starszej pani do swojego życia. Zabranie jej na wycieczkę do wielkiego miasta i pokazanie nowoczesności; oprowadzenie po ulicach metropolii, kupienie komórki i przyuczenie obsługi komputera. Szacunek dla jej osoby i jednocześnie oswajanie jej z postępującymi zmianami. Ten sposób spojrzenia na sytuację polszczyzny wobec globalizacji zakłada empatię i szacunek dla języka ojczystego, ciągłą pracę nad językiem i poświęcanie mu uwagi. Uświadomienie sobie, iż kondycja naszego języka jest kondycją naszego świata.
Ktoś spyta: dlaczego? Po co się trudzić? Niech poeci, pisarze, dziennikarze, marketingowcy i nauczyciele martwią się o polszczyznę. Dlaczego obywatele niezajmujący się pisaniem i mówieniem mieliby odczuwać jakiekolwiek skrupuły? Dlaczego nie postępować tak, jak jest najwygodniej? By odpowiedzieć, posłużę się przywołanym w motcie cytatem z wiersza Juliana Tuwima. Poeta pisze o „ojczyźnie-polszczyźnie”. Autor pochodzenia żydowskiego, całe życie zmagający się z szykanami w związku z pochodzeniem, swojej prawdziwej ojczyzny upatrywał właśnie w polszczyźnie. Czy nie jest to piękna idea? Właśnie tak w moim odczuciu, po Tuwimowemu, powinniśmy spojrzeć na polszczyznę w dobie globalizacji – i upatrywać w niej naszej ojczyzny. Język ojczysty skrywa najważniejsze dla narodu wartości, jego historię i tożsamość. Języka nie można narodowi zabrać. Kartezjańskie „Myślę, więc jestem”, możemy sparafrazować w ten sposób: „Myślę w języku polskim, więc jestem”. To, w jaki sposób myślimy o świecie i o sobie, warunkowane jest przez nasz język. Tak więc w pewnym sensie jesteśmy tworami językowymi. Jesteśmy zrodzeni z polszczyzny w takim samym stopniu, jak z tkanek i atomów. Jak ma się do tego językowe niedbalstwo i brak refleksji nad stanem języka? Czy to coś w rodzaju samobójstwa albo sabotażu? W czasach globalizacji powinniśmy więc patrzeć nie tylko na zewnątrz, lecz również do wewnątrz – i odkrywać niezwykłe bogactwo ojczystej mowy. Procesy globalizacyjne nie prowadzą moim zdaniem do „wynaradawiania”, jak skłonni są sądzić niektórzy krytycy integracji globalnej. Człowiek nie traci tożsamości kulturowej na skutek spisków i knowań – on „wynaradawia” się sam – za sprawą obojętności i apatii względem własnego narodu, kultury i języka. Globalizacja nie jest zagrożeniem – wręcz przeciwnie – jest wielką szansą na poprawienie swojej relacji z ojczyzną. Otrzymujemy dodatkowe obywatelstwo – jesteśmy obywatelami świata – lecz nie tracimy narodowości polskiej. Mówimy w języku angielskim, który jest nową lingua franca – lecz nikt nie odbiera nam polszczyzny. Ojczysty język w staje się czymś w rodzaju bardzo osobistego przedmiotu o wielkiej wartości. Przedmiotu, o który trzeba się troszczyć i dbać. Wobec procesów globalizacyjnych, wobec postępującej unifikacji kultur i ujednolicania się świata – zauważamy, jaką wielką wartość ma „osobista” polszczyzna-ojczyzna.
Czy język polski znaczy cokolwiek dla innych narodów, dla globalizującego się świata? Czy kogokolwiek obchodzi polszczyzna? Moim zdaniem – tak. Język ojczysty jest gwarantem tożsamościowej suwerenności narodu. Globalizacja nie polega bowiem na tworzeniu „Nowego, wspaniałego świata”, bez pojęcia narodu – lecz na jednoczeniu się państw i efektywnej współpracy, która oparta ma być na ich wewnętrznej sile.
Polszczyzna wobec globalizacji – to polszczyzna otwarta na zmiany i naturalna, jednocześnie jednak osobista. To polszczyzna użytkowników świadomych jej wartości i gwarancja zachowania siły oraz tożsamości państwa.
Mam nadzieję, że obrana przeze mnie strategia – porównanie polszczyzny do starszej pani – nie wyda się nikomu niestosowna. Uważam, że nasz język narodowy posiada wszystkie te piękne cechy starości, które są godne pielęgnacji i najwyższego szacunku – mądrość, godność i wielkie możliwości. Ludzie młodzi często zapominają o tych niewątpliwych przymiotach dojrzałego wieku i spychają starszych na margines. Być może i ten fakt – rosnące upośledzenie starszych ludzi w życiu społecznym – jest jednym z wyznaczników globalizacji? Bo przecież globalna wioska to miejsce, gdzie wszystko dzieje się szybko i sprawnie, gdzie prym wiodą nowoczesne technologie i ciągłe zmiany. Jest to świat, w którym trudno się starszym ludziom odnaleźć.
Czy więc starsza pani musi zniknąć? Odpowiedź mogę dać tylko jedną – przeczącą. Starsza pani musi z nami pozostać – zbyt wiele jest warta, byśmy mogli pozwolić jej odejść.
Temat:
Polszczyzna wobec globalizacji
Kosmopolityzm literacki kończy się tym, że wszyscy piszą tak, jakby ich dzieła były tłumaczeniami.
~ Nicolás Gómez Dávila
I
Studentka trzeciego roku politologii przyjechała do Paryża w ramach Erasmusa. Wita się z gospodarzami mieszkania, w którym będzie wynajmować pokój. Oczywistym jest dla niej przywitanie się po angielsku, języku neutralnym dla obu stron.. Nie jest to jednak tak proste dla właściciela mieszkania, który przed podaniem jej ręki informuje ją, że “w tym domu mówi się po francusku”.
Anegdota ilustruje słynną francuską dumę i afirmację własnej kultury oraz języka. Pobrzmiewa w niej tęsknota za czasami, gdy ich język był europejskim, czy wręcz światowym lingua franca, a sam Paryż stanowił kulturowe centrum świata. Jak wiemy ten moment w historii już minął, bowiem w II połowie XX wieku w związku z rozwojem sztuki i muzyki popularnej, Brytyjczycy zamienili swoją globalną dominację i morskie Imperium na panowanie w dziedzinie kultury właśnie. Rolę Jamesa Cooka przejęli członkowie zespołów The Beatles, Led Zeppelin, czy Black Sabbath. Równolegle po drugiej stronie Atlantyku w Stanach Zjednoczonych powstawały liczne filmy zdobywające sobie miano “klasyków” kinematografii. Zbiegło się to w czasie z rozwojem mediów masowych oraz technologii umożliwiającej szybkie przekazywanie informacji z jednego końca Ziemi na drugi. W warunkach szybkiego łączenia się państw i społeczeństw najwięcej zyskuje najprężniejsze z nich. W XX wieku były to właśnie Stany Zjednoczone. Henry Kissinger mówił nawet, że globalizacja to jedynie inna nazwa dominacji USA[1]. Trudno nie zgodzić się z tym, że za unifikacją i umiędzynarodowieniem planety stoi w dużej mierze ekspansja amerykanizmu.
Poczynając od mitu Nowego Świata i kraju wolności w XIX wieku, poprzez międzywojenny american dream, po państwo Coca-Coli i jeansów Stany Zjednoczone zawsze miały moc oddziaływania na wyobraźnię ludzi na całym świecie. Po rozwiązaniu ZSRR i zwycięstwie w Zimnej Wojnie amerykanizacja świata, a Europy środkowo-wschodniej w szczególności, przebiegała jeszcze gwałtowniej.
Europejczycy w XX wieku w znacznej mierze przyjęli amerykański paradygmat, ichnie spojrzenie na kulturę, politykę i historię. Ważną rolę w tym procesie odegrała moim zdaniem II Wojna Światowa oraz Zimna Wojna. Stary Ląd wyszedł z sześcioletniego konfliktu z ogromnymi stratami ludzkimi i materialnymi w perspektywie mając konfrontację z chcącym narzucić mu własne rozwiązania społeczno-gospodarcze Związkiem Radzieckim. W tym czasie Stany Zjednoczone stały się wielkim wsparciem dla krajów Europy Zachodniej poprzez kredyty i inwestycje Planu Marshalla oraz gwarancje bezpieczeństwa wynikające z Paktu Północnoatlantyckiego.
Nie można odmówić Amerykanom zasług w odbudowie i ochronie naszego kontynentu. Mimo to kopiowanie amerykańskich rozwiązań w rozmaitych dziedzinach poskutkowało przerwaniem naturalnej ciągłości rozwoju narodowych kultur. W pewnym sensie analogiczna sytuacja miała miejsce także po drugiej stronie Żelaznej Kurtyny, gdzie Związek Radziecki wymuszał na wyzwolonych przez siebie odrodzonych państwach Europy Środkowo-Wschodniej przyjęcie własnych rozwiązań, takich jak przymusowa ateizacja, czy kolektywizacja rolnictwa. Narody od Lizbony do Tallina były poddane silnemu wpływowi obcych sobie sił, przepołowiony kontynent zaczął rozchodzić się w przeciwnych kierunkach Nowego Jorku i Moskwy.
Mój zarzut wobec globalizacji dotyczy promowania amerykańskiego sposobu funkcjonowania życia społecznego jako jedynego słusznego wzorca. W tym kontekście pytanie o stosunek polszczyzny do globalizacji dotyczy moim zdaniem kwestii szerszej, mianowicie relacji kultur zakorzenionych w pewnych konkretnych realiach językowych, narodowych i historycznych do dominującej, uniwersalnej, bo pozbawionej lokalnego kontekstu kultury, której modelem są Stany Zjednoczone.
