"Wódz i Aniołki" cz.7

Date of publication: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minutes
print

autor fragmentu: Lech Downar

Nowiuteńki, błyszczący w poświacie księżyca, Siebel Fh 104 wylądował na niewielkim lotnisku ukrytym w gęstym lesie. Zatrzymał się jakieś czterdzieści metrów przed jego końcem i zgasił silniki. Minęło jeszcze kilkadziesiąt sekund nim śmigła przestały się obracać i zapanowała całkowita cisza. Po chwili nieśmiało zaczął odzywać się las. Na jego skraju zaiskrzyły się trzy pary tajemniczych oczu. Powoli, jarząc się, zbliżyły się do samolotu widmo. W tym momencie chmury odsłoniły księżyc demaskując właścicieli oczu trzy czarne półciężarówki. Samochody zatrzymały się tuż przed samym nosem Siebela. Wysypało się z nich kilkunastu ubranych na czarno mężczyzn. Drzwi samolotu otworzyły się i pojawił się w nich Dzieduszycki. Zszedł do mężczyzn, którzy w tym czasie zdążyli utworzyć półokrąg wokół wyjścia. Bez zbędnych formalności wydał kilka krótkich rozkazów. Kilku podkomendnych od razu rzuciło się, aby je wykonać. Pozostali zajęli się wychodzącymi z samolotu Rydzem-Śmigłym, Edelmanem i najmłodszym aniołkiem. Pospiesznie wsadzono ich do jednej półciężarówki. Dzieduszycki ponownie wydał kilka krótkich rozkazów i wskoczył do więźniów. Reszta mężczyzn pozajmowała miejsca w pozostałych dwóch półciężarówkach i wszyscy ruszyli. W ciszy przemykali przez stary las. Marszałek starał się zorientować gdzie są. W mroku wypatrywał czegokolwiek co mogłoby mu w tym pomóc. Przez chwilę nawet starał się ustalić swoje położenie za pomocą gwiazd, ale poza rozbawieniem siebie samego, niczego nie wskórał. W końcu las się skończył i drogę otoczyły bezkresne pola uprawne. Po chwili przecięła je srebrna wstęga. W miejscu, gdzie rzeka zakręcała szerokim łukiem wyrastała samotna skała. Na jej szczycie coraz wyraźniej rysował się kształt zabudowań. - Zamek! ucieszył się najmłodszy z trójki więźniów. - Raczej klasztor. odpowiedział z uśmiechem dowódca ich przymusowej ochrony. - Raczej kupa gruzu. wtrącił Rydz-Śmigły. - No tak, teraz to ruina. Ale za to bardzo wyjątkowa ruina. Wiele ostatnio przeszła. dalej przyjacielsko informował dowódca. - Ściślej biorąc jest to opactwo. zupełnie niespodziewanie wypalił jeden z ochroniarzy. Wszyscy, łącznie z kierowcą, ze zdumieniem spojrzeli na niego, przez co o mały włos nie wylądowali na drzewie. Samochody bez trudu wdrapały się na szczyt krętą, wijącą się dokoła samotnej skały drogą. Zaparkowały w szeregu, i natychmiast wyskoczyli z nich podwładni Dzieduszyckiego. Gdy wszyscy stłoczyli się przed pojazdami, ochroniarze czekając na rozkazy, a więźniowie czekając na cokolwiek, spadła na nich siec. Zapanował straszny chaos. Każdy próbując się wydostać ciągnął siec w swoją stronę, przez co stało się to niemożliwe. - Niech nikt się nie rusza. gdzieś z mroku padła głośna komenda, poparta wystrzałem. Cała masa ludzka stłoczona pod siecią znieruchomiała. Ci z ochroniarzy, którzy żarliwiej od kolegów próbowali się wydostać, teraz zastygli w pozycjach, które nie można było nazwać wygodnymi. - Bierzemy marszałka i spadamy. z mroku padła druga komenda, tym razem skierowana to niewidzialnych towarzyszy. Zachęceni rozkazem z ciemności wyłonili się trzej identyczni Herkulesi. - Halo. Marszałku. Gdzie Pan jest? pierwszy od razu zabrał się do roboty. - Marszałku to my. Przybywamy z pomocą. drugi nachylił się nad górą ludzi i szeptał do niej. - Natychmiast wkraczacie. Zrozumiano? Natychmiast! - spod ludzi słychać było Dzieduszyckiego. - Zrozumiałem. padła odpowiedź przez radio. W tej samej chwili na dziedzińcu pojawiło się kilkudziesięciu mężczyzn z karabinami w rękach. Natychmiast rozbroili Herkulesów oraz ich dowódcę, i uwolnili kolegów z sieci. - Dobra, koniec tego wygłupiania się panowie. wściekły Dzieduszycki wygrzebał się jako ostatni. - Mam Marszałka, mam klucz, mam Edelmana, jestem w Tyńcu. Do roboty. mówiąc to wyjął z kieszeni dziwny żółty kamień. Na jego widok w oczach Marszałka pojawił się ogień. - To właśnie chciałem usłyszeć. wyszeptał. - Panie Edelman zechce pan wezwać Pana Grota z posiłkami. Edelman skinął głową. Chwilę się koncentrował, oczy uciekły mu na tył głowy, a usta poruszały się niemo. Po minucie z nicości zaczęli pojawiać się wojskowi z orzełkami na beretach. Byli niesamowicie szybcy i sprawni, i już w następnej minucie rozbroili wszystkich ludzi Dzieduszyckiego. - Dobrze, że zdążyliście. - Trójka byłych więźniów zwróciła się w stronę starca podpierającego się o ścianę. - Mistrzu Bolko! chłopcy rzucili się w objęcia staruszka. - Już traciłem nadzieję. Czy jest już bezpiecznie Stefanie? zapytał się starzec. - Cichociemni zabezpieczyli teren w promieniu kilometra. wtrącił Grot-Rowecki. - To dobrze. Dzieci chodźcie do mnie. krzyknął mistrz Bolko. Z zabudowań wybiegła cała chmara dzieci krzycząc i potrącając wszystkich. - Wujek Stefan! kilkoro rzuciło się na Marszałka. - Mistrzu nadzieja jest zawsze. I strasznie głośno dzisiaj krzyczy odparł Marszałek uśmiechając się do szkrabów trzymanych na rękach.