"Wódz i Aniołki" cz.4

Date of publication: 15.09.2015
Średni czas czytania 7 minutes
print

autor fragmentu: Lech Downar

Po godzinie przemykania się przez Warszawę udało im się przedostać na prawy brzeg Wisły. Chłopcy okazali się wyśmienitymi zwiadowcami. Poruszali się szybko, cicho i bardzo ostrożnie. Wykorzystywali wszystkie możliwe osłony. Budynki, krzaki, drzewa, ławki, a nawet, co zwykłemu człowiekowi wydałoby się niemożliwe, lampy i hydranty. Raz zaskoczony młodszy chłopiec schował się przed przechodniem za jego własnym psem. Bardzo pomogła im też noc. Zawsze widzieli wcześniej gdzie ktoś się pojawi i potrafili wykorzystać każde ciemne miejsce żeby się ukryć. Oprócz tego jednego incydentu z psem udało im się uniknąć wszelkich spotkań z przypadkowymi osobami. - Przecież jestem "Marszałkiem Polski". Otrzymałem poświeconą buławę marszałkowską od prezydenta Mościckiego. Parę osób to widziało i może to potwierdzić. mruczał niezadowolony do siebie. Nie podobało mu się, że musi się ukrywać. - "Wódz Naczelny". A ty co? Tarzasz się w krzakach i śmietnikach, w centrum stolicy swojego kraju. Powinieneś wezwać kilku podkomendnych i w ciągu pięciu minut zrobić tutaj ze wszystkimi porządek.- zrzędził dalej. Kierując się instynktem postanowił trzymać się dalej z chłopcami. Już od jakiegoś czasu docierały do niego niepokojące sygnały. To znaczy do władz Polski zawsze docierały niepokojące sygnały. Już od wieków nie zaznali spokoju. Ale tym razem zagrożenie było jakieś inne, nieokreślone, niepojęte. To na Śląsku padła połowa krów. To agent, który działał w Niemczech, nagle pojawia się w Łazienkach i bełkocze coś po akkadyjsku. Ale najgorsze było, że niezawodny dotąd Ossowiecki najprawdopodobniej postradał rozum. - Szczęście w nieszczęściu. Gdyby przepowiednia się sprawdziła. - Marszałka przeszły dreszcze. Dobrze pamiętał, kiedy zgłosił się do Ossowieckego i jaką miał wtedy wizję. Od tego czasu nie potrafił poskładać tego wszystkiego razem. Chłopcy byli jego jedynym punktem zaczepienia. Wydawało się, że coś wiedzą na ten temat. Tylko, że opowiadają takie dziwne rzeczy, czasem zupełnie bez sensu, strasznie niespójne. I teraz jeszcze ten Dzieduszycki. - Tomasz Dzieduszycki? Marszałek zastanawiał się na głos, jak gdyby to miało pomóc w wyjaśnieniu, co słynny skrzypek może mieć wspólnego z tym całym zamieszaniem. Spotkali się parę razy na oficjalnych przyjęciach. Jedno nawet Marszałek wystawił specjalnie na jego cześć, kiedy wrócił do kraju po dwuletnim tourne. Rydz-Śmigły był znanym mecenasem sztuki i często wspierał artystów. Doceniał ich talenty, sam przecież był, jak lubił mówić, "całkiem marnym malarzem". Jako młody chłopak wybrał studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Warsztatu uczył go tam Leon Wyczółkowski, uczeń samego Matejki. Niestety, nad czym ubolewał, nie rozwinął swoich umiejętności, a jego kariera potoczyła się zupełnie inaczej. - Ach, to jego wykonanie Paganiniego, albo koncert a-moll Bacha.- rozmarzył się Marszałek. Według niego Dzieduszycki był największym skrzypkiem swoich czasów. Jego muzyka była magiczna. Potrafił hipnotyzować widzów. Kiedy grał nikt nawet nie śmiał mrugnąć, wszyscy przeistaczali się w skały i tak trwali aż do końca jego koncertu. Nikt nie płakał, nie wzdychał, nie klaskał. Kompletna cisza to charakteryzowało występy Dzieduszyckiego. Dopiero kiedy kończył grać wśród widowni wybuchały emocje. Był wielki muzykiem i do tego był Polakiem. W jego żyłach płynęła krew sarmatów, co do tego nie było wątpliwości. Słynny był pojedynek skrzypcowy między Dzieduszyckim a Fiodorowiczem o względy młodej panny Potockiej. Sławny już wtedy Fiedorowicz, goszcząc w Warszawie, strasznie się rozwodził o wyższości muzyki rosyjskiej nad polską. W młodym, dopiero co debiutujący Dzieduszyckim zawrzała krew, i pół godziny później tańczył z panną Potocką. - Jesteśmy na miejscu.- starszy chłopak przerwał Marszałkowi rozmyślanie. Stali przed okazałą bramą. Była olbrzymia, cała kuta z żelaza w wyrafinowane roślinne wzory. Za nią można było dostrzec przepiękną, nowiusieńką modernistyczną willę. Między bramą a willą znajdował się zadbany ogród, pełen kwiatów i krzewów, które były Rydzowi kompletnie nieznane. - I co teraz? spytał się Marszałek. W odpowiedzi obaj chłopcy wzruszyli ramionami. - Co z wami? To był wasz pomysł żeby tu przyjść. Jak dostaniemy się do środka?- zirytował się Rydz. Chłopcy popatrzyli na siebie i znowu jak na rozkaz, równocześnie, wzruszyli ramionami. - Nigdy tu nie byliśmy. dodali po chwili widząc minę Marszałka. - Jak to nie byliście? To co my tu robimy? ich tłumaczenie nie bardzo go uspokoiło. - Takie mieliśmy instrukcje w razie niepowodzenia misji. wyjaśnił młodszy z chłopców. Marszałek zrezygnowany podszedł do bramy i szarpnął ją mocno. -To by było zbyt proste. \r Brama nawet nie drgnęła. Popatrzył w górę, ale tam też nie było nadziei. Nie dość, że brama miała wysokość około 5 metrów, to jeszcze wieńczył ją łuk ozdobiony ogromnym herbem "Sas".

 

Wybierz ciąg dalszy:

Aktywny wątek: "Wódz i Aniołki" cz.5 - autor fragmentu: Lech Downar