II
Joseph de Maistre, sabaudzki reakcjonista, komentując wykorzenione z tradycji prawodawstwo rewolucyjnej Francji pisał “Konstytucja 1795 roku, tak jak wszystkie poprzednie, została zrobiona dla człowieka. Otóż, nie ma wcale człowieka na świecie. Widziałem w swoim życiu Francuzów, Włochów, Rosjan, etc. Wiem nawet, dzięki Montesquieu, że można być Persem; ale co do człowieka, oświadczam, że nie spotkałem go w życiu; jeśli istnieje, to nic o tym nie wiem.” Myśl de Maistre’a zmierza ku temu, że nie można w pełni rozwinąć swojego człowieczeństwa w oderwaniu od historycznego i kulturowego kontekstu. Moim zdaniem można się pokusić o szerszą interpretację, że prawa, ustrój, pewna forma życia społecznego również musi wynikać z konkretnych uwarunkowań. Jeśli społeczeństwo żyje w obcej sobie formie, jest ona nieadekwatna do jego potrzeb i zwyczajów nie funkcjonuje poprawnie i nie jest w stanie wykorzystać w pełni tkwiącego w nim potencjału.
Uważam, że wysiłki poszczególnych narodów w zakresie własnego rozwoju i postępu powinny być zakorzenione w ich rzeczywistości historycznej i kulturowej. Sam rozwój, niepozbawiony oczywiście zewnętrznych wpływów oraz inspiracji, powinien wynikać ze swojej wewnętrznej logiki i być zrozumiały dla przodujących warstw społecznych. Nie jest to możliwe, gdy zostaje przerwany i zastąpiony linią zewnętrzną, powstałą i wyrosłą na obcym gruncie. Takie sytuacje miały miejsce między innymi w krajach uczestniczących w Jesieni Narodów, gdzie mieliśmy do czynienia z gwałtownym przeszczepieniem idei demokracji, samorządności i gospodarki rynkowej do społeczeństw wcześniej funkcjonujących w realiach realnego socjalizmu.
By rozumnie prowadzić świat naprzód należy dogłębnie znać jego przeszłość, wiedzieć dlaczego i skąd wzięła się rzeczywistość, w której przyszło nam żyć.
Dlatego współcześni powinni szukać źródeł swojej tożsamości oraz inspiracji w narodowych kulturach. Model życia wypracowany w Stanach Zjednoczonych jest jednym ze sposobów organizowania społeczeństwa i cywilizacji i nie powinniśmy dopuścić do tego, by mieniąca się kolorami pluralizmu Ziemia zmieniła się w monolit liberalizmu.
III
Wraz z dorastaniem III Rzeczpospolitej i dojrzewania roczników coraz mniej pamiętających czasy przed Okrągłym Stołem zmieniły się społeczne ambicje. Obecnie, w 30 lat po przełomowych wydarzeniach najnowszej historii oraz 15 lat po dołączeniu do Unii Europejskiej wydaje się, że być może polskie oko jest w stanie dojrzeć więcej, niż wcześniej. Myślenie młodych Polaków często nie jest już określane przez paradygmat “młodszych braci ze Wschodu”, tych którzy mogą tylko, jak księżyc, odbijać refleksy światła pochodzącego z zewnętrznego źródła. Możemy szukać wartości we własnej tradycji i kulturze oraz twórczo je rozwijać i przekształcać.
Tę zmianę powodują także przekształcenia polityczne w Europie, to, że Polska nie jest już tylko państwem, z którego się emigruje, jak to miało miejsce przez ostatnie dekady, ale staje się też przystanią i nowym domem dla przybyszów z zagranicy. Głosy entuzjazmu od przyjezdnych wobec wielkich zmian, jakie dokonały się w ciągu ostatnich 30 lat w Polsce pomagają nam dostrzec wielką pracę, którą wykonaliśmy wszyscy jako społeczeństwo.
Uważam, że jesteśmy w doskonałym momencie, by na nowo określić własną tożsamość, nasze cele i aspiracje. Świadczą o tym publikacje wszystkich stron ideowego sporu między innymi Koniec pokoleń podległości Jarosława Kuisza z Kultury Liberalnej, czy Północ i południe Marka A. Cichockiego z Teologii Politycznej. Środowiska intelektualne podejmują refleksję o kształcie polskości i stosunku Polaków do nich samych, do naszej samoświadomości kulturowej i historycznej. Jest to poddanie rozwadze naszej formy bycia, na którą składa się również język.
Polszczyzna jest językiem Polaków. Sposobem ich wyrazu i strukturą myślenia o świecie. Ważne są idee i treści jakie język w sobie przechowuje. W ukrytych strukturach zawarte są sposoby polskiego myślenia, które należy przechowywać, a oprócz poprawnej polskiej wymowy, ortografii itd. ważna jest znajomość historii i kultury, której ten język jest kodem. Polszczyzna zatem jest integralnie zarówno środkiem komunikacji, jak i nośnikiem wartości wytworzonych w biegu dziejów. Zasługuje na naszą największą troskę, by bronić jej przed wulgaryzacją z jednej strony, a z drugiej przed archaizacją i brakiem jej dostosowania do życia Polaków tu i teraz.
Polska kultura zasługuje również na Polaków, którzy będą wystarczająco odważni, by do niej sięgać, mierzyć się z nią i dalej rozwijać.
Marek A. Cichocki we wspomnianej już przeze mnie książce Północ i południe tak odnosił się do wolnej elekcji z 1572 roku “zachowane do naszych czasów z tego wydarzenia mowy pokazują także, jak pięknie szlachecki naród potrafił o sobie i do siebie mówić! Wypada przecież pamiętać, że Rzeczpospolita była przede wszystkim właśnie kulturą krasomówczą, oratorską, wyrosłą na najlepszych wzorcach klasycznych, na lekcjach pobieranych od samego Cycerona, Demostenesa i Kwintyliana [...] Można, myślę, powiedzieć całkiem śmiało, że w tamtych czasach sztuka mówienia, retoryka była dla Polaka tym, czym dla Włocha muzyka i opera, a czym dla Francuza stał się teatr. I to do tego stopnia, że później Szymon Starowolski [...] przyzna, że w Polsce nie może ten się nazywać obywatelem, a nawet śmiało powiem Polakiem, kto o rzeczy jakiejkolwiek wymownie i ozdobnie prawić nie umie[...].”[2]
Polska tradycja wydaje mi się szansą na ucieczkę z “pułapki nowoczesności”, z globalizacji, której wynaturzeniem jest unifikacja. Zaś troska o język, sposób komunikacji międzyludzkiej, może pomóc nam w radzeniu sobie z wewnętrznym rozbiciem i polaryzacją. W warunkach demokracji szczególnie ważna jest przecież umiejętność dochodzenia do kompromisu, wypracowywania wspólnego stanowiska w ramach prawdziwego dialogu. Natomiast w stosunkach międzynarodowych istotnym jest, abyśmy pamiętali o własnej odrębności i potrafili pozytywnie wykorzystywać nasze doświadczenia historyczne.
[1] Cyt. za: W. Morawski, Globalizacja jako wyzwanie teoretyczne w: Polskie przemiany. Uwarunkowania i spory, Warszawa 2002, s.162
[2] Marek A. Cichocki Północ i południe. Teksty o polskiej kulturze i historii, Teologia Polityczna, Warszawa 2018, s. 205
Czym jest puryzm językowy dzisiaj? Czy warto być purystą?
Gdy tylko zwracam myśli ku zagadnieniu puryzmu językowego, moje wspomnienia bezwiednie kreślą w wyobraźni postać wysokiej kobiety w różowym pulowerze (podejrzewam, że dla każdego członka klasy licealnej, której miałam przyjemność być częścią, ten różowy pulower zapisał się w pamięci jako esencja lekcji języka polskiego).
Nasza nauczycielka czerpała przyjemność z nazywania siebie W y s p ą.
Samozwańcza Wyspa Czystości Języka Polskiego leżąca na Oceanie Językowego Zepsucia. Przywoływała swój tytuł z pasją iskrzącą się w jej wyblakłych ze starości oczach, ilekroć zamiast radziecki mówiliśmy sowiecki. Lecz jeśli jakiemuś nieszczęśnikowi wymsknęło się na zajęciach póki co, nawet cud nie mógłby go ochronić przed piętnastominutową tyradą na temat rusycyzmów.
Przez trzy lata szkoły średniej nic nie bawiło nas bardziej niż obsesja nauczycielki polskiego do poprawiania językowych przywar podopiecznych. Jednak na przekór negatywnemu nastawieniu uczniów co do życiowej misji polonistki zauważyłam, że wraz z biegiem czasu nasze rozmowy na przerwach faktycznie nabrały większej ogłady. Ewentualnie tylko tak mi się wydawało, ponieważ dzięki lekcjom z tą dziwną, choć niewątpliwe godną szacunku kobietą, ja sama naprawdę zaczęłam przywiązywać wagę do poprawności językowej? Po maturze podarowałam polonistce ogromny bukiet kwiatów, żeby utwierdziła się w poczuciu spełnionego obowiązku i aby ratowała kolejne pokolenia tonące w odmętach językowych grzechów.
Na ówczesnym etapie mojej edukacji świadome używanie ojczystego języka urosło do rangi obowiązku. Ze świadomością wiązałam szacunek do wypracowanego przez przodków dziedzictwa kulturowego. Szacunek to przecież odpowiedzialność. Nie sposób zaś mówić o odpowiedzialności, jeśli nie kroczy za nią troska.
Idea dbania o czystość języka nosi w sobie pewną niezaprzeczalną wartość i wielu znajdzie tysiąc argumentów przemawiających za tą tezą. Język oddaje przecież ducha i myśl narodu, który się nim posługuje. Dla Polaków plasuje się wysoko w hierarchii składników tożsamości narodowej. Jakie deklaracje wybrzmiewają w pierwszej i w trzeciej strofie „Roty”? Nie damy pogrześć mowy oraz Ni dzieci nam germanił… Mogę sobie wyobrazić, że w dobie walk o wytęsknioną niepodległość troska o hermetyczność języka należała do przejawów patriotycznej praktyki zniewolonego narodu.
Aby spróbować udzielić odpowiedzi na pytania, czym jest puryzm językowy dzisiaj oraz czy warto być purystą, zastanówmy się, czy współcześnie puryzm językowy jest w ogóle możliwy? W XXI wieku niemal każda dziedzina życia człowieka została zdominowana przez nowe media, a co za tym idzie przez szybki przepływ informacji, kwestię puryzmu należałoby więc rozstrzygnąć w odniesieniu do innych kontekstów, niż te, które miały miejsce w ubiegłym wieku. Dążenie do czystości językowej w dobie globalizacji, cyfryzacji, Internetu, treści bazujących na obrazkach i emotikonach dla zatrważającej części społeczeństwa, zwłaszcza młodego pokolenia, wydaje się abstrakcją, opcjonalnie reliktem zamierzchłej przeszłości, której kres datował się mniej więcej w okresie, kiedy ludzkość z impetem szturmowała trzecie tysiąclecie.
Osoby przekonane, że uprawiają puryzm językowy, nie walczą z machinami germanizacji i rusyfikacji. Walczą z powszechnie akceptowaną kulturą. Dzięki Internetowi horyzonty Polaków poszerzyły się o inne kraje, ba, często o zupełnie egzotyczne kręgi cywilizacyjne. Komunikujemy się ze sobą bez względu na miejsce urodzenia, bo za pomocą Internetu pokonujemy granice czasu i przestrzeni, a tym, co nas spaja, jest właśnie język. Treści z drugiego końca globu docierają do nas najczęściej za pośrednictwem łaciny XXI wieku, czyli angielskiego. W okresie zaborów bunt warstwy inteligencji wobec językowych zmian oznaczał przejaw patriotyzmu, wystarczy przypomnieć sobie lekturę „Syzyfowe Prace”. Natomiast dziś dobrowolnie ulegamy wpływom zapożyczeń. Wraz z kulturą wkradają się do naszego wyobrażenia o świecie, w rezultacie kreują ludzką codzienność. Uczymy się słów przypisanych do zjawisk i nowinek z dziedzin techniki, ekonomii oraz socjologii. Czy bardzo różnimy się od pokoleń żyjących przed nami? Przez całe wieki język polski zasilały słowa z obcych kręgów kulturowych. Przywędrowały z greki, łaciny, francuszczyzny, niemczyzny, a nawet z obszarów zupełnie orientalnych; mam tu na myśli między innymi arabizmy, sinicyzmy i jidyszyzmy. Nasi przodkowie podróżowali, prowadzili ożywiony handel, krótko mówiąc, stykali się z obcymi, co najpełniej manifestuje się w języku: admirał i henna[1], soja i liczi[2], bachor i misz masz[3]. Oto przykłady zaczerpnięte z orientalnych słowników. A czy chłopi żyjący na granicy państw zamartwiali się, że słowa z obcego zasobu językowego zabrudzą ich mowę ojczystą? A skąd! Tym ludziom zależało na sprawnej komunikacji z sąsiadami. Trudno sobie wyobrazić, by nieświadomy tożsamości narodowej człowiek, dla którego najważniejszym dobrem była ziemia, traktował mowę jako coś elitarnego, znajdującego się pod ścisłą ochroną. Przywołajmy tu postać z „Chłopów”, Macieja Borynę, gospodarza przywiązanego do trzydziestu morgów ziemi. W literaturze znajdujemy kolejne przykłady ilustrujące zakulisowe traktowanie języka przez Polaków. Zachowanie arystokracji w „Dziadach” lub w „Lalce” podlegało prawom mody. Przedstawiciele tej warstwy społecznej urozmaicali swoje wypowiedzi obcymi frazami. Oczywiście są to bohaterowie utkani z fikcji, egzystujący na kartach literatury, o upodobaniach nadanych im w określonych celach przez pisarzy. Jednak czy Reymont, Mickiewicz i Prus bardzo nagięli rzeczywistość i podjęli się pisania o sprawach zupełnie oderwanych od prawdy? Cóż, literatura to tylko quasi-świat. Niemniej łatwo wyobrazić sobie polskie elegantki szafujące na salonach modnymi słówkami usłyszanymi przy okazji podróży do Paryża.
Dzisiaj, rozmawiając z osobami uważającymi się za pełnokrwistych purystów, często słyszę pytania: po co posługiwać się obcymi wyrazami, skoro dość łatwo znajdziemy ich odpowiedniki? Język polski jest piękny i bogaty, dlaczego mamy patrzeć obojętnie na wymieranie słów? Owszem, nikt nie powinien wątpić w urodę i zasobność naszego języka. Zamiast progres można powiedzieć postęp, a fake news najłatwiej przetłumaczyć jako fałszywe wiadomości. Problem polega na nieprzystawalności semantycznej wielu tłumaczeń do oryginałów. Przywołane zjawisko fake news wiąże się z szeregiem kulturowych konsekwencji – choćby smogiem informacyjnym napędzającym rzeczywistość, w której subiektywne opinie i emocje przeważają nad prawdą i faktami. Określać zatem tak złożony mechanizm mianem fałszywych wiadomości wydaje się chybionym pomysłem, gdyż na obecną chwilę polska wersja nie oddaje natury tego, co oddawać powinna. W języku kryją się wszak smaczki, wartości emocjonalne i myśli zakrzepłe w skodyfikowanym systemie. Zdarza się, że w ojczystym języku nie znajdziemy określenia opisującego daną sytuację tak precyzyjnie, jak oddaje ją inny, toteż użycie obcych słów nie zawsze oznacza językowe lenistwo. Dosłowne tłumaczenie często wyrządza sednie wypowiedzi krzywdę; takie twory brzmią niezgrabnie lub pretensjonalnie. Wskażcie mi adepta sztuki puryzmu, który prosi sympatię o numer dalekogłosu, a podczas spaceru po mieście wstępuje na chwilę do baru należącego do sieci najpopularniejszej restauracji świata w celu zamówienia serokotleta.
Język był, i nadal jest, narzędziem. W dodatku na tyle giętkim tworzywem, że dostosowuje się do potrzeb użytkowników, oczywiście zgodnie z utrwalonymi w tym języku zasadami. Służy człowiekowi zarówno w zwykłej komunikacji, jak i w pisaniu rozmaitych tekstów specjalistycznych począwszy od elaboratów, skończywszy na sonetach. Śmiem stwierdzić, że każdy purysta byłby zadowolony, gdyby współużytkownicy języka szlifowali swój warsztat pisarski dla poszczególnych stylów wypowiedzi, stosując odpowiednią formę, zasób słownictwa i środki stylistyczne. O ile bowiem w codziennej, nieformalnej wymianie informacji nie przywiązujemy obsesyjnej wagi do poprawności językowej, tak teksty naukowe lub publicystyczne wymagają zachowania pewnych zobowiązujących form. Specyfika dzieł literackich pozwala z kolei na swobodniejsze podejście do tematu. Dlaczego więc purysta miałby krępować artystę i zabronić napisania wiersza będącego mieszanką neologizmów, archaizmów oraz regionalizmów okraszonych tu i ówdzie wyrazami zaczerpniętymi ze słownika slangu młodzieżowego? Natomiast w przypadku prozy włożenie w usta bohaterów literackich językowych pomyj tylko uwiarygodniłoby ich. Uczłowieczyło.
Każdy język składa się z zapożyczeń, toteż jeślibyśmy przyjęli zasadę puryzmu, zahamowalibyśmy jego rozwój. Czy zahamowanie rozwoju to forma dbania o cokolwiek? Parę lat temu przeczytałam zdanie, że życie dąży do nieustannego wzrostu. Wniosek nasuwa się jeden: skoro coś nie rośnie, nie żyje. Stagnacja prowadzi do regresu. Posłużmy się przykładem człowieka. Dorastając, jednostka obserwuje otoczenie, słucha innych ludzi, kształtuje własne poglądy, konfrontuje je ze sobą, po czym przeżywa wątpliwości i rewiduje swoje wartości, aby na koniec rzeczywistość podała je ponownej weryfikacji. Ośmielę się stwierdzić, że wzbogacanie języka polega na analogicznych procesach. Nieustannie ścieranie się z innymi językami i przyswajanie tego, co mu się podoba (a raczej co jego użytkownicy uznają za pożyteczne) sprzyja ewolucji języka. Co ciekawe często przekształcamy słowa tak, by brzmiały bardziej swojsko. Przykład? Gdyby nie zapożyczenia, czym wyrazić zdanie: „Zasiadłam do komputera, aby dokonać ostatecznych poprawek w budżecie, jednak menedżer, ten podstępny wrzód, wykoncypował sobie inny plan, a mianowicie zaprosił mnie na kawę”? Geneza czterech słów sięga korzeniami języka angielskiego. Kawa to akurat arabizm.
Czy warto być purystą językowym? Jeśli nie jest nam obojętny język, prędzej czy później staniemy w obliczu pytania, która idea trafia w nasze serca: przekształcanie języka, czy korzystanie z już gotowego katalogu słów i wyrażeń? A może istnieje trzecia droga? Czemu współczesny purysta nie miałby przyjąć roli mediatora, służąc głosem rozsądku? Idea troski o czystość językową niesie w sobie pozytywną wartość, nie zamierzam jej umniejszać. O ile nie zmierza w stronę fobii na każdą językową rewelację i o ile puryści zachowają otwarty umysł, szczypta krytyki wobec zbyt szybkich zmian równoważyłaby bezkrytyczne przyswajanie wszystkiego. W ten sposób purysta przestanie być purystą w klasycznym, nietolerancyjnym ujęciu. Stanie się strażnikiem. Przed czym? Przed bylejakością. Trzeba zdać sobie sprawę, że gdy przyjmujemy coś w sposób pozornie dobrowolny – uznając to za całkowicie naturalne – rodzi się niebezpieczeństwo, znacznie większe niż prymitywne zakazy posługiwania się zapożyczeniami. Jak pisałam na początku, żyjemy w kulturze dominacji nowych mediów. Na kulturę składa się arsenał skomplikowanych mechanizmów i relacji między nimi. Młody człowiek dorastający w otoczeniu kreowanym przez Internet i niedbałość językową przestanie się nią przejmować. Naturalne będą dla niego wyrazy i skróty – lol, team, idk – do tego stopnia, że nie dostrzeże nieprawidłowości w użyciu ich w oficjalnej wypowiedzi. Ta pesymistyczna wizja jest rzecz jasna moją fantazją, niemniej wskazuje na potrzebę sprawowana nad językiem kontroli. W żadnym razie nie chodzi o cenzurę, ale właśnie o ów zdrowy rozsądek. Nie, pod względem specyfiki mechanizmów zachodzących zmian w języku nie różnimy się bardzo od naszych przodków. Diametralna różnica między światem minionych pokoleń a naszym tkwi w nieporównywalnej skali prędkości owych zmian. Tempo przeobrażeń językowych powoduje, że sami nastolatkowie zanurzeni po uszy w kulturze mediów nie wiedzą, co oznaczają poszczególne wyrażenia. Z tego powodu obserwujemy powstawanie stron podobnych do „Miejskiego słownika slangu i mowy potocznej”. Ogrom wyrażeń pojawia się, po czym ginie i absolutnie nikt o nich nie pamięta. Ślad po nich pozostanie w cyfrowych zasobach, ale kto je odgrzebie, skoro zaraz zostaną przysypane przez nowsze, ciekawsze? Ta umieralność słów upodabnia je do pierwszych wiosennych kwiatów. Eksplodują nagle, zachwycając feerią barw, lecz więdną zbyt szybko, by móc się nimi nacieszyć.
Pozwolenie na rozwój języka nie wyklucza troski o niego. Język musi żyć, zmieniać się, przekształcać, by zachować zdrowie. W przeciwnym razie zacznie wymierać. Mimo to trzeba pamiętać, że każdy naród wypracował osobisty i niepowtarzalny system oraz zbiór pojęć, nie bez przyczyny posługuje się nim. Język jest składnikiem tożsamości. Cywilizacja zachodnia dawno odrzuciła uniwersalną łacinę na rzecz języków narodowych, bo były bliższe, łatwiejsze, n a s z e. Ich różnorodność świadczy o bogactwie, o indywidualizmie. Warto mieć to na uwadze, jednocześnie nie zamykając drogi rozwoju. Nawet jeśli jesteśmy skazani na wieczne poszukiwania złotego środka, ta opcja wydaje się sensowniejsza od ustawicznej wojaczki ze stanowiskiem opozycji. Język naprawdę dopasowuje się do swoich użytkowników, o czym świadczą rozmaite środki stylistyczne. Archaizmy ukazują proces zmian w języku, regionalizmy udowadniają, że nawet w obrębie granic państwa mowa różnicuje rodaków, neologizmy są wyrazem twórczych potrzeb swych autorów, natomiast slang to żywy przykład nieustannych zmian w obrębie ojczystego języka. Obsesyjnie pojmowany puryzm wykluczyłby istnienie powyższych środków stylistycznych. Wielka i niepowetowana strata, cytując klasyka.
Zamiast iść w jakąkolwiek skrajność, lepiej oscylować między nimi dwiema, to znaczy we wszystkim zachować umiar. Język jest wspólnym dobrem, ale zarazem własnością każdego, kto się nim posługuje. Formą umiaru byłoby pogłębianie znajomości już skodyfikowanych słów i wyrażeń przy równoczesnym nienegowaniu istnienia napływających nowinek. Zadbajmy o nie właściwie, by kwitły na gruncie języka polskiego i poszerzały wachlarz możliwości naszego dziedzictwa kulturowego.
Netografia
- Cheaplandline, https://cheaplandline.wordpress.com/tag/mandarynskim-oznacza/, dostęp na: 04.05.2019.
- Forum Żydów Polskich, http://www.fzp.net.pl/kultura/wzbogacaj-slownictwo#, dostęp na: 04.05.2019.
- Geozeta.pl Serwis geograficzno-podróżniczy, http://www.geozeta.pl/artykuly,Inne,329, dostęp na: 04.05.2019.
[1] Zob. As salam alaykum, czyli opowieść o języku arabskim, http://www.geozeta.pl/artykuly,Inne,329, dostęp na: 04.05.2019.
[2] Zob. Sinicyzm, https://cheaplandline.wordpress.com/tag/mandarynskim-oznacza/, dostęp na: 04.05.2019.
[3] Zob. Wzbogacaj słownictwo, http://www.fzp.net.pl/kultura/wzbogacaj-slownictwo#, dostęp na: 04.05.2019.
Temat:
Czym jest puryzm językowy dzisiaj? Czy warto być purystą?
Co to znaczy: być purystą?
Dla większości z nas – użytkowników języka polskiego – słowa takie jak weekend, auto czy też chipsy to jedynie wyrażenia odnoszące się do konkretnych przedmiotów, a posługiwanie się nimi nie wiąże się z żadną refleksją językową. Słowa te na tyle zadomowiły się w polszczyźnie, że zapomina się już o ich obcym pochodzeniu. Możemy je swobodnie deklinować, a w przypadku chipsów występuje nawet (charakterystyczna dla zapożyczeń angielskich) podwójna liczba mnoga: oryginalna, wyrażona przez –s, oraz polska, wyrażona za pomocą –y. Współczesna polszczyzna pełna jest różnego rodzaju zapożyczeń, których co raz częściej jesteśmy nieświadomi. Widać to choćby na przykładzie słowa kurort – do niedawna jego obecność w języku polskim była przedmiotem niezadowolenia językoznawców, którzy proponowali zastąpić je np. słowem uzdrowisko[1]. Obecnie kurort nie brzmi już ani obco, ani egzotycznie. Wręcz przeciwnie – spolonizował się do tego stopnia, że dla zwiększenia atrakcyjności różnego rodzaju broszur reklamowych używa się jego wciąż jeszcze ekskluzywnie brzmiącego zamiennika – spa. Innym przykładem może posłużyć pochodzące z języka niemieckiego słowo szlafrok. W latach 50. ub. wieku tygodnik „Przekrój” ogłosił konkurs na polską wersję nazwy tego elementu garderoby. Spośród ponad 2 tysięcy propzycji zwyciężyło słowo podomka, lecz nie spowodowało to wyparcia szlafroka – oba określenia zgodnie współistnieją i do dziś używane są zamiennie.
Profesor Jerzy Bralczyk, jeden z najbardziej znanych polskich językoznawców, porusza temat zapożyczeń. Podczas swoich publicznych wykładów często dzieli się swoją refleksją na temat wszechobecnego w internecie słowa lajk:
„Słyszę piosenkę po raz pierwszy: czy ja ją lubię? Nie, ona mi się podoba. Słyszę ją po raz drugi i ona mi się jeszcze podoba, a dopiero jak trzeci raz ją usłyszę i zauważę, że wciąż mi się podoba, to mogę powiedzieć, że ją lubię. A Anglik usłyszy po raz pierwszy i powie: I like it. I my lajkujemy i dajemy lajki, a powinniśmy dawać podobki, a dopiero potem: lubiki”[2].
Profesor nie tylko wskazuje na zapożyczenie, ale również podkreśla, że pełni ono dwojaką funkcję: albo wyraża stan, który do tej pory nie doczekał się w polszczyźnie swojego odpowiednika, albo też wskazuje na odmienne znaczenie występującego już określenia. „Zapożyczamy się” językowo, bo prężny rozwój nauki, mechaniki i sztuki powoduje mnożenie pojęć i przedmiotów, dla których polszczyzna nie zdążyła jeszcze wytworzyć własnych rdzeni i derywatów leksykalnych. Zapożyczenia nie tworzą jednak idealnie tożsamych znaczeniowo par ze słowami już istniejącymi, zresztą par synonimów o identycznym znaczeniu w języku polskim nie ma zbyt wiele (przykładem może posłużyć np. dziś-dzisiaj albo choć-chociaż). Dlatego też, zdaniem profesora Bralczyka, możemy pozwolić sobie na pewną swobodę językową i przenieść niektóre z coraz częściej używanych wyrazów obcego pochodzenia do naszego języka codziennego. Znajduje to zresztą odzwierciedlenie także w słownikach: słowa lajk i hejt (zapisane w spolszczony, fonetyczny sposób) zostały zarejestrowane chociażby w najnowszym „Słowniku języka polskiego” wydawnictwa PWN z 2017 roku pod red. Lidii Drabik, Aleksandry Kubiak-Sokół oraz Elżbiety Sobol.
Nie bez znaczenia pozostaje rola internetu w rozpowszechnianiu zapożyczeń oraz różnego rodzaju neologizmów. To właśnie dzięki niemu wyrazy charakterystyczne dla pewnych grup społecznych czy zawodowych mają szansę rozszerzyć swój zakres znaczeniowy i stać się słowem należącym do polszczyzny ogólnej. Udowadnia to np. organizowany przez wydawnictwo naukowe PWN coroczny plebiscyt na młodzieżowe słowo roku: w tegorocznej edycji zwyciężył wyraz dzban oznaczający osobę niemądrą, głupią. Spopularyzowane przez internetowych twórców określenie to trafiło do szerszego grona odbiorców i nadało nowe znaczenie istniejącej od setek lat w polszczyźnie nazwie naczynia[3]. Czy byłoby to możliwe na taką skalę bez pomocy internetu?
Jaki jest jednak związek między zapożyczeniami i neologizmami a puryzmem językowym? Najczęściej puryzm językowy tłumaczy się jako dbałość o zachowanie czystości języka rozumianej przez popularyzowanie tradycyjnych, istniejących w języku słów i konstrukcji gramatycznych oraz niechęć do wszelkiego rodzaju zapożyczeń i neologizmów. Puryści nieprzychylnie podchodzą do wszelkich innowacji językowych, stojąc na straży norm i reguł poprawności językowej. Ten daleko posunięty normatywizm wiąże się również z pojęciem „odchwaszczania” języka, czyli usuwania z niego wyrazów potocznych, niepoprawnych lub pochodzących z innych języków. Puryści zatem dbają o zachowanie języka standardowego w niezmienionej formie. Charakteryzuje ich różny poziom restrykcyjności – tradycyjnie wyróżnia się: puryzm nacjonalistyczny, najczęściej występujący i objawiający się niechęcią wobec wszelkich zapożyczeń (zdaniem purystów, każdy wyraz zapożyczony da się zastąpić rodzimym), puryzm tradycjonalistyczny, w którym odrzuca się także wszelkie innowacje językowe i zmiany form wyrazów już istniejących, ale również puryzm elitarny, w którym grupa społeczna dąży do wyeliminowania z języka standardowego wpływów różnych gwar, języków specjalistycznych oraz środowiskowych i słownictwa zawodowego, a także puryzm egocentryczny, w którym chęć oczyszczania języka przypisywana jest jednostce uważającej swój idiolekt za wzór języka standardowego i dążącej do narzucenia go innym[4].
Purystami kierują różne motywy. W przypadku polszczyzny, najważniejszym z nich z pewnością jest historyczne poczucie walki z obcymi wpływami, także na gruncie językowym, jak również potrzeba zachowania języka w niezmienionej formie pomimo narzuconego przez okupanta obcego języka. W okresie, kiedy Polska znajdowała się pod zaborami, puryści dbali o to, aby do języka polskiego przedostało się jak najmniej rusycyzmów i germanizmów. Czy im się to udało? Z pewnością nie jest to pytanie, na które można znaleźć prostą odpowiedź. Ponad 120 lat zależności od innego kraju wywarło silny wpływ na polszczyznę. Współcześni młodzi użytkownicy języka, nierzadko nie znający ani języka rosyjskiego, ani niemieckiego, nie są nawet świadomi zapożyczeń leksykalnych i gramatycznych. Jednak nie tylko te dwa języki wywarły tak duży wpływ na naszą ojczystą mowę.
Puryzm w historii
Przyglądając się historii Polski i języka polskiego, warto pochylić się już nad samymi początkami państwa, a co za tym idzie: także języka polskiego. Językoznawca Zenon Klemensiewicz przy periodyzacji polszczyzny wyznacza najwcześniejszą wśród badaczy datę, mianowicie okres niepiśmienny datuje już na X wiek[5], a następnie okres staropolski (od połowy XII w. do przełomu XV i XVI w.), okres średniopolski (od XVI do końca XVIII wieku), okres nowopolski (od końca XVIII wieku do 1939 roku), a wreszcie okres współczesny (datowany od 1939 roku do dziś)[6]. Ramy czasowe poszczególnych okresów są, co prawda, dość szerokie, jednak dla zanalizowania zjawiska puryzmu językowego warto pokrótce omówić każdą z nich.
W okresie niepiśmiennym państwo polskie dopiero się kształtowało, a poszczególni władcy jednoczyli kolejne ludy. Początki języka polskiego to gwary mało- i wielkopolskie (wywodzące się z języka prasłowiańskiego), które dały podwaliny gramatyce i leksyce. Ówczesnym językiem Europy była łacina, co nie pozostało bez wpływu na kształtujący się język polski. Dzięki temu do polszczyzny weszło bardzo dużo słownictwa naukowego, jak choćby nazwy dziedzin naukowych: astronomia (łac. astronomia) czy matematyka (łac. mathematica). Dzięki łacinie w polszczyźnie pojawiło się też słownictwo sakralne, na które zapotrzebowanie wzrosło w związku z przyjęciem chrztu przez księcia Mieszka I w 966 roku. Łacina była traktowana jako język wykształconych elit, natomiast polszczyzna była lingua vulgaris, czyli językiem pospólstwa, które nie miało możliwości pobierać nauk. W tamtym okresie, z racji tego, że polszczyzna nie była jeszcze ściśle skodyfikowana pod względem ortografii czy interpunkcji, ciężko mówić o puryzmie językowym. Zabawnym natomiast może wydać się fakt, że samo słowo purysta pochodzi od łacińskiego słowa purus, oznaczającego czysty.
Purysta nie trafił jednak do Polski bezpośrednio z łaciny, a za pomocą języka francuskiego (franc. puriste od słowa pur oznaczającego czysty). Tutaj też ujawnia się kolejna wielka epoka w historii Polski oraz całej Europy. Od połowy średniowiecza (ok. XVIII w.) w Europie zaczyna się tworzyć teksty literackie w językach narodowych, co zaobserwować można również w języku polskim: na zjeździe w Łęczycy w 1258 roku postanowiono, że w szkołach przykościelnych lekcje będą udzielane także w języku polskim[7], zaś pierwszym tekstem literackim spisanym w tym języku była najprawdopodobniej Bogurodzica oraz Kazania świętokrzyskie z przełomu XIII i XIV wieku[8]. Wówczas też, w wyniku nawiązania bliższych kontaktów z Prusami, do polszczyzny zaczęły docierać germanizmy (część z nich wiązała się z przeniesieniem wzorcu lokacji miast na prawie magdeburskim, czyli tzw. niemieckim), np. sołtys, wójt czy burmistrz. W tym okresie jednak nie uważano, aby było to zaśmiecanie polszczyzny, choć w pierwszych glosariuszach języka polskiego germanizmów nie odnotujemy (pierwsze słowniki datowane są na XV wiek i były to słowniki łacińsko-polskie i polsko-łacińskie, stąd nie uświadczymy tam nowoczesnej terminologii budowniczej zaczerpniętej z niemieckiego).
Następnie w Polsce zapanowała moda na italianizmy na skutek małżeństwa Zygmunta Starego z Włoszką Boną Sforzą. Dzięki niej w Polsce zaczęło rozwijać się ogrodnictwo, ale także kuchnia oraz muzyka, stąd też mamy takie słowa jak sonata, fontanna czy kalafior. Wówczas też możemy zacząć mówić o pierwszych działaniach purystycznych: istniała już ustalona norma gramatyczna polszczyzny, posiadaliśmy pewien zasób tekstów literackich, a także mogliśmy swobodnie posługiwać się językiem polskim na co dzień oraz w sytuacjach oficjalnych, jednak bardzo często elity intelektualne i towarzyskie, dla podkreślenia swojego oczytania i obycia, wplatały w rozmowy oraz w korespondencję liczne zwroty po włosku lub łacinie. Z tego okresu wywodzi się termin makaronizm, czyli nadużywanie na skutek mody zwrotów i konstrukcji gramatycznych zaczerpniętych z innego języka. W tamtym okresie włoskie słowo maccarone oznaczało głuptasa. Pierwsi językoznawcy-normatywiści krytykowali makaronizmy, np. Jan Ostróg w dziele Monumentum pro Reipublicae ordinatione congestum pisze: „Niech uczy się mówić po polsku ten, co chce w Polsce mieszkać”[9].
Kolejnym językiem, który wywarł wielki wpływ na polszczyznę, był – wspomniany już – język francuski. Wiek XVII i XVIII to czas silnych powiązań Polski z Francją, przez co polszczyzna zaadaptowała słownictwo dworskie i związane z urodą, jak np. amant, gorset, peruka czy też rendez-vous. Wtedy też literaci zaczęli bawić się makaronizmami, wplatając je w wiersze czy w utwory prozatorskie (przykładem posłużyć mogą chociażby znane Pamiętniki Jana Chryzostoma Paska, który w tym dziele we wszelkich dokumentach czy uroczystych wystąpieniach i przemowach sięgał po liczne latynizmy). Z czasem zaczęto nawet mówić o estetyce makaronizowania jako o jednym z elementów kultury sarmackiej. Podejście do obcojęzycznych wtrętów i zapożyczeń zmieniło się dopiero w okresie Oświecenia, kiedy zaczęto popularyzować pisanie w języku polskim, a kolejni językoznawcy oraz epicy i poeci wzywali do oczyszczenia języka ze zbędnych dodatków. Narzędziami do walki z makaronizowaniem stały się satyra i parodia, a jej polem – pierwsze polskie czasopismo pt. Monitor, oraz teatr i literatura piękna, w których, niekiedy wręcz okrutnie, wyśmiewano sarmacki, szlachecki sposób mówienia, do przesady przeplatany zapożyczeniami. Wśród normatywistów walczących o czystość polszczyzny koniecznie należy wspomnieć Franciszka Karpińskiego, Ignacego Krasickiego, Juliana Ursyna Niemcewicza oraz Franciszka Zabłockiego.
Wszystkie te starania miały doprowadzić do oczyszczenia polszczyzny, jednak prawdziwe zagrożenie pojawiło się dopiero podczas zaborów. Każdy z okupantów narzucał swój język na podbitym terenie. Państwo polskie, wraz ze swoim językiem, na ponad 120 lat zniknęło z mapy. W szkołach i na uniwersytetach młodzież i dzieci uczyły się jedynie rosyjskiego lub niemieckiego, a za posługiwanie się językiem polskim groziło nawet więzienie. To właśnie w tym okresie do polszczyzny wpłynęło mnóstwo germanizmów i rusycyzmów, przede wszystkim pod względem składniowym: z niemieckiego jest to np. wyrażenie w międzyczasie, i tu jest pies pogrzebany, doszło do czegoś, zaś w przypadku języka rosyjskiego to m.in. na dzień dzisiejszy, z wielkiej litery, tym niemniej. Pokolenia, które urodziły się i zmarły podczas zaborów nierzadko lepiej mówiły w języku okupanta niż ojczystym, ponieważ od dziecka w szkołach chłonęły kulturę i język niemiecki bądź rosyjski. Ostoją polszczyzny był przede wszystkim Kościół katolicki, a religia była jedynym przedmiotem nauczanym po polsku. Wszystko to jednak nie pozostało bez wpływu na współczesną polszczyznę. Szacuje się, że ok. 30% gwary poznańskiej oraz ok. 5% języka kaszubskiego stanowią zapożyczenia z języka niemieckiego. Rusyfikacja dała się Polakom nawet bardziej we znaki niż germanizacja ze względu na zależność od ZSRR aż do 1989 roku. W okresie powojennym wielu gramatyków i językoznawców, m.in. znamienici profesorowie Witold Doroszewski i Walery Pisarek, walczyli z istniejącymi w polszczyźnie zapożyczeniami. W słowniku języka polskiego pod red. Doroszewskiego często pojawiają się porady językowe, które wskazują na popularne błędy (np. zabrać się za coś, a nie: wziąć się za coś), zaś Walery Pisarek był projektodawcą Ustawy o języku polskim.
Puryzm współcześnie
Obecnie polszczyzna nie jest już politycznie zagrożona. Polacy na całym świecie mogą swobodnie posługiwać się swoim językiem. Coraz częściej polonistyka pojawia się jako kierunek na zagranicznych uniwersytetach (np. na Sorbonie filologia polska, będąc na bardzo wysokim poziomie, cieszy się popularnością wśród studentów). Wielu uczniów spoza naszego kraju decyduje się przyjechać do Polski na polonistykę właśnie – przykładem może posłużyć filologia polska na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, na którą co roku przyjeżdżają grupy studentów z Chin, aby podjąć tu naukę naszego ojczystego języka.
Język polski należy do jednych z oficjalnych języków Unii Europejskiej, a więc wszystkie dokumenty i dyrektywy unijne są na niego tłumaczone – polszczyzna jest równouprawniona ze wszystkimi innymi językami europejskimi, takimi jak francuski, hiszpański, niemiecki czy angielski. Liczbę polonofonów na świecie szacuje się na ok. 40-48 mln[10], wliczając w to mieszkańców Polski oraz Polonię poza granicami kraju. Choć istnieje przekonanie o tym, że jest to jeden z najtrudniejszych języków, to jednak liczba jego użytkowników nie maleje.
Dla ochrony języka polskiego powołano Radę Języka Polskiego (na mocy Ustawy o języku polskim z dn. 7.10.1999 roku), czyli instytucji odpowiedzialnej za rozpowszechnianie wiedzy o polszczyźnie, a także wystawianie opinii w kwestiach dotyczących poprawności ortograficznej i interpunkcyjnej oraz w sprawie nowych nazw usług czy przedmiotów. Rada zajmuje się również opieką nad nauczaniem języka polskiego w szkołach oraz stosowaniem polszczyzny w różnych dziedzinach nauki i kultury. Czy zatem potrzebujemy dodatkowych działań mających na celu ochronę naszego ojczystego języka? Czy puryści są jeszcze dzisiaj potrzebni?
Historia polszczyzny pokazuje, że od zapożyczeń nie da się uciec. Czy zatem warto podejmować tę walkę z wiatrakami o czystość naszego języka? Choć historyczne zagrożenie pogrzebania mowy polskiej już minęło, to najmłodsze pokolenia użytkowników polszczyzny, nie mając w głowie żywego wciąż we wspomnieniach starszych roczników życia za czasów rządów radzieckich w Polsce, niewiele myślą o ochronie polszczyzny. Współcześnie największym niebezpieczeństwem wydaje się zalew różnorodnych anglicyzmów: leksykalnych, frazeologicznych i składniowych. Ich atrakcyjność jest tak wielka, że posługują się nimi wszyscy, od najmłodszych do najstarszych. W popularyzowaniu języka angielskiego dużą rolę odegrały media, przede wszystkim internet. Wśród starszych roczników, nie zawsze tak dobrze orientujących się w środowisku nowych mediów, częste jest również posługiwanie się rusycyzmami oraz germanizmami: są to wszak ludzie wychowani w dwujęzycznej kulturze powojennej. W idei oczyszczania języka polskiego nie należy o tym zapominać.
Puryści językowi wydają się zatem być teraz potrzebni nawet bardziej niż wcześniej. W okresie największego zagrożenia polskiej kultury, gdy okupanci próbowali zniszczyć każdy zabytek oraz przejaw polskości, w świadomości społeczeństwa troska o język była jedną z najwyższych wartości. Książki czy czasopisma wydawane w języku polskim stawały się niemal dobrami luksusowymi, troszczono się o nie równie mocno, co o obiekty sakralne. Dla Polaków język polski był elementem tożsamości narodowej, powodem do dumy. Obecnie, w czasach większej niż kiedyś stabilności politycznej, w umysłach Polaków nie ma świadomości tego, że język to twór żywy, a nie dany nam raz na zawsze pomnik kultury. To my naszymi codziennymi rozmowami – i tymi bezpośrednimi, i tymi przeprowadzanymi za pomocą różnych komunikatorów internetowych czy też telefonu – kształtujemy polszczyznę i nadajemy kierunek jej zmianom.
Różnego rodzaju badania i sondy uliczne (np. sondaże przeprowadzane przez program telewizyjny prowadzony przez prof. Jana Miodka Słownik polsko@polski) wskazują na to, że Polacy wykazują coraz słabszą znajomość polszczyny, coraz mniej czytają, coraz gorzej rozpoznają największe dzieła polskiej literatury. Ponad połowa Polaków nie przeczytała w ubiegłym roku ani jednej książki – straszą nas zewsząd naukowcy. Niedawno na Uniwersytecie w Białymstoku przeprowadzono badania, z których wynika, że do swobodnej codziennej komunikacji w języku polskim wystarczy nam 1200 słów. Szacuje się, że przeciętny użytkownik polszczyzny posiada jednak w swoim zasobie biernym, czyli nie używanym w codziennej mowie, ok. 30 tysięcy słów. Czy to dużo? Zasób naukowca czy badacza języka to już ok. 100 tysięcy słów. Jednak tak naprawdę to nie rozmiar zasobu słownictwa warunkuje poprawne posługiwanie się polszczyzną, ale umiejętność dopasowania słów do różnych sytuacji oraz unikanie tzw. wytrychów językowych.
Współczesny purysta językowy to nie jest zatem ktoś, kto nawołuje do usunięcia z polszczyzny wszystkich innowacji i zapożyczeń, bo jest to niemożliwe. Rdzennie słowiańskich jest zaledwie 30-40% słów należących do współczesnej polszczyzny. Współczesny purysta to ten, który stara się nie nadużywać anglicyzmów wtedy, gdy może zastąpić je istniejącym już polonizmem. To ten, który – wbrew statystykom – sięga w ciągu roku po co najmniej jedną książkę lub regularnie czyta prasę. To wreszcie ten, który – wbrew temu, co odnotowuje wspomniany już wcześniej najnowszy Słownik języka polskiego PWN (co prawda, wciąż z kwantyfikatorem niezalecane, ale jednak rejestruje już taką formę) – powie poszedłem zamiast: poszłem. I nie jest to żaden przejaw snobizmu językowego. Troska o polszczyznę powinna być jedną z wartości, którą wpaja szkoła i wychowanie w domu, bo to, jak mówimy, jakim językiem posługujemy się na co dzień, to nasza najważniejsza wizytówka. Ludzie, którzy potrafią mówić poprawnie, dopasowując rejestr językowy do sytuacji i mający bogate słownictwo, są postrzegani jako bardziej atrakcyjni oraz łatwiej osiągają sukces zawodowy.
Członkostwo Polski w Unii Europejskiej znacznie ułatwiło podróżowanie, handel czy edukację i pracę za granicą. Niestety, dla języka okazało się to przejściem z jednej strefy wpływów (języka rosyjskiego) do drugiej (języka angielskiego). Warto pamiętać, że nasz język jest tak samo ważny, jak wszystkie pozostałe języki Unii. Bezmyślne uleganie chwilowym modom językowym, choć pojawiające się w polszczyźnie już od kilkuset lat, od zawsze podlegało krytyce i nie inaczej jest współcześnie. Nadmierne makaronizowanie nie świadczy wcale o szerszych horyzontach myślowych czy większej wiedzy, a raczej stanowi źródło żartów. Naturalnie, są zjawiska czy przedmioty, które wymagają użycia obcego wyrazu, jednak polszczyzna jest również bardzo produktywna i oferuje nam wiele rozwiązań, jak choćby proponowany jako zamiennik helikoptera – śmigłowiec. Czy warto zatem być purystą? Zaopatrzeni w całą historyczną znajomość losów polszczyzny i świadomi stanu, w jakim teraz się znajduje – „zapożyczona” i nierzadko zawstydzona samą sobą – powinniśmy podjąć działania mające na celu zachowanie polszczyzny, abyśmy mogli ją przekazać kolejnym pokoleniom w takim stanie, w jakim nasi przodkowie zdołali ją dla nas przechować i ochronić.
Nie damy rady unikać zapożyczeń, tak samo jak nie sposób uniknąć importowanych produktów spożywczych czy ubrań. Globalizacja otworzyła światowy rynek i doprowadziła do wielkiego przemieszania się kultur i wszystkich elementów świadomości narodowej, na czele z językiem. Współczesny purysta językowy, chcąc zachować jakikolwiek wpływ na kształtowanie się polszczyzny, nie może negować oddziaływania na nią innych języków. Warto jednak szukać w tym wszystkim okazji do słowotwórstwa, do – tak często uprawianej przez profesora Bralczyka – zabawy słowami. Bo choć podobki czy lubiki może nie wejdą na stałe do naszego języka, to wskazują nam absurdalność różnych zapożyczeń, ich nie przystawanie do realiów lub niepokrywanie się z naszą kulturą. A stąd już prosta droga do tego, by zacząć – na gruncie języka polskiego – szukać własnych rozwiązań i określeń dla nowych przedmiotów i zjawisk.
BIBLIOGRAFIA
Bańko M., Czego bronimy, broniąc języka? O możliwych przyczynach niechęci do wyrazów zapożyczonych [w:] Poradnik językowy nr 5/2014, str. 30-42.
Hącia A., Tułowiecka M., Nasz język współczesny, audycja programu drugiego Polskiego Radia z dn. 19.02.2015, godz. 13:00.
Klemensiewicz Z., Historia języka polskiego, PWN, Warszawa 1976.
Leszczyński Z., Krótka relacja o puryście sprzed wieku [w:] Prace filologiczne XLV, 2000, s. 347-352.
Markowki A., Czy jesteśmy purystami? [w:] Życie Warszawy (85), wydanie z 11.04.1997.
Markowski A., Zapożyczenia dawne – dziś (stan z początku i końca XX wieku) [w:] Język narzędziem myślenia i działania pod red. W. Gruszczyńskiego, Elipsa, Warszawa 2002.
Nieckula F., O tzw. kryterium narodowym poprawności językowej [w:] Rozprawy Komisji Językowej XV, Wrocławskie Towarzystwo Naukowe, Wrocław 1987.
Szostkiewicz A., Język polski: poprawni kontra sprawiedliwi [w:] Niezbędnik Inteligenta: “O języku w mowie i piśmie” z dn. 24.10.2012.
Walczak B., O tzw. kryterium narodowym oceny innowacji językowych [w:] Studia Polonistyczne IX, Wydawnictwo Uniwersytetu Adama Mickiewicza, Poznań 1981.
Walczak B., Zarys dziejów języka polskiego, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 1999.
[1] A. Markowski, Zapożyczenia dawne – dziś (stan z początku i końca XX wieku) [w:] Język narzędziem myślenia i działania pod red. W. Gruszczyńskiego, Elipsa, Warszawa 2002.
[2] Cytat pochodzi z nagrania ze spotkania z prof. Jerzym Bralczykiem w Lubaczowie w dn. 30.07.2017 dostępnego pod adresem: https://elubaczow.com/2017/07/31/prof-jerzy-bralczyk-goscil-lubaczowie-zdjecia-filmy min. 15-18 (dostęp na dzień 07.05.2019).
[3] B. Chaciński, Dzban zostanie z nami na dłużej [w:] Polityka, 10.12.2018
[4] A. Markowski, Czy jesteśmy purystami? [w:] Życie Warszawy (85), 11.04.1997, s. 126-132.
[5] Z. Klemensiewicz, Historia języka polskiego, PWN, Warszawa 1981, s. 15.
[6] Tamże, s. 32.
[7]V. Ališauskas, L. Jovaiša, M. Paknys, R. Petrauskas, E. Raila, Kultura Wielkiego Księstwa Litewskiego, Universitas, Kraków 2011, s. 550.
[8] W. Wydra, Chestomatia staropolska. Teksty do roku 1543, Ossolineum, Wrocław 1984, s. 141-143.
[9] Całość tekstu (na dzień 9.05.2019). dostępna pod adresem: http://staropolska.pl/sredniowiecze/Publicystyka/Ostrorog_01.html
[10] Liczba podana za: H. Dalewska-Grań, Języki słowiańskie, PWN, Warszawa 2002, s. 584.
Temat:
Czym jest puryzm językowy dzisiaj? Czy warto być purystą?
Aby rozpocząć dywagacje na temat puryzmu za konieczne uważam przytoczenie ogólnie przyjętej definicji tego sformułowania, brzmi ona następująco – „przesadna dbałość o czystość i poprawność językową”. Czy jednak stwierdzenie „przesadna” jest poprawne? Być może powinno się je zastąpić słowem „konieczna” lub „mądra”? Czy w tych czasach, w których przez napływy słownictwa z innych języków i ogólne dążenie do wygody i skracania słów, właśnie dbałość o rodowity język nie jest najlepszym rozwiązaniem aby zachować dla naszych potomnych czysty, piękny język? W tym eseju zamierzam bliżej przyjrzeć się puryzmowi jak i temu czy warto być purystą, oraz pytaniom wynikającym z tychże zagadnień.
W dzisiejszych czasach wielką powszechnością objawia się niedbałość o język polski poprzez używanie form zastępczych dla słów. Za owe formy można uznać skracanie słów typu „sobie” na „se” lub używanie zapożyczeń z języka angielskiego jak na przykład zamiast „tak samo” używanie „same” lub zamiast „dobrze” powszechnie znane i przyjęte „ok”. Jednakże powinniśmy się zastanowić dokąd zmierza to nasze wygodne życie językowe i czy jest to korzystne zarówno dla nas jak i przyszłych pokoleń. Wszakże co zostanie naszym potomnym po tych czasach stopniowego regresu językowego? Słowa typu „burgerować” jako czynność robienia i spożywania burgerów? Czy doprawdy jesteśmy na tyle leniwi aby złożoną czynność sprowadzać do tego jednego stworzonego od niechcenia słowa? Myślę, że w szkołach powinni uczyć nas o puryzmie językowym i stawiać większe starania na to aby język polski wyszedł z tego okresu regresu, a nie dawać powszechnego przyzwolenia poprzez coraz powszechniejsze dodawanie „nowoczesnego” języka do podręczników czy nawet egzaminów z języka polskiego.
Dla mnie bycie purystą oznacza bycie dumnym z ojczystego języka i dbanie o to aby osoby w moim otoczeniu używały go poprawnie. To edukacja samego siebie w zakresie poprawności językowej ale również kształcenie najbliższych – przyjaciół, rodziny, drugiej połówki, a nawet przypadkowych rozmówców. Nie uważam, iż poprawienie kogoś, gdy popełni błąd językowy miało być niemiłe – a spotkałem się z takowymi opiniami. Myślę raczej, iż to stwierdzenie wynika z ignorancji owych osób wobec własnego języka i braku poczucia konieczności używania go poprawnie. Jestem dumny, że mogę używać języka polskiego w całej jego okazałości poznając coraz to nowsze słowa co daje mi czytanie książek. Oczywiście nie uważam, że powinniśmy się zamknąć na inne kultury oraz być ignorantami językowymi pod względem innych języków, tj. skupić się jedynie na własnym języku i nie starać się poznać innych. Jestem jak najbardziej za rozwijaniem się w sferze języków – sam zresztą chciałbym być poliglotą ucząc się obecnie, prócz polskiego, angielskiego, francuskiego, łaciny i zaczynając obecnie język włoski. Jednakże przyjmowanie tak łatwo naleciałości z tych języków powszechnych w Unii Europejskiej, w tym głównie z angielskiego, który służy za język komunikacji w strukturach owego tworu, sprawia, iż piękno naszego języka stopniowo zanika i niedługo będzie tylko jednym z prostych języków służących tylko do prostej komunikacji. Czy zatem twierdzę, że język nie służy jedynie do prostej komunikacji? Tak – właśnie tak twierdzę, gdyż uważam, że język, zwłaszcza tak piękny język jak polski służy również do przekazywania emocji, uczuć, piękna. A jak owe piękno przekazać za pomocą niedbałych form językowych? Myślę, że się nie da. Nie uważam przy tym, że sam jestem nieomylny w sferach językowych, sam się jeszcze uczę i poznaję nowe słowa, definicje i zastosowania ich.
Istnieje podział puryzmu językowego na różne rodzaje – puryzm nacjonalistyczny, puryzm tradycjonalistyczny, puryzm elitarny i wynikający z niego egocentryczny. W tej części wypowiem się na temat każdej z nich.
Puryzm nacjonalistyczny może kojarzyć nam się negatywnie, gdyż w dzisiejszych czasach sformułowanie nacjonalistyczny lub nacjonalizm jest szerzone głównie przez środowiska kibicowskie szerzące rażące poglądy na temat innych ludzi, państw lub wiar. Jednakże jeśli chodzi o nacjonalistyczny puryzm to jest to jedynie walka o rodzime elementy języka, tj. słownictwa. Czyli ściślej mówiąc większość rzeczy, które już wyżej wymieniłem – walka z napływami słownictwa z obcych języków. W dzisiejszych czasach tenże puryzm można podzielić na dwie grupy, które go stosują. Pierwszą z tych grup są ludzie starsi ze społeczeństwa polskiego, którzy walczą z naleciałościami z języka niemieckiego i rosyjskiego spowodowanych przez zabory itp.. Drugą grupą zaś jest cała reszta walcząca z falą anglicyzmów w języku polskim. Puryści nacjonalistyczni w tych czasach domagają się usunięcia wielu wyrazów obcych z codziennego użytku w naszym języku i najczęściej emocjonalnie (co w tym przypadku brzmi dosyć agresywnie i nieprzyjemnie) nazywają to: odchwaszczeniem, odśmiecaniem, lub usuwaniem barbaryzmów.
Puryzm tradycjonalistyczny to nieuznawanie form i konstrukcji uważanych niegdyś za błędy. Za takie można uznać np. pasjonata, lub sensata. Jest uważany za radykalną formę puryzmu przez to, iż zakłada, że do języka nie powinno się wprowadzać żadnych innowacji, a jedynie używać już wcześniej przyjętych, historycznych i sprawdzonych form – tak jak głosi tradycja.
Puryzm elitarny zaś to przekonanie, iż językiem prawidłowym jest ten używany przez pewną grupę społeczną – jak można się domyślić, tę wyższą. Owi puryści chcą ochrony języka ogólnego i literackiego przed wpływami języka młodzieżowego, który coraz to bardziej dąży ku regresji tak jak pisałem na początku mojego eseju. Za przykłady języka młodzieżowego można podać chociażby „spoko” czy „sorki”. Przedstawiciele tej odmiany puryzmu sprzeciwiają się również niepoprawnej wymowie, a dokładniej akcentowaniu typu „fizyka lub robiliśmy.
Puryzm egocentryczny zaś to skrajna odmiana puryzmu wynikająca z wcześniej opisanego puryzmu elitarnego. Jak twierdzi egocentryk w puryzmie: „elita to ja”. Owy przedstawiciel tej odmiany puryzmu myśli, a raczej jest przekonany, iż opanował wszystkie zasady poprawnościowe i normy językowe. Nie znaczy to jednak, iż mówi on poprawnie, a jedynie to, że uważa za poprawne to jak sam mówi. Nie ma znaczenia dla niego więc to co jest poprawne, a co nie – to on stanowi język i on jest jego wyznacznikiem.
Intrygujący jest fakt, iż nawet takie zjawisko jak dbanie o rodowity język potrafi mieć aż tyle odmian. Ja sam identyfikuję się z puryzmem elitarnym – nie ze względu na to, iż uważam się za kogoś lepszego ze względu na stan, ale sądzę, iż język młodzieżowy jest wprost nieodpowiedni dla rozwoju języka polskiego i zezwalając na jego powszechne uznanie sprawimy, że nasz język nigdy już nie będzie taki piękny jak był i wciąż jeszcze jest.
„Czy warto być purystą?” takie pytanie zadaje nam sam tytuł i to pytanie wykorzystam jako zakończenie owego eseju. Uważam, iż jak najbardziej warto. Warto tak samo jak warto dbać o higienę, dobre maniery czy o bliskich. Język jest dla nas czymś szczególnym i tylko my spośród istot na ziemi posiadamy coś takiego. Dlatego nie powinniśmy traktować go jak coś zwykłego i bagatelizować go. Jest to nasza perła, o którą trzeba dbać i która powinna być przez nas chroniona przed zniszczeniem. Jestem za wprowadzeniem do programu nauczania języka polskiego zagadnień purystycznych, a zarazem usunięcia tych zagadnień dotyczących nowoczesnego, młodzieżowego języka – a przynajmniej takich, które jawnie go promują i dają przyzwolenie zastępowaniu wysokiej jakości języka przez wyżej wspomniany.
Temat:
Czym jest puryzm językowy dzisiaj? Czy warto być purystą?
Puryzm językowy,
czyli troska wyrażona w zły sposób
Krzywi się, gdy usłyszy, że musisz wysłać mejla. Dlaczego nikt nie używa formy list elektroniczny ani też listel, skrótowca proponowanego na przełomie lat 1995 i 1996? Przecież z powodzeniem mogłyby zastąpić ten anglicyzm, który wraz z innymi określeniami informatycznymi wdarł się do języka polskiego w ostatnich dekadach.
Konserwatywna postawa purysty nie dotyczy tylko wyrazów obcych. Walka o czystość języka, czyli chronienie go przed wszelkimi zagrożeniami, również błędami i wulgaryzmami, jest swoistym obowiązkiem moralnym purysty. Pragnie on, aby słownictwo było neutralne stylistycznie i stanowiło uniwersalną oraz samowystarczalną podstawę komunikacji. Nierzadko manifestuje więc swoje poglądy poprzez wyszukiwanie niepoprawnych elementów językowych w tekstach, wypisywanie i komentowanie ich, często również udowadniając niekompetencję autora. Zachowanie takie jest powodowane przez głębokie związanie emocjonalne z językiem. Purysta stawia go wyżej niż potrzeby ludzi. Nie zauważa, że to język ma służyć nam; być narzędziem, którego modyfikacje poprawiają sprawność komunikacyjną. Pobudek swoich działań purysta może doszukiwać się w postawie patriotycznej, podkreślając, że jednym z najważniejszych elementów tożsamości narodowej Polaka jest język. Wobec takiego stanowiska, podobnie jak flaga i godło trwają przez wieki, tak polszczyzna musi być dobrem niezmiennym i tradycyjnym. Ten rodzaj puryzmu nazywany jest, zgodnie z podziałem zaproponowanym przez prof. Andrzeja Markowskiego[1], puryzmem nacjonalistycznym. Ta postawa koncentruje się przede wszystkim na walce o czystość języka rozumianej jako rodzimość jej elementów. Dawniej niektórych Polaków szczególnie drażniły germanizmy i rusycyzmy. W latach 50. postanowiono pozbyć się szlafroka - wyrazu o pochodzeniu niemieckim. W konkursie organizowanym przez Przegląd zwyciężyła podomka. Mierzyła się z zabawnymi konkurentami, takimi jak okryjciałko i tulipani. Została przyjęta do słownika i teraz stanowi synonim dla słowa szlafrok.[2] Przykład tej inicjatywy pokazuje, że działania purystów przynoszą również pozytywne skutki - wzbogacają język i skłaniają do zainteresowania się nim, nawet jeśli przejawem tego jest tylko wymyślenie humorystycznego neologizmu.
Obecnie króluje eliminacja zapożyczeń z języka angielskiego, który od lat 90. ubiegłego wieku bardzo silnie oddziałuje na polszczyznę. Anglicyzmy są szczególnie widoczne w słownictwie związanym z prężnie rozwijającymi się dziedzinami, takimi jak informatyka, moda, sport, marketing czy rozrywka. Nie jesteśmy w stanie stworzyć polskich odpowiedników, gdyż zbyt szybko oryginalna wersja trafia do języka. Jest po prostu potrzebna już teraz, aby umożliwić swobodną komunikację. Nie ma specjalnego, wybranego przez nas językoznawcy-tłumacza, który wymyślałby i zatwierdzał spolszczoną alternatywę. Język jest tworzony przez społeczność, która nim się posługuje.
Warto w tym miejscu wspomnieć o kampanii stworzonej przez hiszpańską agencję Grey Spain, w której w bardzo ciekawy sposób skrytykowano falę anglicyzmów w świecie reklamy[3]. Powstała ona na zlecenie RAE, czyli Hiszpańskiej Akademii Królewskiej, organizacji odpowiedzialnej za regulowanie zasad języka hiszpańskiego i promowanie go za granicami kraju. Na potrzeby akcji wprowadzono na rynek dwa fałszywe produkty, które wraz z szeroką kampanią reklamową miały uzmysłowić, jak obecność nawet niezrozumiałych anglicyzmów wpływa na wybory konsumentów. Pierwszy materiał filmowy promuje perfumy o nazwie Swine. Słyszymy opis - a touch of magic by Rebecca Robinson, czyli dotyk magii stworzony przez Rebeccę Robinson. Widzimy piękną modelkę zachwycającą się zapachem. Wszystko przypomina zwykłą reklamę, lecz po chwili ukazuje się druga wersja nagrania. Z niej dowiadujemy się, że angielskie słowo swine oznacza... świnię. Bogatszy o tę informację, klient raczej nie skusi się na zakup.
Druga reklama przedstawia eleganckiego mężczyznę noszącego okulary przeciwsłoneczne with blind effect. Po przetłumaczeniu zagadkowego wyrażenia okaże się, że okulary są całkowicie zaciemnione. Blind oznacza bowiem ślepy, niewidomy.
Czy ta kampania udowadnia, że używanie anglicyzmów jest złe? Oczywiście, że nie. Czasem są potrzebne i trudno je zastąpić, aby nie zaburzyć komunikacji. Lecz właśnie - komunikacja. Jak pokazują te dwie reklamy, zrozumienie treści komunikatu jest bardzo ważne. W tym wypadku akt komunikacji nie mógł zaistnieć w pełni, ponieważ jeden z czynników, kod, nie był spójny i jasny dla odbiorcy, który nie znał języka angielskiego na odpowiednim poziomie.
Czy puryści mają rację? Może język nie obroni się przed napływem wyrazów obcych, w szczególności anglicyzmów? Jak twierdzi prof. Krystyna Waszakowa, językoznawca, profesor na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego i członek zarządu Polskiego Towarzystwa Językoznawczego:
Język powinien żyć chwilą bieżącą, przyjmować „dżihady” i „tsunami”, a także zapożyczenia angielskie. [...] W perspektywie wielowiekowej historii polszczyzny obserwowana dziś inwazja zapożyczeń, zwłaszcza tych najbardziej widocznych, jawnych, nie powinna budzić większego niepokoju. Wiele wśród nich okazjonalizmów, krótko żyjących w języku. Rzeczywiste zmiany językowe dokonują się powoli.[4]
Realnym zagrożeniem dla języka polskiego mogą być zapożyczenia wpływające na podstawę języka - unikalny, tworzący strukturę fundament. Polszczyzna jest fleksyjna, a polskie słowotwórstwo zasadniczo różni się od np. angielskiego. Sprawia to, że do języka polskiego przenikają formy nienaturalne, takie jak biznesplan lub superpromocja.
Wyróżniamy również puryzm tradycjonalistyczny, który zakłada, że język poprawny jest oparty na wzorcu historycznym. Zwykle za przykład podaje się polszczyznę okresu międzywojennego. Puryści uważają, że jest to język wyrafinowany, subtelny i pozbawiony wulgaryzmów. Teksty z tamtego czasu są zazwyczaj napisane przez osoby wykształcone, dbające o dobro języka i przestrzegające jego norm.
Przekonanie, że tylko język danej grupy lub warstwy społecznej może być uważany za wzorcowy, nazywamy puryzmem elitarnym. Jego skrajną odmianą jest puryzm egocentryczny, czyli przeświadczenie o własnej nieomylności językowej, postrzeganie samego siebie jako elity. Nie są one już tak często spotykanymi typami postawy wśród Polaków. Myślę, że wynika to ze zmniejszenia różnic w społeczeństwie, w którym nie ma już jasno odrębnionych warstw: powszechnie szanowanej inteligencji i słabo wykształconej grupy chłopskiej.
Myślę, że choć puryzm językowy nadal istnieje w Polsce, to jest postawą coraz rzadziej spotykaną. Część młodzieży reprezentuje liberalizm językowy (postawa bardzo otwarta na zmiany i zapożyczenia) i indyferentyzm (całkowita obojętność wobec kwestii językowych). Jesteśmy wychowywani w czasie globalizacji, z językiem angielskim spotykamy się od dzieciństwa, więc wszelkie zapożyczenia są dla nas zrozumiałe i to właśnie osoby w moim wieku najczęściej je wprowadzają do języka codziennego.
Według mnie nie są to jednak postawy dominujące. Z moich obserwacji wynika, że osoby młode przejawiają postawę naturalną wobec języka - zdają sobie sprawę z jego wartości i starają się przestrzegać zasad, które są im znane.
Puryści wśród młodzieży nie spotkaliby się ze zrozumieniem, akceptacją. Postawa ta mogłaby być interpretowana jako wymądrzanie się, szczególnie zważając na to, jak często uwagi purystów są nieuzasadnione.
Uważam, że puryzmu nie da się jednoznacznie ocenić, gdyż może przybierać różne formy (bardziej lub mniej konserwatywne). W granicach szacunku do drugiego człowieka czy kraju nie jest postawą bardzo szkodliwą. Opinie purystów, nawet gdy nie są słuszne, tworzą pole do dyskusji. Ważne jest, aby ktoś skłonił nas do zastanowienia się nad stanem języka polskiego i wyrobienia opinii na różne kwestie lingwistyczne. Puryści wierzą, że dbają o język, uważając wybrany sposób za słuszny. Wyjątkowe przywiązanie do języka motywuje ich do walki o jego czystość. Taka postawa może być potrzebna w obliczu zagrożeń wobec języka.
Czy warto więc być purystą? Puryzm jest przesadą w dbałości o język. Wynika z nieznajomości mechanizmów jego rozwoju. Należy więc przede wszystkim spojrzeć na to zagadnienie w szerszej perspektywie, zważając nie tylko na swoje wyobrażenia o języku, lecz także na jego dobro oraz dobro ludzi się nim posługujących. Puryzm, jako postawa wysoce subiektywna, ignoruje bowiem ustalone normy językowe i tworzy własną, amatorską wizję lingwistyczną. Dlatego też sądzę, że warto znaleźć inną drogę, aby dbać o język.
Bibliografia
Bańko M. (2013): Czego nie wiedzą puryści, dostępne w Internecie: http://www2.polon.uw.edu.pl/banko/pliki/inne/Czego_nie_wiedza_purysci.pdf [data dostępu: 5.05.2019]
Hącia A.: Dobrze jest, jak ja mówię?, dostępne w Internecie: http://wspolnymianownik.pl/czytaj.php?s=wywiady&a=agata-hacia [data dostępu: 27.04.2019]
Jasińska B. (2016): Puryzm w języku polskim (w:) Bogactwo polszczyzny w świetle jej historii, red. Joanna Przyklenk, Wioletta Wilczek, Katowice: Wydawnictwo UŚ
Markowski A. (2005): Kultura języka polskiego, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN
Waszakowa K. (2009): Czy język polski się obroni?, „Tygodnik Powszechny”, nr 16
Valiente A. (2016): Nieunikniona inwazja słów, dostępne w Internecie: https://cafebabel.com/pl/article/nieunikniona-inwazja-slow-5ae00b54f723b35a145e760f/ [data dostępu: 4.05.2019]
[1] Markowski A. (2005): Kultura języka polskiego, Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN
[2] Hącia A.: Dobrze jest, jak ja mówię?, dostępne w Internecie: http://wspolnymianownik.pl/czytaj.php?s=wywiady&a=agata-hacia [data dostępu: 27.04.2019]
[3] Valiente A. (2016): Nieunikniona inwazja słów, https://cafebabel.com/pl/article/nieunikniona-inwazja-slow-5ae00b54f723b35a145e760f/ [data dostępu: 4.05.2019]
[4] Waszakowa K. (2009): Czy język polski się obroni?, „Tygodnik Powszechny”, nr 16